Christie Agatha - Poirot 32 Pora przypływu.txt

(350 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE 


Poirot 32 PORA PRZYPŁYWU
   
TŁUMACZYŁ TADEUSZ JAN DEHNEL
TYTUŁ ORYGINAŁU: TAKEN AT THE FLOOD
   
W zabiegach ludzkich jest przypływ i odpływ:
   Pora przypływu stosownie schwytana
   Wiedzie do szczęcia; kto ona opuszcza,
   Ten podrób tycia po mieliznach z biedš
   Musi odbywać. Mymy teraz włanie
   Na tak wezbrane wypłynęli morze: 
   Trzeba nam z fali przyjaznej korzystać,
   Inaczej okręt nasz zatonie.
   Szekspir Juliusz Cezar. Akt IV, scena 3
   (przekład J. Paszkowskiego).

PROLOG
I
   
   Każdy klub ma swojego nudziarza. Klub Koronacyjny nie stanowił wyjštku, a fakt, że odbywał się włanie nalot, nie wywierał wpływu na normalnš procedurę.
   Major Porter, emerytowany oficer Armii Indyjskiej, zwinšł gazetę i odchrzšknšł znaczšco. Wszyscy się starali unikać jego wzroku, ale to wcale nie pomagało.
    No proszę. Times zamiecił wzmiankę o mierci Gordona Cloada, bardzo zwięzłš; Pištego padziernika, w wyniku działań nieprzyjaciela. Nawet nie podali adresu. Szczerze mówišc stało się to bardzo blisko mojej chałupy. Poszedł jeden z tych pięknych domów na szczycie Campden Hill. Bardzo się zdenerwowałem. Wiecie, panowie, że należę do biernej obrony przeciwlotniczej. Cload dopiero co wrócił ze Stanów, dokšd jedził w sprawie zakupów rzšdowych. Przy sposobnoci ożenił się za oceanem z młodš wdowš  wystarczajšco młodš, aby mogła być jego córkš To niejaka pani Underhay. Znałem niegdy w Nigerii jej pierwszego męża.
   Major Porter umilkł. Nikt nie zdradził zainteresowania, nikt nie prosił o dalszy cišg. Gazety przesłaniały wszystkie twarze, lecz major Porter nie tracił ducha. Zawsze miał w pogotowiu długie opowieci  najczęciej o osobach nie znanych nikomu ze słuchaczy.
    Ciekawa historia  podjšł zapatrzony w spiczaste lakierki, które szczególnie mu się nie podobały.  Jak wspomniałem przed chwilš, należę do biernej obrony przeciwlotniczej. Podmuch lubi robić niespodzianki. Nigdy nie wiadomo, czego się można spodziewać. W danym przypadku parter był zrujnowany i dach zerwany, a piętro właciwie nie tknięte. W domu znajdowało się szeć osób: Gordon Cload, jego żona, brat żony i troje służby  małżeństwo i pokojówka. Wszyscy zeszli do piwnicy, z wyjštkiem brata pani Cload, byłego komandosa, który wolał własnš wygodnš sypialnię na piętrze. I co, panowie, powiecie? Ten włanie facet wyszedł cało, tylko z kilkoma sińcami. Trójka służšcych zabita, Gordon Cload przysypany. Odkopano go, ale umarł w drodze do szpitala. Jego żonie też się dostało od podmuchu. Zdarło z niej wszystko co miała na sobie, ani strzęp nie został. Ale żyje dotychczas i, jak mówiš lekarze, wyżyje. Została bardzo bogatš wdowš. Gordon Cload był wart dobrze ponad milion.
   Major Porter ponownie zrobił pauzę. Jego spojrzenie oderwało się od lakierków i powędrowało wyżej. Sztuczkowe spodnie, czarna marynarka, jajowata głowa i bujne wšsy. Oczywicie cudzoziemiec! To tłumaczy lakierki z wydłużonymi noskami.
   Słowo daję  pomylał major Porter  klub na psy schodzi. Nawet tutaj nie można odczepić się od cudzoziemców.
   Takie myli snuł, niezależnie od opowieci, a fakt, że cudzoziemiec słuchał ze skupionš uwagš, nie łagodził bynajmniej uprzedzeń starego oficera.
    Ona ma najwyżej dwadziecia pięć lat  cišgnšł  i już drugi raz została wdowš. A przynajmniej jest o tym przekonana
   Urwał znowu liczšc na zaciekawienie, na pytania. Rozczarował się, ale prawił dalej z uporem:
    Otwarcie mówišc, mam na tę sprawę swój własny poglšd. Podejrzana historia! Jak już panom wiadomo, znałem jej pierwszego męża, Underhaya. Przyjemny facet, w swoim czasie naczelnik obwodu w Nigerii. Istny tytan pracy, powiadam panom, chłop pierwsza klasa. Ożenił się z tš małš w Cape Town. Przyjechała tam z jakš wędrownš trupš. Bardzo się jej nie wiodło, a ponadto była ładna, niezaradna no i tam dalej. Słuchała bujania starego Underhaya o jego obwodzie i niezmierzonych obszarach. Szeptała: To cudowne, prawda? i dodawała, że chętnie porzuciłaby wszystko. No i stało się: wyszła za niego i porzuciła wszystko. On, biedaczysko, był zakochany po uszy, ale mariaż nie grał od poczštku. Dziewczyna nienawidziła buszu, bała się krajowców i umierała z nudów. W jej pojęciu życie polegało na wałęsaniu się po kawiarniach i słuchaniu teatralnych ploteczek. Samotnoć we dwoje w dżungli wcale nie przypadała jej do gustu. Proszę pamiętać, że jak żyję, nie widziałem tej małej. Wszystko co wiem, wiem od Underhaya. Cała historia mocno dała mu po głowie. Postšpił przyzwoicie: odesłał żonę do domu i może nawet dałby jej rozwód. Rozmawialimy sporo, bo faceta to niele trzepnęło i musiał się wygadać. Pod pewnymi względami był to dziwny człowiek o starowieckich poglšdach. Jako katolik wcale nie pochwalał rozwodów. Powiedział mi pewnego razu: Sš inne sposoby, by zwrócić wolnoć kobiecie. Słuchaj, stary  ja na to  tylko nie zrób głupstwa. Nie ma na wiecie baby wartej, by dla niej w łeb sobie palnšć. Odrzekł, że nie zamierza niczego podobnego. Widzisz  gada dalej  jestem zupełnie samotny. Nie mam rodziny, która by się o mnie zatroszczyła. Jeżeli nadejdzie meldunek o moim zgonie, Rosaleen zostanie wdowš, o co jej przecież chodzi. A co będzie z tobš? zapytałem. Cóż  odpowiedział  może jaki Enoch Arden zjawi się o tysišc mil lub dalej i zacznie życie od nowa. Ale twoja żona mogłaby znaleć się kiedy w kłopotliwej sytuacji  ostrzegłem Underhaya. Och, nie  odrzekł.  Rozegrałbym partię uczciwie. Robert Underhay zszedłby z tego wiata nieodwołalnie.
    Nie przywišzywałem wagi do tej rozmowy, ale w pół roku póniej dowiedziałem się, że Robert Underhay umarł na febrę gdzie w dżungli. Jego Murzyni  godna zaufania sfora  wrócili z prawdopodobnš opowieciš i kilkoma słowami pożegnania, nagryzmolonymi rękš Underhaya. Napisał, że krajowcy, a zwłaszcza ich przewodnik, zrobili dla niego wszystko, co w ludzkiej mocy, obawia się jednak, że mimo to umiera. Przewodnik i wszyscy inni byli mu szczerze oddani. Jeżeli kazał im co zeznać pod przysięgš, z pewnociš to zeznali. Tak się rzecz przedstawia, proszę panów Może pogrzebano Underhaya gdzie we wnętrzu tropikalnej Afryki, ale może go i nie pogrzebano. W takim przypadku pani Gordonowa Cload może pewnego dnia doznać nie lada wstrzšsu. Słusznie się jej to należy. Nie widziałem jej, jak żyję, ale znam takie łowczynie bogatych mężów. Przecież to ona zniszczyła, zmarnowała starego Underhaya. Ciekawa historyjka, prawda?
   Major Porter rozejrzał się dokoła, szukajšc potwierdzenia własnej opinii. Zobaczył dwie znudzone, senne twarze. Młody pan Mellon patrzył na niego spod oka, pan Herkules Poirot grzecznie udawał zainteresowanie.
   Po chwili zaszeleciła gazeta i siwowłosy mężczyzna o dziwnie obojętnym wyrazie twarzy wstał spokojnie z fotela i wyszedł. Major Porter zrobił rzadkš minę, a młody pan Mellon gwizdnšł z cicha.
    Ale pan major narobił, majorze!  rzucił.  Wie pan, kto to?
    Bodaj to licho!  odrzekł nie bez zakłopotania stary oficer.  Naturalnie, że wiem. Nie znam go bliżej, ale zostalimy sobie przedstawieni. Jeremiasz Cload, brat Gordona, prawda? A to pech, doprawdy! Gdybym podejrzewał
    Jeremiasz Cload jest adwokatem  podjšł młody pan Mellon.  Trzymam zakład, że wystšpi do sšdu ze skargš o zniesławienie, obmowę czy co w tym rodzaju.
    A to pech! A to pech!  powtarzał nerwowo major Porter.
    Jeszcze dzi wieczorem plotka rozejdzie się po całym Warmsley Heath, gdzie mieszkajš wszyscy Cloadowie  cišgnšł młody pan Mellon.  Będš siedzieć do pónej nocy i radzić, jakie podjšć kroki.
   W tym momencie odwołano alarm lotniczy, więc młody pan Mellon dał spokój złoliwociom i pieczołowicie wyprowadził na ulicę swojego przyjaciela, Poirota.
    Okropna jest atmosfera klubów! To kolekcje miertelnie nudnych staruszków! Ale najgorszy jest niewštpliwie Porter. O indyjskiej sztuce z linš opowiada zawsze przez trzy kwadranse. No i zna każdego, kto kiedykolwiek zahaczył o Indie.
   Działo się to jesieniš 1944 roku, a wiosnš 1946 słynny detektyw przyjšł niezwykłš klientkę.

II
   
   W pogodny, majowy ranek Herkules Poirot siedział przy swoim schludnym biurku, kiedy jego służšcy, George, wszedł do gabinetu i szepnšł dyskretnie:
    Jaka dama do pana, czy prosić?
    Jakiego gatunku dama?  zapytał mały Belg, który lubił drobiazgowe rysopisy Georgea.
    Moim zdaniem, proszę pana, liczy sobie czterdzieci do pięćdziesięciu lat. Niedbale ubrana i ma wyglšd, że się tak wyrażę, artystyczny. Nosi porzšdne sportowe półbuciki, tweedowy kostium, a do tego koronkowš bluzkę, co ? la egipskie paciorki i niebieskš jedwabnš apaszkę. Poirot wzdrygał się lekko przy każdym wyliczanym szczególe.
    Nie mam ochoty jej przyjšć  odrzekł.
    Powiedzieć jej, że jest pan niedysponowany?  zapytał służšcy.
   Mały Belg spojrzał na niego bystro.
    Zapewne już jej powiedziałe, że mam bardzo ważnš sprawę i nie należy mi przeszkadzać.
   George kaszlnšł dyskretnie.
    Mówi, że specjalnie przyjechała ze wsi i może czekać nawet bardzo długo.
    Trudno uchronić się przed nieuniknionym  westchnšł Poirot.  Jeżeli niewiasta w rednim wieku, przystrojona w co ? la egipskie paciorki, postanowi zobaczyć słynnego Herkulesa Poirota i w tym celu specjalnie przyjedzie ze wsi, nic nie zdoła jej odstręczyć. Będzie siedzieć w hallu, dopóki nie postawi na swoim. Popro jš, George.
   Służšcy wyszedł i po chwili zameldował oficjalnym tonem:
    Pani Cload.
   Do gabinetu wkroczyła osoba w podniszczonym tweedowym kostiumie i powiewnej apaszce. Z rozpromienionš twarzš podeszła do małego Belga i wycišgnęła rękę, a jej paciorki zadwięczały głono.
    Panie Poirot  zaczęła  przybywam tutaj, bo mi to zleciły duchy.
    Czyżby, łaskawa pani?  słynny detektyw szeroko otworzył oczy.  Zechce pani zajš...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin