John Case - Pierwszy jeździec Apokalipsy.pdf

(1235 KB) Pobierz
JOHN CASE
PIERWSZY JEŹDZIEC APOKALIPSY
Z
ANGIELSKIEGO
PRZEŁOŻYŁ
: PIOTR ROMAN
T
YTUŁ
ORYGINAŁU
: THE FIRST HORSEMAN
PRZYSIĘGA NIEMIECKICH ARTYLERZYSTÓW
…nie wolno sporządzać kul zaprawionych trucizną ani wykonywać innych tego
rodzaju prac pirotechnicznych i używać ich na zgubę ludzi (…) jest to nieuczciwym i
niegodnym prawdziwego żołnierza występkiem, aby obyczajem złoczyńców i
rozbójników godzić na nieprzyjaciela za pomocą jakiegoś tajemnego i skrytego oręża…
Karol Siemienowicz: Wielkiej sztuki artylerii część pierwsza (wydane pierwotnie po
łacinie jako
Artis Magnae Artilleńae pars prima, Amsterdam 1650)
PROLOG
DOLINA RZEKI HUDSON
11 LISTOPADA 1997
Tommy był zdenerwowany. Susannah wyczuwała to, ponieważ wiedziała, że lubi
mówić, a od ponad sześćdziesięciu kilometrów nie odezwał się słowem. Co nie znaczy, by
miała o to pretensję. Też się denerwowała. Poza tym była podniecona i przestraszona.
Kiedy zjechali z Taconic Parkway, było już mroczno. Wjeżdżając między podmiejskie
posiadłości, zapalili światła. Okolica przypominała zdjęcie z żurnala - mijali wspaniałe
domy, które wyglądały, jakby mieszkali w nich sami lekarze i prawnicy. Były to enklawy
o nazwach „Lisia łąka” i podobnych. Niczego tu nie hodowano - może z wyjątkiem
pomidorów i sałaty arugula.
Gdy mijali instytut Omega, Susannah głośno wyraziła swoje zdziwienie: „Co to
takiego?” - a wtedy Tommy zakwakał. KWA-KWA-KWA! Oboje się roześmieli i
Susannah pomyślała, że chodzi tu o coś w rodzaju New Age.
Problem polegał na tym - i to ją przede wszystkim denerwowało - że mieli wyrwać
zęby. Wydawało jej się to obrzydliwe i trochę przerażające. Jak Norymberga albo coś
podobnego. Gdyby ich złapano, nie byłoby to zwykłe morderstwo, a… no właśnie, co?
Charles Manson albo coś w tym rodzaju.
Rzecz nie w tym, że właśnie ona miała to zrobić - nie umiałaby skrzywdzić nawet
muchy. Ta część należała do Vaughna - zęby i palce. I zastrzyki. Musiał, w końcu był
lekarzem. (Tommy twierdził, że dobrym. „Vaughn to »Stary Błękit«. prawda, Vaughn?”.
Cokolwiek to znaczyło).
Mimo wszystko człowiek się zastanawiał, dlaczego potrzebne było to z zębami. I
palcami. Dlaczego tych dwojga po prostu nie… wyrzucić? Albo jeszcze lepiej -
pozostawić tam, gdzie upadną?
Susannah przez chwilę się nad tym zastanawiała, po czym wzruszyła ramionami,
próbując się uspokoić. Za Solange’em nikt nie dojdzie, pomyślała, uśmiechając się do
siebie. Czasem robił coś wyłącznie dla teatralnego efektu. Aby wystrzelić fajerwerk.
Potrząsnąć nimi.
Oczywiście było to nieistotne. Nikt ich nie złapie. Wszystko zostało dokładnie
przećwiczone - od zapukania w drzwi po założenie kajdanek - nie było niczego, czego by
nie przemyśleli.
Na przykład U-Haul*[*
U-Haul - wielka amerykańska firma przewozowa,
dysponująca ok. 200 tys. pojazdów (przyp. tłum)].
U-Haula wymyślił Solange i był to
doskonały pomysł, bo kiedy załatwią sprawę, Vaughn będzie miał miejsce do pracy z tyłu
pojazdu. Będzie mógł zacząć robić swoje, kiedy będą jechali.
Poza tym U-Haul nie wzbudza podejrzeń. Samochody z logiem U-Haula są wszędzie.
Nie ma miejsca w Ameryce, gdzie sprawiałyby wrażenie, że są nie na miejscu. Nawet
tutaj. Wszyscy z nich korzystają.
Jej zadaniem było dostać się do środka i zadbać o to, aby Bergmanowie nie mogli użyć
swojej broni. W rzeczywistości miała więc do wykonania dwa zadania, wszyscy jednak
uważali, że sobie poradzi. Nie musiała się przechwalać, naprawdę była sprytna. Sprytna
sprytem cheerleaderki. No i była w ciąży. Dzięki temu wyglądała bezpiecznie i ludzie jej
ufali. Było to ważne, bo Bergmanowie mieli kompletną paranoję. Jakby ktoś zamierzał ich
zabić. Susannah skrzywiła się na tę myśl, bo wiedziała, że lęki Bergmanów są
uzasadnione.
Generalnie biorąc, cała ta sprawa była paskudna i wolałaby nie brać w tym wszystkim
udziału, ale trzeba było to zrobić. Tak mówił Solange, a on nigdy nie kłamał. Nigdy.
Poza tym nie będzie ich bolało. Vaughn powiedział; że nic nie poczują. Jedynie małe
ukłucie igły, i na tym koniec.
Chyba że coś pójdzie nie tak. Na przykład gdyby mieli dobermana albo coś w tym
rodzaju. Ale nie mieli psa. Gdyby go mieli, Lenny by o tym wspomniał. Był ich synem i
gdyby domu pilnował jakiś pies, powiedziałby im o tym.
Tak jak Marty powiedział im o rewolwerze. Co prawda nie był z Bergmanami
spokrewniony, ale był z nimi blisko. Powiedział: „Nie wiem, czy stary skurwiel wie, jak
go używać, ale ma trzydziestkęósemkę, którą trzyma w korytarzu - w szufladzie małego
stolika, tuż pod telefonem. Robiłem sobie z niego żarty, że przecież jest spłukany, na co
odpowiadał: »O czym ty gadasz? Co za płukanie? Nikt tu nic nie płucze«. Rzecz w tym,
że wcale nie żartował. No wiesz, facet żyje nie w tych czasach”.
Choć mimo wszystko… a jeżeli igła się złamie albo baba zacznie się drzeć? Wszystko
może się wtedy rypnąć. Jak z Riffem - kiedy była dzieckiem i potrącił go samochód.
Ojciec próbował go dobić z dwudziestkidwójki, ale tak się zdenerwował, że nie mógł
trafić w serce, więc… strzelał i strzelał…
Gdyby coś takiego się stało, wszędzie byłoby pełno krwi… na podłodze, na nich…
Problem polegał na tym, że z punktu widzenia prawa to, co zamierzali zrobić, było
morderstwem. A dla kogoś, kogo wychowano w katolickim duchu - choć dawno już
przestał praktykować - nie było to łatwe.
Zabijanie nigdy nie jest dobre, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie ma w tym
żadnych,jeżeli”, „i” i „ale”. Zabicie kogoś to śmiertelny grzech. Chyba że…
Chyba że jest się żołnierzem. A tak przecież było. Byli żołnierzami - ona, Tommy,
Vaughn i Francuz, siedzący z tyłu furgonetki. Byli żołnierzami. A nawet rycerzami. Jak
krzyżowcy.
Kiedy Susannah myślała o Tajnej Wojnie - wojnie Solange’a, jej wojnie - samochód
skręcił w dwupasmową wiejską drogę, płosząc stadko pasących się na poboczu jeleni.
Poobijany U-Haul z tablicami z Arizony podskakiwał i klekotał na przypominającym
tarkę podłożu, zwalniał przy każdej skrzynce pocztowej, potem znów się rozpędzał i znów
zwalniał przy kolejnej, a kierowca czytał adres. Wreszcie auto zatrzymało się przy
rdzewiejącej skrzynce z napisem:
BERGMAN
Tommy przez długą chwilę wpatrywał się w naklejone na skrzynkę srebrne litery i
mruczał coś pod nosem. Potem zgasił światła, cofnął się, wrzucił dźwignię na DRIVE i
wjechał na długi podjazd.
Susannah powierciła się niespokojnie na fotelu i wzięła głęboki wdech. Wypuszczając
powietrze, chciała coś powiedzieć, ale przeszkodziło jej w tym jąkanie. Zwilżyła wargi
językiem.
Chrzęszcząc oponami na żwirze, furgonetka powoli toczyła się w kierunku werandy
białego farmerskiego domu. Dojechawszy pod parasol gałęzi starego orzecha, Tommy
zgasił silnik i Susannah wysiadła.
Miała wielkie brązowe oczy i jasnoblond włosy i ubrana była w żółtą letnią sukienkę,
na którą włożyła powyciągany szary sweter - o wiele za duży na nią. Popatrzyła na
kierowcę, jakby chciała powiedzieć: „No to do roboty” - po czym znowu wzięła głęboki
wdech i zaczęła wspinać się na werandę, spoglądając na stojące po obu stronach każdego
schodka doniczki z chryzantemami.
Kiedy znalazła się na górze, zatrzymała się - nagle poczuła mdłości. Przez długą
chwilę stała przed frontowymi drzwiami, chwiejąc się lekko. Wreszcie zapukała - po
cichu, w głębi serca mając nadzieję, że w domu nikogo nie ma.
Z początku nie zareagowano, jednak ponieważ ze środka dolatywały odgłosy z
telewizora, zapukała ponownie. Tym razem głośniej. A potem jeszcze raz, niemal
łomocząc w drzwi.
Wreszcie wewnętrzne drzwi się otworzyły i zza siatki wyjrzała kobieta dobrze po
pięćdziesiątce.
- Kto tam? - zapytała.
- Dzień dobry… - powiedziała Susannah.
Martha Bergman popatrzyła na jej ciężarny brzuch, a potem spojrzała w kierunku auta,
z którego szoferki wychylał się młody chudzielec (jak sądziła, mąż dziewczyny). Na boku
furgonetki namalowano kobietę - Hiszpankę, skromnie spoglądającą zza wachlarza.
Kierowcy U-Haula lubili takie rzeczy - malowali na samochodach obrazki wskazujące na
to, skąd pochodzą: kowbojów, homary albo wieżowce. Martha uznała, że młodzi ludzie
musieli przybyć z Nowego Meksyku, a na pewno z południowego zachodu.
- Czy mogę w czymś pomóc? - spytała.
- Mam nadzieję - odparła Susannah, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. -
Zgubiliśmy się.
Twarz pani Bergman złagodniała.
- A czego szukacie?
Susannah pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
- W tym problem. Zapomnieliśmy numeru. Pamiętam tylko, że to gdzieś przy tej ulicy
- jeden z domów przy Boice Road.
Martha Bergman jęknęła.
- To długa ulica, skarbie.
- Miałam nadzieję, że mogłabym skorzystać z pani telefonu… zadzwoniłabym do
brata. Powinien być w domu.
Kobieta zmarszczyła się, zaraz jednak spuściła wzrok i jeszcze raz popatrzyła na
brzuch Susannah. Uspokojona, uśmiechnęła się, przekręciła zameczek przytrzymujący
siatkowe drzwi i otworzyła je szeroko.
- Oczywiście. Wejdź. Telefon jest tam, na stoliku.
- To bardzo miło z pani strony - odparła Susannah i weszła do przedsionka. - Jeju, jaki
ładny dom! - Byl bardzo podobny do domu jej rodziców - tak samo jak u nich, na
parkiecie leżały podróbki bucharskich dywanów, a pod ścianami stały meble firmy Pottery
Barn, wyglądające jak nadmuchane.
Poprzez hałas ryczącego w sąsiednim pokoju telewizora przebił się donośny męski
głos.
- Martho! Co robisz?! Chodź oglądać!
- Zaraz przyjdę.
- Z kim rozmawiasz?
- Pozwoliłam młodej damie skorzystać z telefonu - odparła pani Bergman, odwróciła
się do Susannah i westchnęła, - Właśnie grają Jetsi - wyjaśniła.
Susannah uśmiechnęła się, dając w ten sposób do zrozumienia, że doskonale wie, o co
chodzi, i pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć: „ci mężczyźni…” - po czym ruszyła
w kierunku stolika z telefonem.
- To potrwa tylko chwilę - powiedziała i podniosła słuchawkę. Odwróciła się plecami
Zgłoś jeśli naruszono regulamin