Dohner Laurann - Raff.pdf

(1449 KB) Pobierz
~1~
Rozdział 1
Raff nienawidził Gluttren 4. Zgromadził niewiele dobrych wspomnień dorastając na
tej planecie. To było piekielne miejsce. Większość mieszkańców mieszkała w trzech
lokalizacjach. Te miasta powstały na dużych płaskowyżach. Byli na tyle wysoko, żeby
nie zostać zmytym przez sezonowe zatapianie powierzchni, a dzika przyroda nie mogła
wspiąć się na strome wzniesienia aż na szczyt. Wiele śmiertelnych bestii nazywało G4
domem.
Niewielu odważyło się mieszkać na odludziach. Jeśli powodzie i zwierzęta nie
zabiły kogoś na niższych wysokościach, mogli to zrobić wygnani skazańcy z miast. Byli
głównie znani z mordowania swoich ofiar za ubranie, broń i jedzenie. Czasami
trzymywali swoje ofiary żywe, zniewalając je.
Raff, gdy dorastał, głównie mieszkał w mieście, ale spędził też kilka lat na
odludziach. Tęsknił za mięsem z bestii Yessepiti. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, to
upolował jedną na odludziu i usmażył na wolnym ogniu. To było jego ulubione
jedzenie. Czekał aż najgorszy upał minie, zbliży się wieczór i poleci do Daba City.
Kiedyś było jego głównym domem.
Wszedł do ogromnego rozbitego statku, który zamienił się w największy rynek na
planecie. Znalezienie Mannela nie zajęło mu dużo czasu. Wielki brzydki kosmita był
pokryty bliznami na każdym skrawku jego stwardniałej jak skorupy skóry, a teraz
brakowało mu jednego z jego trzech oczu. Był znany z handlu informacjami za
odpowiednią cenę. Raff podszedł do mężczyzny, który był kilka centymetrów niższy od
niego i popatrzył groźnie.
- Cholera. Co tu robisz z powrotem, Raff?
Raff wciąż patrzył na niego groźnie, ale postukał w swoje udo, jego palce zamknęły
się na zamontowanych tam ostrych nożach. Mannel spojrzał w dół, zmienił się w
brzydki odcień purpury i cofnął się.
- Powiedz mi, co chcesz wiedzieć. Mam kontakty. Proszę, nie zabijaj mnie.
Wszystko, co chcesz, jest twoje.
- Zawsze pytam cię o to samo. Gdzie jest Eldet? – To był ten sam wróg, którego
tropił za każdym razem, gdy wchodził w Układ Słoneczny.
~2~
- Nie żyje. – Raff postukał się w udo. – Naprawdę. Tym razem to nie jest kłamstwo.
Wyszedł z ukrycia cztery miesiące temu po tygodniach deszczu. Prix go złapał. Jego
ciało wciąż wisi koło terenów aukcyjnych, jako ostrzeżenie dla wszystkich. Idź zobacz.
Raff zastanawiał się nad tym. Tygodnie deszczu mogły spowodować, że niższe
poziomy planety zostały zalane. Większość tamtejszych jaskiń wypełniłoby się
całkowicie, czyniąc je nieosiągalnymi. Wszelkie zapasy, jakie Eldet mógł tam
przechowywać, zostałyby zniszczone, zatopione tam, gdzie nie mógł do nich dotrzeć, a
to zmusiłoby go do powrotu do miasta, by uzupełnić zapasy.
Odwrócił się i przeszedł szybko przez targ. Mieszkańcy trzymali się od niego z dala.
Zignorował ich przerażone spojrzenia. Większość go rozpoznała, a ci, którzy nie, mieli
ostrożne miny.
Raff zawsze wyróżniał się na G4. Niewiele ras kosmitów było tak wysokich jak on i
nawet ci nie byli tak mocno umięśnieni. Żaden z nich nie miał również tych
drapieżnych rysów twarzy. To uczyniło z niego cel jako dziecko, dopóki nie nauczył
ich, żeby nigdy z nim nie zadzierali. To oznaczało, że musiał okaleczyć lub zabić wielu
dorosłych zabijaków.
Dotarł do miejsca, gdzie kilku mieszkańców sprzedawało swoje towary i spojrzał na
ciała zwisające z krokwi pod sufitem. Było ich tam kilkadziesiąt. W końcu dostrzegł to,
które szukał, podchodząc do niego od dołu. Każde zwłoki zostały zanurzone w oleju do
mumifikacji, żeby nie gniły, i nie było wątpliwości, że to był Eldet. Jego gardło było
podcięte. Uderzyło rozczarowanie. Raff chciał być tym, który zabije tego tchórzliwego
drania.
- Wróciłeś. Powinienem się martwić?
Odwrócił się, gdy zbliżyły się ciężkie kroki, i rozpoznając głos. Spojrzał w oczy
Prixa. Kiedyś, jako dzieci, byli przyjaciółmi i potrzebowali siebie nawzajem do wejścia
w dorosłość, by przeżyć. Przynajmniej to znaczyło pojęcie przyjaźni na tej planecie.
Ktoś, kto mógł zaufać komuś innemu, tak długo jak mieli powód, by się utrzymać i
oddychać. Jednak tak nie było już dłużej między nimi. Raff odszedł, nie oglądając się za
siebie, kiedy jego kuzyn i ekipa
Vorge
przybyli odszukać go na tej nieszczęsnej
planecie. To wkurzyło Prixa, że stracił swojego sprzymierzeńca.
Mężczyzna zatrzymał się osiem kroków dalej, mając ze sobą co najmniej czterech
strażników. Zgodnie z pogłoskami, teraz Prix w zasadzie rządził tą częścią planety.
Potwierdził je, kiedy przemówił.
~3~
- Nie masz powodu, by wracać do mojego miasta, Raff.
- Wiedziałeś, że wrócę po Eldeta. Nie zamierzałem tego odpuścić.
Prix uśmiechnął się, ale to nie dotarło do jego zimnych, matowych oczu.
- Wciąż trzymasz urazę. Widzę, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Byłem w
pobliżu zamiast ciebie, kiedy się pojawił. Ten facet zawsze sprawiał kłopoty. Miałem z
nim własne zatargi. – Jego twarz stężała. – Jesteś tu, żeby zostać czy tylko przelotem?
- Teraz mogę odejść. – Raff wskazał na ciało. – To był mój ostatni powód do
postawienia stopy na tym zadupiu.
Jeden ze strażników, młody dzieciak, którego Raff nie znał, warknął cicho.
- Kim jesteś, że obrażasz nasz dom?
Prix wyrzucił ramię i uderzył chłopaka mocno w pierś, przewracając go na tyłek.
- Cisza. Raff urodził się tutaj i może łatwo cię zabić. – Ani na chwilę nie odwrócił
uwagi od Raffa. – On wciąż musi się wiele nauczyć. Nie chcę z tobą problemów. To
rzadko warte jest wysiłku.
- Nie ma sprawy. – Raff zauważył duży ruch przy scenie, na której pokazywali
towary do sprzedaży. Grupa kosmitów Raxis niosła pudła i skrzynie ze sklepów,
ustawiając je.
Prix podążył za jego wzrokiem.
- Dostaję procent od całej sprzedaży i ja wybieram to, co chcę wziąć. To korzystny
sojusz. Potrzebowali bazy operacyjnej.
- Jeśli nie masz nic przeciwko dawaniu cieszących się złą sławą piratom
bezpiecznego portu. Nie ufałbym ani nie odwracał plecami do Raxis. Są znani z
podcinania gardeł swoim sojusznikom. – To oburzyło Raffa. Z drugiej strony, niewiele
działo się na tej planecie, co było legalne czy prawe. – Odchodzę.
- Możesz zabrać ciało Eldeta, jeśli chcesz. Ze względu na stare czasy.
Raff podwinął wargę i skrzywił się.
- Niekoniecznie.
- Naprawdę odchodzisz na dobre?
~4~
Raff skinął głową.
- Nie ma powodu do powrotu. To był ostatni. – Już zabił sześciu innych mężczyzn,
którzy zamordowali jego matkę. Nie wiedział jak się z tym czuć. To był jego cel, odkąd
ją stracił. Tego dnia przyszło po niego siedmiu mężczyzn. Tylko że nie było go w
domu. Tylko jego matka. Musiał polować na niektórych z nich przez powierzchnię aż
do jaskiń, gdzie uciekli. Tylko Eldet umykał mu za każdym razem, gdy był w stanie
odwiedzić G4.
Prix napotkał jego spojrzenie.
- Odprowadzę cię do twojego wahadłowca.
Raff nie winił Prixa, że chciał osobiście go eskortować, by upewnić się, że odleci.
Jego
stary przyjaciel
martwiłby się, że przejmie tu wszystko, gdyby planował zostać.
- Nie kłamię.
- Nie mam nic lepszego do roboty.
- W porządku. Chodź ze mną. – Raff odwrócił się, przedzierając się przez
zatłoczony rynek. Stoliki do sprzedaży ustawiono po obu stronach szerokiej przestrzeni.
Ludzie schodzili im z drogi, ponownie dając im dużo przestrzeni.
Nagle przed nimi rozległ się krzyk i Raff patrzył jak kilka osób upadło, jakby
zostały popchnięte. Zamarł, jego ręce ścisnęły uchwyty jego ostrzy przymocowane do
jego ud, przygotowując się do walki.
Prix warknął obok niego i sięgnął po własną broń.
- Co się dzieje?
Raff założył, że to oznaczało, że Prix nie wysłał zespołu, by go zaatakował, kiedy
jego stary przyjaciel stanął przy jego boku, razem z nim stawiając czoła zagrożeniu. Z
tłumu wystrzeliło małe ciało okryte podartą szatą i biegło prosto w ich kierunku.
Zobaczył jej twarz, ponieważ nie nosiła kaptura. To była kobieta z czterema samcami
piratów Raxis depczących jej po piętach w pogoni. To oni odpychali ciała z drogi.
Raffa oszołomiło, gdy uświadomił sobie, że ona jest człowiekiem. Teraz mógł je
łatwo zidentyfikować, po ich delikatnych rysach twarzy i małych uszach, z mnóstwem
włosów na ich głowach. Na
Vorge
mieli trzy kobiety z Ziemi.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin