Robert Crais - Zapomniany człowiek.pdf

(1181 KB) Pobierz
Robert Crais
ZAPOMNIANY CZ
ŁOWIEK
Z angielskiego przełożył
Andrzej Leszczyński
Świat
Książki
Dla Pat z całą moją miłością
Podziękowania
Ze względów osobistych pragnę podziękować doktorowi Robertowi Beartowi i jego
elitarnemu zespołowi z Centrum Onkologicznego Norrisa przy Uniwersytecie Południowej
Kalifornii za to,
że
Ją odzyskałem. Nie szczędząc wysiłków, doktor Randy Sherman z tegoż
uniwersytetu oraz Akademii Medycznej Kecka wywalczył dla nas przyjęcie poza kolejnością,
którego bez jego pomocy pewnie byśmy nie uzyskali. Winien im jestem dozgonną wdzięczność.
Podczas gromadzenia materiałów pomoc, fachowe uwagi i rady otrzymałem z wielu stron:
emerytowany detektyw III stopnia John Petievich był moim konsultantem w sprawach policji
Los Angeles. Craig Harvey, główny specjalista medycyny sądowej przy Okręgowym Biurze
Koronera w Los Angeles, hojnie poświęcił mi swój czas i cierpliwie odpowiadał na pytania. Po
raz kolejny doktor Randy Sherman okazał się niezastąpiony we wprowadzaniu w szczegóły
naukowe.
Od strony literackiej Jason Kaufman, mój redaktor, przyczynił się znacznie do ewolucji i
rozwoju pierwotnego maszynopisu. Bardzo dziękuję.
Pusty Dom Temecula,
Kalifornia
Późnym popołudniem jednego z tych pięknych dni, kiedy zachodzące słońce ozłaca niebo
miedzianym blaskiem przypominającym resztki
żaru
bijącego z rozpalonego ciała, Padilla i
Bigelow skręcili z autostrady w wąską osiedlową uliczkę prowadzącą wprost ku blaskowi.
Krzywiąc się, całkiem oślepieni, obaj równocześnie spuścili osłony nad przednią szybą.
Chryste, jakbyśmy jechali prosto do piekła, pomyślał Padilla.
Bigelow wychylił się z fotela, kiedy dostrzegł na ulicy kobietę.
- Tam, po lewej. Połączę się z centralą.
Miał za sobą dopiero trzy miesiące służby, gdy tymczasem Padilla jeździł w patrolach
ponad dziewięć lat, nie dziwił się więc zanadto,
że
tamtego wszystko fascynowało, i meldunki
radiowe, i możliwość prowadzenia wozu, gdy mu na to pozwalał, a zwłaszcza coś takiego, jak
sprawdzenie ewentualnego miejsca zbrodni.
- Połącz się, tylko spróbuj zachować spokój, bo zazwyczaj ględzisz jak nakręcony. Musisz
pamiętać,
że
gdy odbierasz takie wezwania, powinieneś je traktować jak lipę. Ludzie najczęściej
chcą tylko zwrócić na siebie uwagę, bo czują się zagubieni, są wstawieni albo jeszcze coś
innego. Dlatego rozmawiaj z dyżurnym, jakbyś już wszystko wiedział.
- W porządku.
- Rób wrażenie znudzonego, niech wygląda na to,
że
służba patrolowa już ci wychodzi
uszami.
- Myślisz,
że
zamierzam ci narobić obciachu?
- Nie powiem,
że
nie przyszło mi to do głowy.
Kobieta w otoczeniu siedmiorga czy ośmiorga dzieci stała na chodniku uliczki biegnącej mi
ędzy
szeregami stłoczonych domków. Wszyscy byli w szortach i sandałach. Na podjazdach
przeważały półciężarówki Forda, gdzieniegdzie stały
łodzie
na przyczepach. Osiedle bardzo
przypominało to, na którym mieszkał Padilla, tyle
że
bliżej centrum było zdecydowanie więcej
zieleni, tu zaś hełmiaste wzgórza tworzyły niemal pustynny krajobraz, dominowały skały
wulkaniczne, niebieskawy
żwir
i pożółkła trawa.
Padilla odpiął pas i wysiadł, zostawiając partnerowi swobodę w nawiązaniu
łączności
z
centralą. Natychmiast skrzywił się boleśnie. Nawet teraz, o zachodzie słońca, temperatura
przekraczała czterdzieści stopni.
- No, dobra. Co tu mamy? Kto dzwonił na policję?
Gruba kobieta o patykowatych nogach i szerokich kaczkowatych stopach przepchnęła się
między dwoma nastolatkami.
- To ja, Katherine Torres. Ona leży bez ruchu na podłodze. Przynajmniej tak mi się zdaje,
że
to ona, bo nie widziałam twarzy.
Na centrali odebrano histeryczne wezwanie. Niejaka Torres z płaczem nakrzyczała do s
łuchawki, że
jej sąsiadka leży martwa, a wszędzie jest pełno krwi. Dyspozytor wysłał na
miejsce właśnie ich dwóch, Padillę i Bigelowa, pełniących służbę patrolową funkcjonariuszy z
komendy w Temecula.
Kobieta energicznie zamachała rękoma, jakby miała jakąś przypadłość nerwową.
- Widziałam tylko jej nogi, ale wydaje mi się,
że
to Maria. Najpierw wołałam ją przez drzwi
siatkowe, bo wiedziałam,
że
jest w domu. Dopiero później zajrzałam do
środka.
I zobaczyłam
jej stopy, całe mokre. Jak też nogi do kolan. Nie jestem pewna, ale to chyba krew.
Kiedy Padilla uważnym wzrokiem mierzył wskazany dom, stanął przy nim Bigelow. Znad
szczytów gór wystawał już tylko rąbek słońca i w większości domów paliły się
światła.
Ale ten
tonął w ciemnościach. Przemknęło mu przez myśl,
że
Torres mogła spostrzec na podłodze
cokolwiek, mokry ręcznik rzucony przez kogoś po wyjściu spod prysznica, rozlany keczup, a
może faktycznie zakrwawione ludzkie stopy.
- Mają psa? - zapytał.
- Nie, nie mają.
- Ile osób tu mieszka?
- Cztery, rodzice z dwójką dzieci - wtrąciła jedna z nastolatek. - Są naprawdę mili. Kilka
razy opiekowałam się ich małą córeczką.
Bigelow, który tak się palił, by wejść do
środka, że
aż przestępował z nogi na nogę, jakby
chciało mu się sikać, rzucił:
- Ktoś coś słyszał? Jakieś podejrzane hałasy, krzyki, odgłosy walki?
Nie, nikt niczego nie słyszał.
Padilla kazał kobiecie zaczekać na ulicy, po czym razem z partnerem ruszył do drzwi.
Żwir
zazgrzytał pod butami. W poprzek alejki niczym kolumna wojska maszerowały wielkie czarne
mrówki, które zmierzch pobudził do
życia.
Miedziano-złote niebo na zachodzie robiło się
purpurowe. W domu panowała kompletna cisza. Rozgrzane powietrze wisiało nieruchomo,
jakby rzeczywiście znajdowali się na pustym.
Padilla trzykrotnie głośno zastukał w futrynę.
- Policja. Funkcjonariusz Frank Padilla. Czy jest tu ktoś?
Pochylił się w stronę siatkowych drzwi, próbując zajrzeć do
środka,
lecz wewnątrz było ju
ż
zbyt ciemno.
- Tu policja. Zamierzam otworzyć drzwi.
Wyciągnął zza paska latarkę, usiłując sobie przypomnieć, ile to już razy tak samo dobijał si
ę
do różnych okien i drzwi o każdej porze nocy. Zazwyczaj przyjeżdżał na wezwanie starszych
ludzi, których zaniepokoili jacyś spóźnieni przechodnie, toteż kończyło się na sprawdzeniu
okolicy. Do tej pory tylko dwa razy wezwania mieszkańców okazały się uzasadnione.
- Halo! Puk! Puk! Tu policja! Wchodzimy do
środka!
- zawołał głośniej.
Otworzył siatkowe drzwi. Obaj równocześnie zapalili latarki.
- Jakiś dziwny zapach - mruknął Bigelow.
Chwilę później w
świetle
latarek ujrzeli nieruchome ciało kobiety pod czterdziestkę, rozci
ągnięte
na podłodze w saloniku, twarzą do podłogi, niezbyt dokładnie ukryte za otomaną przeci
ągniętą
na
środek
pokoju.
- O kurde - jęknął Bigelow.
- Patrz pod nogi.
- Ale paskudny widok.
Sąsiadka zawołała z ulicy:
- I co znaleźliście? To naprawdę ona?
Padilla wyciągnął pistolet. Serce zaczęło mu walić tak głośno,
że
nagle jakby ogłuchł.
Żoł
ądek
podszedł do gardła. Przyszło mu na myśl,
że
młodszy partner może go postrzelić. Bardziej
obawiał się Bigelowa niż ewentualnego mordercy.
- Tylko mnie nie zastrzel, do cholery! Dobrze się przyjrzyj, gdybyś musiał strzelać.
- Jezu! - syknął Bigelow. - Spójrz na
ściany.
- Lepiej uważaj na te przeklęte drzwi i trzymaj broń lufą do dołu.
Ściany
cię nie zabiją.
Denatka miała na sobie wystrzępione szorty zrobione ze starych dżinsów i T-shirt z
podobizną Franka Zappy, rozdarty pod szyją. Całe ubranie pokrywały czarne plamy zakrzepłej
krwi. Musiała dostać silny cios w tył głowy, bo włosy były posklejane krwistą galaretowatą
substancją. W przejściu z salonu do jadalni leżały drugie zwłoki, mężczyzny. I on miał
roztrzaskaną, zniekształconą głowę spoczywającą w wielkiej nieregularnej kałuży krwi, której
zarys skojarzył się Padilli z kształtem ciemnego znamienia na stopie jego najmłodszej córki.
Smugi krwi rozmazanej na podłodze pozwalały wnioskować,
że
oboje małżonkowie
nieporadnie próbowali uciekać napastnikom, jednakże bez skutku, o czym
świadczyły
liczne
krwawe rozbryzgi na
ścianach
i suficie. Ich ilość nie pozostawiała złudzeń co do liczby ciosów,
które spadły na ofiary. W powietrzu unosił się intensywny smród, będący skutkiem rozlu
źnienia
zwieraczy zabitych.
Padilla machnął pistoletem w kierunku korytarza odchodzącego w głąb domu i rzekł:
- Sprawdzę kuchnię. Ty zaczekaj tutaj i obserwuj wylot korytarza. Później zajrzymy razem
do sypialni.
- Nigdzie się stąd nie ruszam.
Specjalnie wydał partnerowi polecenie głośniej, niż było to konieczne, mając nadzieję,
że
je
śli
ktoś ukrywa się na tyłach domu, szybko wyskoczy przez okno i rzuci się do ucieczki. Ostro
żnie
przestąpił zwłoki mężczyzny i stanął w przejściu do kuchni. Tu ujrzał na podłodze kolejne
ciało, dwunastoletniego chłopca, częściowo ukryte pod małym stolikiem, jakby dzieciak
próbował się pod nim schować. Błyskawicznie odwrócił wzrok. W jego głowie kołatała się
tylko jedna myśl:
żeby
jak najszybciej zabezpieczyć miejsce odrażającej zbrodni i zaczekać na
przyjazd ekipy
śledczej.
Bigelow zawołał z salonu:
- Hej, Frank!
Padilla wycofał się do korytarza. Pokój tonął w blasku zapalonych
świateł.
- Frank, tylko popatrz! - Jego partner wskazał na podłogę.
Na dywanie ciemniały liczne
ślady
o charakterystycznym kształcie klepsydry. Ale dopiero
po paru sekundach Padilla uzmysłowił sobie,
że
są to
ślady
małych bosych stóp. Najwięcej było
ich wokół zwłok gospodarzy i na krótkim odcinku między ciałem kobiety i mężczyzny. Inne
prowadziły do kuchni, gdzie również gęstniały wokół nieruchomego ciała nastolatka. Jeszcze
inne prowadziły w głąb korytarza.
Pod samą
ścianą
ruszył ostrożnie za Bigelowem na tyły domu. Krwawe
ślady
blakły i ca
łkiem
ginęły przed ostatnimi drzwiami. Szybko zajrzał do pogrążonego w ciemności pokoju,
czując nieprzyjemne drapanie w gardle. Omiótł pomieszczenie
światłem
latarki, zanim sięgnął
do kontaktu.
- Nazywam się Frank Padilla. Jestem policjantem. Przybywam z pomocą.
Dziewczynka siedziała na podłodze u stóp
łóżka,
oparta plecami o
ścianę.
Tuliła buzię do
przybrudzonej poduszki i ssała palec wskazujący. Na zawsze miał zapamiętać ten widok, bo
wydało mu się dziwne,
że
w odróżnieniu od innych dzieci trzyma w buzi nie kciuk, lecz palec
wskazujący. Szklistym wzrokiem spoglądała prosto przed siebie i szybko poruszała wargami,
intensywnie ssąc paluszek. Bose stopy były czarne od zakrzepłej krwi. Miała najwyżej cztery
latka.
- Kochanie?
Bigelow zajrzał mu przez ramię, po czym wszedł do sypialni.
- Jezu... Mam nadać komunikat?
- Tak.
Ściągnij
karetkę, kogoś z opieki społecznej i ekipę dochodzeniową. Powiedz,
że
mamy tu wielokrotne zabójstwo i
żywą
małą dziewczynkę.
- Nic jej nie jest?
- Idź zameldować. I nie wpuszczaj nikogo. Melduj tak,
żeby
ludzie na ulicy niczego nie s
łyszeli.
Nie odpowiadaj na
żadne
pytania. Zamknij za sobą drzwi,
żeby
nikt nie zajrzał do
środka.
Bigelow zawrócił i ruszył do wyjścia.
Frank Padilla schował pistolet do kabury i wszedł głębiej do sypialni. Uśmiechnął się do
małej, lecz nawet nie spojrzała na niego. Była drobna i szczuplutka, z wystającymi kościstymi
kolanami, wielkimi czarnymi oczami i buzią umazaną krwią. Miał ochotę podnieść ją z podłogi i
utulić w ramionach, jak robił to z własnymi córkami, ale nie chciał jej bardziej przestraszyć, stan
ął
więc na
środku
pokoju. Wydawała się całkiem spokojna. Może to i lepiej? - pomyślał.
- Wszystko w porządku, kochanie. Już ci nic nie grozi.
Trudno było nawet ocenić, czy go słyszała.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin