Christie Agatha - Poirot 42 Słonie mają dobrą pamięć.txt

(298 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE
Poirot 42 SŁONIE MAJĽ DOBRĽ PAMIĘĆ
(PRZEŁOŻYŁA: AGNIESZKA BIHL)
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obiad literacki

Pani Oliver popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Rzuciła pospieszne spojrzenie na zegar na kominku, który, jak podejrzewała, spóniał się o jakie dwadziecia minut. I powróciła do studiowania fryzury. Kłopot z paniš Oliver (do czego się zresztš otwarcie przyznawała) polegał na tym, że jej fryzura stale ulegała zmianom. Wypróbowała już niemal wszystko. Kiedy nosiła surowy kok a la madame Pompadour, potem niby rozwiane wiatrem loki, które sczesywała do tylu, by odsłonić czoło intelektualistki (przynajmniej miała nadzieję, iż to, co odsłania, jest czołem intelektualistki). Wypróbowała też schludnie ułożone pukle i artystyczny nieład. Musiała przyznać, że akurat dzi jej fryzura nie miała znaczenia: dzi bowiem zamierzała uczynić to, co robiła niezwykle rzadko, to jest założyć kapelusz.
Na górnej półce szafy pani Oliver leżały cztery kapelusze. Jeden z nich przeznaczony był na luby. Jeli w planach miało się przyjęcie lubne, kapelusz stawał się obowišzkowy. Właciwie to na takie okazje pani Oliver miała aż dwa. Pierwszy, zamknięty w okršgłym pudle, skonstruowany był z piór. Siedział ciasno na głowie i bardzo dobrze znosił nagle ataki deszczu, który mógł niespodziewanie dopać ofiarę przenoszšcš się z samochodu do wnętrza więtego przybytku lub, popularniejszego w dzisiejszych czasach, Urzędu Stanu Cywilnego.
Drugi, bardziej wyszukany, nadawał się idealnie na luby urzšdzane w letnie sobotnie popołudnia. Składał się z szyfonu, kwiatów i żółtej siateczki przypiętej gałšzkš mimozy.
Dwa pozostałe nakrycia głowy cechowało niemal uniwersalne przeznaczenie. Pierwsze z nich, zwane przez paniš Oliver wiejskim, z ciemnego filcu, wietnie pasowało do tweedów w prawie każdym wzorze. Twarzowe rondo można było opucić lub wywinšć do góry.
Pani Oliver miała kaszmirowy sweter na ciepłe dni i cieniutki pulowerek na goršce, oba w kolorach dobranych do kapelusza. Jednakże, mimo iż często nosiła pulowery, praktycznie nigdy go nie zakładała. Bo, doprawdy, po cóż zakładać kapelusz na wycieczkę na wie i obiad z przyjaciółmi?
Czwarte chapeau, najdroższe, obdarzone było niezwykłymi wprost zaletami. Być może, jak mylała nieraz pani Oliver, dlatego, że było tak drogie. Przypominało turban złożony z wielu różnokolorowych warstw aksamitu w pastelowych odcieniach, które pasowały do wszystkiego.
Pani Oliver zawahała się i wreszcie zawołała o pomoc.
- Mario! - Powtórzyła głoniej: - Mario! Przyjd tu na minutkę.
Maria przywykła do prób o udzielenie rady na temat stroju, który pani Oliver ma zamiar włożyć.
- Chce pani założyć ten liczny wytworny kapelusik, prawda? - spytała wchodzšc.
- Tak - odrzekła pani Oliver. - Jak sšdzisz: czy wyglšda lepiej tak, czy odwrotnie? 
Maria cofnęła się i spojrzała.
- Założyła pani tył na przód, prawda?
- Tak, wiem - powiedziała pani Oliver. - Doskonale o tym wiem. Ale wydawało mi się, że tak będzie lepiej.
 
- A dlaczegóż to? - zdziwiła się Maria.
- Tak być powinno. Choć najwyraniej nie odpowiadałoby to firmie, która mi go sprzedała - wyjaniła pani Oliver.
- Dlaczego myli pani, że lepiej będzie odwrotnie?
- Wtedy widać ten liczny odcień błękitu i ciemny bršz, i ta strona jest chyba lepsza od drugiej, zielono-czerwono-czekoladowej.
Jednoczenie pani Oliver cišgnęła kapelusz i przymierzyła go złš stronš na przód, potem właciwš, bokiem - co nie spodobało się zarówno jej, jak i Marii.
- Nie może go pani założyć szerokš stronš na przód. Nie pasuje do pani twarzy. Zresztš nikomu by nie pasowało.
- Nie. To na nic. Chyba założę go w końcu tak, jak trzeba. 
- Tak jest zawsze bezpieczniej - stwierdziła Maria. 
Pani Oliver zdjęła z głowy przedmiot sporu. Maria pomogła jej założyć dopasowanš sukienkę z ciemnobršzowej wełenki i kapelusz.
- Ależ pani elegancko wyglšda - oceniła. 
To włanie pani Oliver lubiła w Marii. Wystarczyło dać jej bodaj najmniejszš szansę, a nie poskšpiła pochwał.
- Wygłosi pani przemówienie? - spytała Maria.
- Przemówienie! - Pani Oliver była przerażona. - Nie. Oczywicie że nie. Wiesz, że nigdy nie wygłaszam przemówień.
- Mylałam, że zawsze się je wygłasza na spotkaniach literackich. Na to się pani przecież wybiera, prawda? Sławni pisarze roku 1973, czy który to rok mamy teraz.
- Nie muszę wygłaszać przemówień - powiedziała pani Oliver. - Będš inni ludzie, którzy lubiš to robić i sš w tym o wiele lepsi ode mnie.
- Na pewno ładnie by pani przemawiała, gdyby pani chciała - powiedziała Maria, wcielajšc się w rolę kusicielki.
- Nie, nie mogłabym - zaprotestowała pani Oliver. - Wiem, co potrafię robić i czego nie potrafię. Nie umiem wygłaszać przemówień. Zawsze przejmuję się i tracę głowę. Pewnie zaczęłabym się jškać i powtarzać. Nie tylko czułabym się głupio, ale i głupio wyglšdałabym. Nie mam nic przeciwko słowom. Słowa można zapisać, nagrać na magnetofon albo podyktować. Mogę robić ze słowami wszystko, dopóki wiem, że nie wygłaszam włanie przemówienia.
- Niech już pani będzie. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Na pewno. To doć uroczysty obiad, prawda?
- Tak - przyznała pani Oliver bardzo przygnębionym tonem. - Doć uroczysty.
I dlaczego, pomylała, ale nie wypowiedziała tego na głos, dlaczego u licha na niego idę? Zastanowiła się przez chwilę, gdyż zawsze wolała wiedzieć, co zamierza zrobić, niż robić co najpierw i zastanawiać się potem, dlaczego to zrobiła.
W tym momencie Maria musiała pospiesznie wrócić do kuchni, ponaglona zapachem przypalajšcego się dżemu, który akurat smażyła.
- Przypuszczam - odpowiedziała sobie pani Oliver - że chcę wreszcie sprawdzić, jak to jest. Zawsze dostaję zaproszenia na obiady i spotkania literackie, a nigdy na nie nie chodzę.

Pani Oliver dotarła do ostatniego dania uroczystego obiadu, z pełnym zadowolenia westchnieniem dziobišc wród resztek bezy na swoim talerzu. Przepadała za bezami, a w dodatku był to przepyszny deser po niezwykle smacznym obiedzie. Lepiej jednak uważać z bezami, kiedy osišgnęło się już wiek redni. Zęby? Wyglšdały dobrze i miały tę zaletę, że nigdy nie bolały. Białe, ładne zęby - całkiem jak prawdziwe. Ale w rzeczywistoci nie były prawdziwe. A zęby, które nie sš prawdziwe - tak przynajmniej uważała pani Oliver - nie zostały zrobione z pierwszorzędnego tworzywa. Zawsze była zdania, że psy majš zęby z autentycznej koci słoniowej, natomiast ludzie - tylko z koci. W przypadku sztucznej szczęki - z plastiku. W każdym razie rzecz polegała na tym, że lepiej unikać zawstydzajšcego wrażenia, jakie można by wywołać, ufajšc zbytnio protezie. Sałata, solone migdały, czekoladki z twardym rodkiem, cišgnšce się karmelki i cudownie lepkie bezy - to wszystko oznaczało kłopoty. Z westchnieniem satysfakcji pani Oliver nabrała ostatniš łyżeczkę.
To był dobry obiad, bardzo dobry. Trunki były odpowiednie. Potrawy - bardzo smaczne. Do tego towarzystwo sympatyczne. Obiad wydany na czeć kobiet-pisarek na szczęcie nie ograniczał się do żeńskich przedstawicielek profesji. Stawili się też inni literaci, a także krytycy - w sumie i ci, którzy ksišżki piszš, i ci, co je czytajš. Pani Oliver siedziała między dwoma czarujšcymi przedstawicielami męskiej pici. Edwin Aubyn, którego poezje zawsze się jej podobały, był człowiekiem niezwykle dowcipnym. Miał sporo zabawnych przygód podczas zagranicznych podróży i wiele dowiadczeń osobistych i artystycznych. Przy tym interesowały go restauracje i jedzenie, rozmawiali więc o tym radonie, odkładajšc na bok literaturę.
Sir Wesley Kent, siedzšcy po jej drugiej stronie, okazał się równie miłym kompanem. Prawił komplementy i taktownie pomijał milczeniem wszystko, co mogłoby jš wprawić w zakłopotanie (wielu ludziom udawało się to niemal bez wysiłku). Wspomniał o jednym czy kilku powodach, dla których podobała mu się ta czy inna z jej ksišżek, a były to przyczyny całkiem właciwe. Dlatego też pani Oliver mylała o sir Kencie z sympatiš. Uznała, że zawsze można przyjšć komplementy od mężczyzn. To kobiety bywały zbyt wylewne. Co one nieraz wypisywały! Doprawdy! Nie tylko kobiety, oczywicie. Niekiedy byli to młodzi, uczuciowi mężczyni z odległych krajów. W zeszłym tygodniu dostała list od wielbiciela, zaczynajšcy się od: Czytajšc Pani ksišżkę widzę, jak szlachetnš musi być Pani kobietš. Po przeczytaniu Drugiej złotej rybki wpadł w ekstazę, która zdaniem pani Oliver była zupełnie nie na miejscu. Nie żeby cechował jš nadmiar skromnoci. Uważała, że jej kryminały sš całkiem dobre w swoim gatunku. Niektóre były gorsze, a inne dużo lepsze od pozostałych. Lecz nie widziała żadnych powodów, by ktokolwiek uważał jš za osobę szlachetnš. Była pisarkš, która szczęliwie wyrobiła sobie styl, odpowiadajšcy sporej liczbie czytelników. Ot, łut szczęcia, twierdziła pani Oliver.
Bioršc wszystko pod uwagę, pomylnie przeszła przez ciężkš próbę. Dobrze się bawiła, porozmawiała sobie z miłymi ludmi. Teraz przenosili się do miejsca, gdzie rozlewano kawę i gdzie można było zmienić towarzyszy i pogawędzić z kim innym. Pani Oliver dobrze wiedziała, jak niebezpieczny był to moment. W tej włanie chwili mogły dopać jš i zaatakować inne kobiety. Zasypać wyrazami uwielbienia, a pani Oliver zawsze czuła się rozpaczliwie bezradna, gdy oczekiwano od niej właciwych reakcji. Po prostu nie było czego takiego jak właciwa reakcja. W rzeczywistoci rozmowa przypominała posługiwanie się przewodnikiem dla podróżnych z listš właciwych zwrotów.
 
Pytanie: Koniecznie muszę to pani powiedzieć. Uwielbiam pani ksišżki. Sš po prostu cudowne.
Odpowied zmieszanego autora: To bardzo miło z pani strony. Bardzo się cieszę.
Musi pani wiedzieć, że od miesięcy czekałam na to spotkanie. To po prostu wspaniałe.
Och, to bardzo miło z pani strony. Naprawdę bardzo miło.
I dalej w podobnym tonie. Zupełnie jakby żadna ze stron nie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin