PP 14 Old Gray A5 ilustr popr.pdf

(9092 KB) Pobierz
Wiesław Wernic
Old Gray
Cykl: Przez Góry i Prerie Tom 14
Ilustracje Stanisław Rozwadowski
Rok pierwszego wydania: 1978
Spis treści:
Siwowłosy.......................................................................................................................................................................3
Na farmie......................................................................................................................................................................28
Botanik..........................................................................................................................................................................65
W Ukrytym Mieście......................................................................................................................................................97
Spotkania.....................................................................................................................................................................115
Zagadki.......................................................................................................................................................................153
Opowieści...................................................................................................................................................................174
Kolejne tajemnice.......................................................................................................................................................215
Opuszczony dom.........................................................................................................................................................248
Kres wędrówki............................................................................................................................................................275
-2-
Siwowłosy.
Przytrafiło się to - dokładnie sobie zapamiętałem - 10 kwietnia
1889 roku. Godzinę również mogę podać: kilka minut po
dziesiątej rano.
Znajdowałem się wówczas gdzieś (słowo „gdzieś" najbardziej
pasuje do okoliczności) na północ od doliny Missouri i
równocześnie na południe od rzeki Mlecznej. A więc, jak łatwo
odgadnąć, na obszarach terytorium Montany, która w kilka
miesięcy później, bo w listopadzie, uzyskała prawa stanowe jako
czterdziesty pierwszy stan Unii Amerykańskiej. Jechałem na
północ, ku granicy Kanady. Jeszcze przed jej przekroczeniem
miałem się spotkać z Karolem Gordonem, nieodstępnym
towarzyszem moich dalekich wypraw.
Z wysokości końskiego grzbietu wypatrywałem więc znajomej
sylwetki jeźdźca, a równocześnie mogłem podziwiać zieleniejącą
w wiosennym słońcu prerię, ogromną niby morze, ograniczoną na
dalekim zachodzie szczytami Gór Skalistych. Czułem się
świetnie, jak zwykle na początku każdej podróży, nim zmęczenie
da znać o sobie, nim ciało, odwykłe od fizycznego wysiłku, po
wielu dniach i nocach dostosuje się wreszcie do nowego rytmu
życia wśród pierwotnej przyrody. Moja beztroska została ukarana.
Nieoczekiwana klęska przygniotła mnie do ziemi. W przenośni i
dosłownie!
Pędziłem lekkim kłusem, spoglądając daleko, aby w porą
dostrzec ślad linii kolejowej, jaka miała (w myśl informacji
Karola Gordona) przeciąć mi drogę. Nagle - stało się! Wyleciałem
z siodła niby wyrzucony procą. Na szczęście nie zahaczyłem
butem o strzemię, upadłem więc na piersi, nie na głowę, co
najprawdopodobniej uchroniło mnie od skręcenia karku, jak to się
popularnie określa. Lekko oszołomiony dźwignąłem się i
spojrzałem na wierzchowca. Usiłował również powstać.
-3-
Bezskutecznie. Miał złamaną nogę. Trafił kopytem w głęboką
norę. Zorientowałem się, że cała przestrzeń dokoła podziurawiona
została niczym sito podziemnymi mieszkaniami piesków
preriowych, chociaż nie dostrzegłem nigdzie ani jednego
przedstawiciela tego gatunku. Najprawdopodobniej z jakichś
tajemniczych powodów opuściły swoje osiedle. A może wymarły?
Ciekawie zajrzałem do kilku norek - w żadnej nie znalazłem
nawet śladu czworonożnych lokatorów. Tym, którzy niewiele
wiedzą o pieskach preriowych powiem, że są to stworzonka
długości około dwunastu cali
1
, ważące niewiele ponad dwa funty
2
,
a setki takich osobników zamieszkuje podziemne jamki
wygrzebane pod poszyciem traw. Osiedli tych dniem i nocą
strzegą specjalne straże, alarmujące o niebezpieczeństwie
przenikliwym gwizdaniem. Wielokrotnie byłem świadkiem takich
alarmów, wielokrotnie obserwowałem, jak pasący się beztrosko
tłumek zabawnych zwierzątek błyskawicznie znika pod ziemią.
Wszystko to prawda, jednak nigdy jeszcze nie stałem się ofiarą
preriowych piesków, a ściślej mówiąc ich mieszkań. I oto
przyszło mi - z jakże ciężkim sercem! - zastrzelić własnego
wierzchowca, nabytego zaledwie przed trzema dniami. Innego
wyjścia nie było!
Koń, który złamał nogę, skazany jest niestety na śmierć.
Słyszałem co prawda, że pewien hodowca zdołał ocalić swe
ulubione zwierzę. Podobno trzymał je przez wiele tygodni w
stajni, podwiesiwszy nad podłogą na specjalnie sporządzonych
pasach, aż zestawiona i ogipsowana noga zrosła się. Jakoby po
tym zabiegu koń poruszał się zupełnie sprawnie.
Może to prawda, może to bajka. Nie mogłem tego sposobu
wypróbować - nie miałem ani pasów, ani stajni w pobliżu.
1
2
12 cali, czyli ok. 30 cm
2 funty, czyli ok. 900 g
-4-
W ponurym nastroju zwaliłem uprząż na jeden stos i spojrzałem
na zegarek. Wskazywał osiem minut po dziesiątej. O dwunastej
miałem spotkać się z Karolem Gordonem tuż przy torach linii
kolejowej, biegnących z zachodu na wschód. Taka była nasza
umowa. Lecz gdzież te tory? Milę przede mną? Dwie? Dziesięć?
Siadłem i zapaliłem fajkę. Trzeba odpocząć przed dalszą
wędrówką. I to z takim ciężarem na plecach!
Przecież same siodło ważyło trzydzieści funtów, mimo że
należało do tych lżejszych, kowbojskich, kalifornijskiego typu. A
derka? A wypchane juki? A winczester, pled do spania, metalowy
kociołek? To wszystko miałem teraz dźwigać na własnym karku,
z perspektywą całodziennej włóczęgi przez bezdroża. I co pocznie
Karol? Zapewne po bezskutecznym wypatrywaniu mnie przed, za
i na samym szczycie nasypu ruszy na poszukiwanie. Jakże jednak
łatwo minąć się niepostrzeżenie wśród pagórkowatego kraju...
Wypaliłem fajkę, podniosłem się, spojrzałem na stos bagaży -
poczułem przedsmak tego, co mnie czeka. Po chwili zrolowany
pled spoczął na mojej szyi niczym chomąto, siodło - na karku, oba
juki obciążyły me dłonie. I wtedy okazało się, że na ziemi
spoczywa jeszcze winczester i kociołek. Czemuż to natura nie
wyposażyła człowieka w dodatkową parę rąk? Jednakże moja
pomysłowość
pozwoliła
pokonać
trudności.
Kociołek
przywiązałem postronkiem do pasa, a broń wsadziłem pod pachę.
No i - w drogę!
Nie uszedłem kilku kroków, gdy zrolowany pled przekrzywił
się, a siodło runęło między trawy. Musiałem raz jeszcze wszystko
zaczynać od początku. I znów podjąłem męczący marsz.
Zwieszające się strzemiona biły mnie po nogach, pled drapał
szyję, a ciężar siodła i juków nie pozwalał wyprostować pleców.
Po przejściu stu jardów poczułem się u kresu sił. Jeszcze tylko
dziesięć kroków - nakazałem sobie. Policzywszy do dziesięciu,
zmusiłem się do następnych.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin