Clancy Tom - Centrum 06 Oblężenie.doc

(1090 KB) Pobierz
Tytuł oryginału

Tom Clancy

Centrum 06 Oblężenie

 

 

 

Tłumaczył

Krzysztof Sokołowski

 

 

Tytuł oryginału

Op–Center State of Siege

 

Spis treści

Podziękowania              4

Prolog              6

1              8

2              13

3              18

4              25

5              29

6              34

7              40

8              42

9              45

10              47

11              50

12              54

13              56

14              60

15              63

16              66

17              70

18              78

19              80

20              83

21              85

22              87

23              90

24              92

25              94

26              97

27              99

28              102

29              105

30              107

31              110

32              111

33              112

34              115

35              117

36              120

37              121

38              123

39              125

40              130

41              131

42              135

43              137

44              141

45              142

46              145

47              147

48              149

49              152

50              154

51              156

52              157

53              159

54              161

55              163

56              164

57              168

58              170

59              174

60              176

Podziękowania

 

Pragniemy podziękować Jeffowi Rovinowi za jego pomysły i nieocenioną pomoc przy przygotowaniu rękopisu. Bardzo pomogli nam również Martin H. Greenberg, Lany Segriff, Robert Youdelman, Esq., Tom Mallon, Esq. oraz wspaniali ludzie z Penguin Putnam Inc., w tym Phyllis Grann, David Shanks i Tom Colgan. Jak zwykle dziękujemy również Robertowi Gottliebowi z William Morris Agency, naszemu agentowi i przyjacielowi, bez którego książka ta nigdy nie zostałaby napisana. Osądźcie, drodzy Czytelnicy, na ile ten nasz wspólny wysiłek zakończył się sukcesem.

 

Tom Clancy i Steve Pieczenik

u ONZ, Nowy Jork

 

Rada Bezpieczeństwa zakończyła wczoraj opracowywanie rezolucji, w której żąda od Iraku podjęcia współpracy z inspektorami do spraw kontroli uzbrojenia, nie zagroziła jednak użyciem środków wojskowych w przypadku, gdyby Irak nie zastosował się do jej żądań.

 

Associated Press, 5 listopada, 1998

Prolog

 

u Kampong Thom, Kambodża, rok 1993

 

Zmarła na jego rękach, w jaskrawych promieniach wschodzącego słońca. Zamknęła piękne oczy, ostatni oddech uniósł jej delikatną pierś... i odeszła.

Hang Sary wpatrywał się w twarz dziewczyny. Widział źdźbła trawy i grudki ziemi w jej wilgotnych włosach, widział skaleczenia na czole i nosie. Na widok umalowanych na czerwono warg, różu na policzkach i ciemnej kredki na powiekach, ściekającej teraz aż na skronie, poczuł nagłe obrzydzenie.

Nie tak miało być. Nie miało być tak nawet w tym kraju, gdzie o niewinności wiedziano równie mało jak o życiu w pokoju.

Phum Sary nie powinna umrzeć tak młodo. Nie powinna umrzeć w ten sposób. Nikt nie powinien umierać w ten sposób, na smaganym wiatrem polu ryżowym, leżąc w brudnej wodzie czerwieniejącej od krwi. Phum zmarła wiedząc przynajmniej, kto trzyma ją w ramionach. Nie zmarła tak jak żyła przez prawie całe życie: samotna, niechciana. I choć poszukiwania, z których Hang nie zrezygnował nigdy, właśnie się skończyły, inne miały się dopiero rozpocząć.

Hang siedział z podciągniętymi kolanami, z opartą na nich głową siostry. Łagodnie dotknął czubka jej nosa, powiódł palcem po delikatnym policzku, miękkich wargach. Uśmiechała się, zawsze się uśmiechała, niezależnie od tego, co akurat robiła.

Wydawała się taka krucha. Taka delikatna.

Wyjął jej dłonie z wody i złożył je na ciasno opinającym ciało niebieskim materiale przetykanym złotą nicią. Przytulił ją. Spytał sam siebie, czy w ciągu ostatnich lat był ktoś, kto ją tak przytulał. Czy przez cały czas żyła w sposób aż tak potworny? Czy miała wreszcie dość i zdecydowała, że nawet śmierć jest lepsza?

Twarz Hanga ściągnęła się, kiedy myślał o jej życiu. Nagle rozpłakał się. Jak mogłem być tak blisko i nie wiedzieć? — pomyślał. Już od tygodnia wraz z Ty wykonywali w wiosce tajne zadanie. Czy kiedykolwiek będzie w stanie wybaczyć sobie, że nie dowiedział się o siostrze wówczas, gdy mógł jeszcze uratować jej życie?

Biedna Ty... będzie niepocieszona, kiedy dowie się, o kogo chodziło. Przeprowadzała w tej chwili rekonesans w obozie, próbując dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi. Przez radiotelefon przekazała mu informację, że jedna z kobiet najwyraźniej próbowała ucieczki tuż przed wschodem słońca, w momencie zmiany warty. Ścigano ją i postrzelono. Phum dostała kulę w bok. Prawdopodobnie biegła, a potem szła, póki była jeszcze w stanie iść. Później pewnie położyła się, by patrzyć na jaśniejące niebo. Kiedy była małą dziewczynką, Phum często patrzyła w niebo. Ciekawe, czy niebo i wspomnienie lepszych czasów ułatwiło jego siostrzyczce odejście w pokoju.

Hang przeczesał palcami długie, ciemne włosy siostry. W dali usłyszał plusk. To z pewnością Ty. Powiedział jej przez radiotelefon, że dostrzegł dziewczynę i widział, jak padała. Obiecała, że przybędzie w ciągu pół godziny. Mieli nadzieję, że poznają nazwisko, że ktoś wreszcie przerwie krąg milczenia otaczający tę potworną organizację, niszczącą życie tak wielu młodych kobiet. Kiedy Phum dostrzegła go, była jednak w stanie zaledwie wypowiedzieć imię brata. Zmarła z jego imieniem i lekkim uśmiechem na wymalowanych jaskrawą szminką ustach. Nie wypowiedziała imienia swego mordercy.

Ty przybyła na miejsce i spojrzała na martwą dziewczynę. Stała, ubrana w strój wieśniaczki, na porannym wietrze. Nagle szeroko otworzyła oczy. Uklękła przy Hangu i przytuliła go. Przez kilka minut trwali tak, nieruchomo, w milczeniu. Potem Hang wstał powoli, trzymając na rękach ciało siostry. Poniósł je do starego kombi, które było ich bazą terenową.

Wiedział, że nie powinni opuszczać Kampong Thom. Nie teraz, kiedy byli tak bliscy zdobycia informacji, po które przyjechali. Musiał jednak odwieźć siostrę do domu. Tam powinna zostać pochowana.

Robiło się coraz cieplej, słońce paliło go w kark. Ty otworzyła tylne drzwi kombi. Rozłożyła koc pomiędzy kartonowymi pudłami, w których znajdowała się broń, sprzęt łączności, mapy, listy oraz ładunki fosforowe. Hang miał przy pasie urządzenie do ich zdalnego detonowania. Gdyby zostali złapani, wysadziłby samochód w powietrze, a potem popełnił samobójstwo za pomocą Smith&Wessona .357. Ty postąpiłaby tak samo.

Z jej pomocą umieścił ciało na kocu. Położył je w bagażniku, bardzo delikatnie. Nim odjechali, po raz ostatni rozejrzał się po polu. Krew siostry uczyniła je świętym, lecz ziemia nie zostanie oczyszczona, póki nie obmyje jej krew tych, którzy doprowadzili do jej śmierci.

Tak się stanie. Przysiągł, że tak się stanie, choćby musiał czekać na to bardzo, bardzo długo.

1

 

u Paryż, Francja, poniedziałek 06.13

 

Przed siedmioma laty, podczas służby w UNTAC – oddziałach pokojowych ONZ w Kambodży, śmiały, tęskniący do przygód porucznik Reynold Downer z 11. kompanii 28. batalionu królewskiego pułku Zachodniej Australii, dowiedział się, jakie warunki muszą zostać spełnione, nim ONZ będzie mogła wysłać siły pokojowe na teren jakiegokolwiek państwa. Nie interesowało go to i wcale nie miał ochoty brać udziału w takim przedsięwzięciu, ale decydował rząd Australii, a nie on.

Tak więc, po pierwsze, piętnaście krajów członkowskich Rady Bezpieczeństwa musiało zaakceptować operację oraz jej szczegóły. Po drugie, ponieważ ONZ nie dysponuje własną armią, kraje członkowskie Zgromadzenia Ogólnego musiały zgodzić się na wysłanie swych wojsk oraz na osobę dowódcy, odpowiedzialnego za rozmieszczenie i działania wielojęzycznej armii. Po trzecie, walczące ze sobą siły musiały zgodzić się na obecność oddziałów pokojowych na swym terytorium.

Znalazłszy się na miejscu żołnierze mieli trzy cele. Po pierwsze, musieli doprowadzić do przerwania ognia i pilnować rozejmu, podczas gdy zwaśnione strony szukały pokojowego sposobu zakończenia walk. Po drugie, mieli stworzyć między nimi strefę buforową. Ich trzecim zadaniem było utrzymanie pokoju poprzez prowadzenie działań bojowych – gdyby okazały się konieczne – rozminowywanie terenu, by cywile mogli wrócić do domu, a także korzystać bezpiecznie ze źródeł wody i pożywienia. Oddziały ONZ osłaniały także akcje humanitarne.

Wszystko to wytłumaczono żołnierzom 28. batalionu podczas dwutygodniowych ćwiczeń w koszarach Irwin w Stubb Terrace. Podczas tych dwóch tygodni żołnierze poznawali zwyczaje ludności w miejscu przeznaczenia, zaznajamiali się z problemami politycznymi, językiem, środkami oczyszczania wody; uczyli się także prowadzenia pojazdów powoli, ze wzrokiem wbitym w drogę, tak by nie najechać na minę.

Uczono ich również, by nie dziwili się na widok swego odbicia w ciemnoniebieskim berecie i apaszce tego samego koloru.

Kiedy skończyło się szkolenie, które jego dowódca nazwał celnie „kastracją”, kontyngent australijski rozparcelowano między sześćdziesiąt cztery założone w Kambodży obozy. Dowódcą całości sił UNTAC w misji trwającej od marca 1992 do września 1993 roku był Australijczyk właśnie, generał John M. Sanderson.

Operację opracowano bardzo starannie pod kątem uniknięcia konfliktu zbrojnego. Żołnierze Narodów Zjednoczonych mogli strzelać dopiero wówczas, gdy otwarto do nich ogień, zresztą wolno im było bronić się wyłącznie w sposób, który nie stwarzałby groźby eskalacji konfliktu. W przypadku śmierci któregoś z nich śledztwo prowadzić miała miejscowa policja, a nie wojsko. Prawa człowieka mieli wcielać w życie przez nauczanie, nie siłą. Przede wszystkim rozdzielali walczące strony, lecz ich zadaniem było także rozdawanie żywności i dbanie o zdrowie miejscowej ludności.

Downerowi wszystko wydawało się bardziej cyrkiem niż operacją wojskową. „Chodźcie do nas, nieszczęśliwi ludzie z Trzeciego Świata. Tu macie chleb, tu penicylinę, tu czystą wodę”. Wrażenie, że pracuje w cyrku powiększały jeszcze namioty z powiewającymi na czubkach kolorowymi chorągiewkami i miejscowi gapie, którzy nie bardzo wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Choć wielu z nich brało co im dawano, wszyscy sprawiali wrażenie, jakby marzyli tylko o tym, by ONZ wyniosła się jak najszybciej. Przemoc była dla nich czymś zrozumiałym i od zawsze obecnym w ich codziennym życiu, obcych zaś zdecydowanie nie lubili.

W Kambodży mieli tak niewiele do roboty, że pułkownik Iwan Georgijew, wysoki oficer Ludowej Armii Bułgarii, zorganizował sieć burdeli. Ochraniali je oficerowie polpotowskiej zbuntowanej Narodowej Armii Demokratycznej Kampuczy, którym potrzeba było dewiz na zakup broni i zapasów; dostawali za to dwadzieścia pięć procent zysków. Georgijew sterował swoim przedsięwzięciem z namiotów wzniesionych za jego punktem dowodzenia. Dziewczyny przychodziły na „radiowe kursy językowe UNTAC” i zostawały, by przysporzyć krajowi dewiz. Właśnie tam Downer poznał Gergijewa i majora Japońskich Sił Samoobrony Ishiro Sazanakę. Bułgar twierdził, że jego najlepszymi klientami są właśnie Australijczycy i Japończycy, chociaż Japończycy traktowali dziewczęta brutalnie i trzeba było bardzo ich pilnować. „Uprzejmi sadyści”, tak ich nazywał. Downer, którego wuj Thomas, walczył z Japończykami na Południowym Pacyfiku jako żołnierz australijskiej Siódmej Dywizji, nie zgodziłby się z tym określeniem. Jego zdaniem, Japończycy wcale nie byli uprzejmi.

Downer pomagał rekrutować nowe „chętne do nauki języka” dziewczyny, podczas gdy reszta pomocników Georgijewa szukała innych sposobów, by zapełnić namioty; jednym z tych sposobów były porwania. Czerwoni Khmerzy pomagali im w tym, gdy tylko nadarzyła się okazja. Poza tym zajęciem ubocznym Downer nudził się na potęgę. Narody Zjednoczone były zbyt miękkie, a przyjęte przez nie zasady przesadnie ograniczały możliwości żołnierzy. Dorastając w dokach Sydney nauczył się, że tak naprawdę obowiązuje tylko jedna zasada: czy sukinsyn zasługuje na kulę, czy nie zasługuje? Jeśli zasługiwał, to się do niego strzelało i wracało do domu. Jeśli nie zasługiwał, to po cholerę się nim przejmować?

Downer wypił resztkę kawy i odsunął ciężki kubek, stojący na plastikowym blacie stolika do gry w karty. Kawa była dobra, czarna i gorzka; taką najchętniej pijał w polu. Czuł się po niej ożywiony, gotów do działania. Być może nie było najlepszym pomysłem picie takiej kawy tu i teraz, kiedy nie miał nic do roboty, ale i tak lubił to uczucie.

Spojrzał na zegarek, zapięty na opalonym przegubie. Gdzie się, do cholery, podzieli?

Grupa wracała zazwyczaj o ósmej. Ile może trwać sfilmowanie czegoś, co filmowali już sześć razy?

Odpowiedź była prosta: będzie trwało tyle, ile kapitan Vandal uzna za stosowne. W tej części operacji to on był dowódcą. Gdyby ten Francuz nie był tak sprawny, nie byłoby ich tu. To Vandal ściągnął ich do Paryża, on kupił sprzęt, nadzorował rozpoznanie i miał ich stąd wyciągnąć, by mogli rozpocząć fazę drugą, podczas której dowódcą będzie Georgijew.

Downer wyciągnął z pudełka suchara z żytniej mąki i ugryzł go niecierpliwie. Jego smak przypomniał mu czasy ćwiczeń w australijskiej dziczy. Było to wówczas niemal jedyne pożywienie jednostki.

Żując krakersa przyglądał się małemu, ciemnemu mieszkaniu. Niebieskie oczy przesunęły się z wejścia do kuchni po prawej na stojący pod przeciwległą ścianą telewizor i na drzwi wejściowe. Vandal wynajął to mieszkanie dwa lata temu. Jednopokojowe, na parterze, znajdowało się w domu przy krzywej uliczce niedaleko Boulevard de Bastille, blisko poczty. Oprócz położenia ważne było także to, że mieszkali na parterze, dzięki czemu w razie niebezpieczeństwa mogli uciekać przez okno. Kiedy składali swe oszczędności na sfinansowanie operacji, Francuz obiecał im, że dobrze będzie płacić wyłącznie za podrobione dokumenty, sprzęt do obserwacji i broń.

Strzepując okruchy suchara z spranych dżinsów, potężnie zbudowany Australijczyk spojrzał na wielkie torby ułożone szeregiem między telewizorem i oknem. Opiekował się pięcioma takimi torbami, wypełnionymi bronią. W tym przypadku Vandal wykonał naprawdę dobrą robotę. Kałasznikowy, pistolety, pojemniki z gazem łzawiącym, granaty, granatniki przeciwpancerne, wszystkie nie do wyśledzenia, kupione za pośrednictwem chińskich handlarzy bronią, poznanych podczas operacji pokojowej w Kambodży.

Niech Bóg błogosławi Organizację Narodów Zjednoczonych, pomyślał Downer.

Jutro rano, tuż po wschodzie słońca, mieli zapakować broń do kupionej tydzień temu furgonetki. Potem Vandal i Downer podrzucą Sazanakę, Georgijewa i Barone'a na lądowisko helikopterowe, a następnie odjadą w ściśle określonym czasie tak, by spotkać się u celu.

Cel, myślał Australijczyk. Tak trywialny, a tak ważny dla reszty operacji.

Spojrzał na stół. Obok telefonu stała mała ceramiczna miska, wypełniona czarną mazią ze spalonych rysunków i notatek, polanych wodą z kranu. W notatkach znajdowało się wszystko: od prognozy wiatru na trzystu metrach o godzinie ósmej rano, przez analizę ruchu drogowego, aż do rozkładu patroli policji rzecznej na Sekwanie. Spalone notatki można odczytać, spalone i mokre są nie do odczytania.

Jeszcze tylko jeden dzień tej potwornej nudy, powiedział sobie.

Kiedy wróci reszta grupy, spędzą kolejne popołudnie analizując taśmy wideo i upewniając się, że ta faza operacji została dobrze przygotowana. Znów będą rysować szkice, obliczać czas lotu, dopasowywać go do godzin odjazdów autobusów, uczyć się nazw ulic i adresów handlarzy broni koniecznych do zrealizowania kolejnej fazy. A potem, nad ranem, znów wszystko spalą, by policja nie znalazła w śmieciach niczego, co mogłaby użyć przeciwko nim.

Australijczyk spojrzał na leżące na ziemi śpiwory. Leżały przed kanapą, ostatnim meblem w mieszkaniu. W jedynym oknie zamontowany był wentylator, kręcący się niestrudzenie, bowiem pogoda była upalna. Vandal zapewnił ich, że temperatura zbliżająca się do czterdziestu stopni była korzystna dla planu. Cel był tylko wentylowany, nie klimatyzowany, więc znajdujący się w środku mężczyźni będą reagowali wolniej niż w normalnych warunkach.

Nie tak jak my, pomyślał Downer. On i jego towarzysze broni wiedzieli, po co robią to, co robią.

Australijczyk pomyślał z kolei o pozostałych czterech eksżołnierzach Pokojowych Sił Zbrojnych ONZ, biorących udział w ich akcji. Wszystkich spotkał w Phnom Pehn; każdy z nich miał swój własny, odrębny powód, by się tu znaleźć.

W zamku drzwi wejściowych zazgrzytał kluczyk. Downer sięgnął po chiński pistolet Wzór 64 z tłumikiem, spoczywający do tej pory w kaburze wiszącej na oparciu krzesła. Delikatnie odsunął stojące na stole pudełko z sucharami, by mieć czyste pole do strzału. Nadal siedział. Oprócz Vandala klucz do mieszkania miał tylko dozorca. Podczas ostatniego roku Downer mieszkał w tym mieszkaniu trzykrotnie i za każdym razem consierge przychodził wyłącznie wezwany, a czasami nie stawiał się nawet na wezwanie. Jeśli drzwi otwierał ktoś nieupoważniony do wejścia, będzie musiał umrzeć. Downer miał nawet nadzieję, że to ktoś kogo nie zna. Był w nastroju do strzelaniny.

Otworzyły się drzwi i do mieszkania wszedł Etienne Vandal. Długie, kasztanowate włosy nosił zaczesane do tyłu, oczy zakrywały mu okulary przeciwsłoneczne, przez ramię przewiesił niedbale torbę z kamerą wideo. Za nim szli: łysy, potężnie zbudowany Georgijew, śniady Barone i wysoki, szeroki w ramionach Sazanaka. Wszyscy mieli identyczne, obojętne miny, wszyscy ubrani byli „na turystów”, w podkoszulki i sprane dżinsy.

Sazanaka zamknął drzwi, cicho i delikatnie.

Downer odetchnął i wsunął broń w kaburę.

Dobrze było? — spytał. Nadal mówił z dźwięcznym, gardłowym akcentem z Nowej Południowej Walii.

Dąbrzzzy bułu? — powtórzył Barone, parodiując akcent Australijczyka.

Przestań — polecił Vandal.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin