Diabelskie kamienie.doc

(17347 KB) Pobierz
"Cała powierzchnia naszej planety została pokryta precyzyjnie rozlokowaną "siecią pajęczą" punktów nawigacyjnych UFO



Diabelskie kamienie

––Odkrywcą diabelskich kamieni i twórcą hipotezy, że są one punktami nawigacyjnymi UFO jest
dr. Jan Pająk.

Według Jana Pająka cała powierzchnia naszej planety została pokryta precyzyjnie rozlokowaną jak "siecią pajęczą" punktów nawigacyjnych UFO. Poszczególne elementy tej sieci zostały rozłożone wzdłuż linii biegnących w kierunkach południkowym i równoleżnikowym (sieć wilka). Oparcie sieci nastąpiło na biegunach magnetycznych ziemi, zaś jej rozwinięcie od specjalnie przyjętego punktu bazowego dla UFO stanowiącego odpowiednik naszego Greenwich, a znajdującego się w Rzymie [A1.              41º 57'N, 12º 45'E]. Odstęp między poszczególnymi liniami sieci wynosi 1º 30' w kierunku równoleżnikowym E-W, oraz 1 st. w kierunku południkowym N-S. Na każdym skrzyżowaniu tych linii umieszczony jest węzłowy punkt nawigacyjny UFO.

Dokładnie pośrodku pomiędzy każdymi dwoma punktami węzłowymi na każdej linii sieci znajduje się punkt pośredni. Według Pająka aparatury sygnalizacyjne znajdujące się w węzłowych punktach nawigacyjnych zostały ukryte przez ich zatopienie we wnętrzu specjalnie spreparowanych kamieni o wyglądzie typowych głazów narzutowych.

Aby uniemożliwić ludziom przemieszczanie lub rozbicie tych głazów, które były zazwyczaj duże o wadze kilkunastu ton. Mimo tych zabezpieczeń niektóre z nich ulegały jednak zniszczeniu.

Z tego powodu w ich miejsce w "drugim rzucie" umieszczano kamienie mniejsze około jednometrowej średnicy które zakopywano w ziemi.

Kamienie kryjące w swym wnętrzu aparaturę nawigacyjną UFO posiadają specyficzny znak rozpoznawczy. Jest nim wyraźny odcisk przypominający kształt dłoni lub stopy ludzkiej umieszczony na ich powierzchni. Właśnie z powodu tego odcisku kamienie nazwano "diabelskimi" lub "świętymi".

Dr. Pająk w swojej hipotezie zakłada, że w drugiej połowie XVI wieku istoty pozaziemskie utożsamiane w tym czasie z aktywnością diabłów zrealizowały największą inwestycję nawigacyjną UFO. Istnieje również hipoteza, że siatkę nawigacyjną UFO realizowano również dużo wcześniej w XII i XIII wieku. Z diabelskimi kamieniami związana jest legenda mówiąca iż każdy uczestnik ich niszczenia lub rozbicia umrze w męczarniach najdalej za rok. Istnieją fakty zdające się potwierdzać tę niesamowitą groźbę.

Jan Pająk odszukał niektóre z diabelskich kamieni i wskazał na mapie opracowanej przez siebie na której zaznaczył punkty węzłowe w których winny znajdować się diabelskie kamienie.

 




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poniżej znajduje się kilka diabelskich kamieni znajdujących się w Beskidzie Wyspowym lub nieopodal.

§         Diabli kamień we wsi Smykań koło Szczyrzyca. Legenda mówi, że diabeł chciał zniszczyć klasztor Cystersów w Szczyrzycu ale atak nie powiódł się ze względu bicia dzwonów na Anioł Pański. Diabelski kamień jest bardzo dużych rozmiarów na którym porastają drzewa. Istnieje potwierdzona relacja obserwacji UFO w rejonie tego kamienia.

§         Kamień na górze Chełm na wschód od Myślenic nosi nazwę "Zimna Woda". Miejscowi ludzie twierdzą, że kamień ten pochodzi z "Babiej Góry" znanej pod nazwą Diablaka.

§         Sromowce Wyżne (E9) koło Czorsztyna. Legenda umiejscawia jego przyniesienie w latach 1595. (lata zbliżone do znaleziska tolkmickiego).

Diabelskimi kamieniami zainteresował się Bronisław Rzepecki. W miesięczniku "Nieznany Świat" nr 10/1992 opublikował artykuł pt. "Diabelskie kamienie". Autor zwrócił się również z apelem do czytelników o przesyłanie dodatkowych informacji na ten temat. Następny artykuł ukazał się w "Nieznanym Świecie" nr 7-8/1994 a wiec prawie dwa lata później. Poszukiwaniami kamieni zajął się również Krakowski Klub Popularyzacji i Badań UFO.

Więcej o Diabelskich kamieniach można przeczytać na stronie http://www.kki.net.pl/~marzo/

Wykorzystano materiał ściągnięty ze strony UFO prawda czy fikcja

 


Emilcin - to najsłynniejszy polski przypadek bliskiego spotkania III stopnia. Miało ono miejsce 10.05.1978 r. Warto wybrać się tam na wycieczkę rowerową. Z Chodla to tylko ok. 10 km.

Poniżej zamieszczona jest relacja z najbardziej niezwykłego i dziwnego bliskiego spotkania z UFO w Polsce, która zbulwersowała pod koniec lat siedemdziesiątych całą Polskę. Incydent w Emilcinie jest jednym z najciekawszych i najdokładniej zbadanych. Pisano o nim w wielu krajach - między innymi w poważnych periodykach badawczych. Bohater incydentu Śp. Jan Wolski był rolnikiem w wiosce Emilcin koło Opola Lubelskiego - jego adres był następujący: Jan Wolski, Emilcin koło Opola Lubelskiego, 24 - 325 Skoków.

Fakt ten odkrył lubelski ufolog Witold W., który ma tam rodzinę. Niestety, jak to zwykle bywa, pewien łódzki oszołom całą zasługę badania tych zdarzeń przypisał sobie i to, co mogłoby stać się dowodem istnienia Obcych, zamieniło się w farsę. Po raz drugi incydent w Emilcinie badany był przez grupę warszawskich ufologów (pod kierunkiem Kazimierza Bzowskiego) 29 sierpnia 1981 r.

- Czy gdyby jeszcze raz zdarzyło się panu coś takiego - pytał pana Wolskiego Włodzimierz S., kierujący ekipą TV - to czy rozgłosiłby pan to?

- A skąd - odpowiada Wolski. - Czy wiecie, co ludzie potem wygadywali? Pijaka ze mnie zrobili - mówili, że mi się to wszystko przyśniło. Nerwy mi puszczały, jak mi tu na pole zaczęły zjeżdżać całe wycieczki. Bywało, że po czternaście autokarów naraz. Pracować mi przeszkadzali, łąkę mi zadeptali .

- A jak to było naprawdę?

Poniżej streszczenie relacji z jego uprowadzenia, wraz z opisem samego wehikułu i jego

załogantów.

 

 

 

 

 

 

 

Fot. 1 . Włodzimierz S. z "Warszawskiego Kuriera Telewizyjnego" przesłuchuje Jana Wolskiego 29.08.1981 r.

"Wczesnym rankiem 10 maja 1978 roku parę minut po ósmej rano, Jan Wolski jechał wozem konnym z sąsiedniego pegeeru drogą leśną w pobliżu swojej wioski. Nagle ujrzał idących przed nim drogą dwóch małych ludzików (około 1,4 do 1,5 metra wysokich), ubranych w obcisłe czarne kombinezony z kapturami, idących tą samą drogą.


Poruszali się oni w dziwnie niezgrabny sposób, utrzymując swoje nogi w rozkroku.

Kiedy Wolski zaczął ich wyprzedzać, wskoczyli oni z obu stron na jego furmankę. To Wolskiego nie zdziwiło, bo taki był miejscowy zwyczaj. Zaskoczony był zaś ich niespodziewaną zwinnością. W tym momencie wóz doznał szarpnięcia w sposób zwiastujący nieproporcjonalnie duże zwiększenie ładunku. Siedząc po obu stronach Wolskiego, żywo dyskutowali z sobą jakiś problem, używając "diabelskiego" typu języka, składającego się z wielu ostrych i piskliwych dźwięków podobnych do gruchania gołębi i chichotów hieny. To wzbudziło w nim podejrzenia iż nie są oni ludźmi.

"Popatrzałem na nich z boku - mówił Wolski. - Dziwne to było jakieś, ubrane w czarniawe stroje, obcisłe, tylko dłonie mieli gołe, i twarze, ale byli jacyś tacy ciemnooliwkowi na gębie. Myślałem, że to może Chińczyki, ale o nic nie pytałem. Nogi im zwisały z wozu i widać było, że mieli dziwne buty, tego samego koloru co reszta ubrania, ale z przodu kończyły się one rozszerzeniem w kształcie płetw. Pomiędzy palcami dłoni też mieli takie małe błony - od nasady palców do końca pierwszego stawu. Nic zrozumiałego nie było od nich słychać... Mówili coś, a raczej "świergotali" między sobą ."

Kiedy po około trzystu metrach w końcu furmanka wyjechała na małą leśną polankę, Wolski zauważył przed ścianą drzew niezwykły srebrzysty wehikuł zawiśnięty około 4 do 5 metrów ponad powierzchnią ziemi.

-          Duży był jak pół autobusu, i biały. Po bokach miał po dwa kręgi poziome, podobne do "przetaków", z których wystawały jakby dwa słupy wirującej tęczowej poświaty, ruszające się w górę i w dół.

-          Na środku bocznej ściany widniał otwór wejściowy, z którego wyglądało jeszcze dwóch takich "potworków ". Wehikuł posiadał kształt małej prostokątnej chatki z dachem

opisywanym przez Wolskiego "jak u stodoły".

 

 

 

 

 

 

 

Fot. 2 . Jan Wolski stoi w miejscu, gdzie ujrzał statek kosmitów, który tak właśnie wyglądał. (Zdjęcie pochodzi z książki Z. Blani-Bolnara pt. "Z archiwum X. Akta ufologiczne")

Jego korpus z grubsza przypominał dwu-rotorowy helikopter. Wehikuł nie posiadał okien, a jedynie otwarte drzwi położone na środku przedniej ściany. Framuga tych drzwi ujawniła grubość ścianek wehikułu ocenianą na około 20 cm .


UFO nie posiadało żadnego kołnierza, skrzydeł, nóg czy kół. Jedynymi elementami wystającymi z jego korpusu były cztery beczko-kształtne urządzenia ustawione w każdym narożu. Z każdej z tych czterech "beczek" odchodziła ku ziemi czarna, wirująca, pionowa forma opisywana przez Wolskiego jako "wiertło". "Wiertła" te sprawiały wrażenie wykonanych z czarnej materii stałej. Wszystkie cztery "wiertła" wirowały ogromnie szybko, chociaż nie powodowały one żadnego zauważalnego ruchu powietrza. Podczas wirowania wydawały słaby dźwięk buczący, nieco zbliżony do dźwięku wydawanego przez trzmiela. Nie było w nim żadnych okien.

Z drzwi tego pojazdu obniżyła się mała platforma przymocowana do czterech lin. Nagle stanął na niej ktoś "i przyjaznym gestem zaprosił do środka" - opowiada Wolski. Platforma dawała się odczuć jako sztywna i zdumiewająco pewna pod stopami, chociaż wyglądała ona niestabilnie i delikatnie. Błyskawicznie wydźwignęła ona Wolskiego z jednym humanoidem do wehikułu, gdzie oczekiwało już na nich dalszych dwóch humanoidów. Czwarty z nich dołączył do reszty po drugim obniżeniu się platformy. Wehikuł ten posiadał więc czterech członków załogi.

Jan Wolski ze swojego pobytu w statku Obcych zapamiętał kilka rzeczy. Wewnątrz wehikułu znajdował się pojedynczy prostokątny pokój. Jego ściany były całkowicie nieprzepuszczalne dla światła. Nie było też żadnego okna. Stąd jedynym źródłem oświetlenia był otwór drzwiowy. Było ciemno, światło padało tylko przez otwarte drzwi. Drzwi były zawinięte w rodzaj pionowej tuby znajdującej się po ich lewej framudze. Podłoga, ściany, i płaski sufit wyglądały jak odlane z twardego w dotyku materiału podobnego do szkła. Pokój był pusty, bez żadnych mebli, zawierał jedynie pod czterema ścianami małe czarne ławeczki wysokie na jakieś 60 cm przymocowane do ściany linkami (po dwie linki na jedno siedzenie). W jednej ze ścian były dwa małe otwory, w których jeden z osobników manipulował czarną pałeczką. W kabinie nie spostrzegł żadnych przełączników, wskaźników albo lampek kontrolnych. Koło wejścia leżało kilkanaście żywych ptaków: wron, kawek. Sufit był półokrągły i wzdłuż niego - od jednej ściany do drugiej - biegła czarna "rura".

Dookoła krzątali się dziwni ludzie. "Byli trochę niżsi niż ziemianie, mieli ciemnozielone twarze. Jedynym ubraniem był czarno-szary, obcisły strój pokrywający całe ciało. Nie było na nim żadnych guzików ani suwaków.

Mieli skośne oczy a usta przypominały cienką, bezbarwną kreskę. Każdy z palców otoczony był obwódką, jakby zielonym źdźbłem trawy. Rozmawiali ze sobą w nieznanym języku" - mówił. Wolskiego zaskoczyło tempo dialogu: "wydawało mi się niemożliwe, żeby sami siebie rozumieli".

W pewnym momencie do pomieszczenia, gdzie przebywał Wolski wszedł ktoś ważniejszy, bo obcy wyraźnie uspokoili się i ucichli. Pokazując na migi obcy zmusili go, aby się rozebrał. "Kazali mi - opowiada Wolski - na migi - bym się rozebrał... do naga - Badali mnie jakimiś krążkami podobnymi do talerzyków. Zbliżali je do mnie i oddalali. Badało tylko dwóch, a jeden stał przy ścianie i w małym otworku wiercił małym, czarnym patyczkiem zakończonym kulką. W tym samym czasie jedli - coś potwornie przezroczystego, przypominającego lód "

Po kilku minutach badania pozwolono mu się ponownie ubrać. Wizyta była najwyraźniej skończona. Po zbadaniu Wolskiego kosmici zwieźli go na dół i wypuścili.


Odchodził, kłaniając się czapką, a oni stali w drzwiach, kiwali głowami i wykrzywiali się. Wolski opowiada dalej: "Odwróciłem się przodem do istot w czarnych ubiorach, zdjąłem czapkę i powiedziałem wyraźnie: do widzenia. A oni też jakby wszyscy się kłaniali. Zresztą byli dla mnie cały czas uprzejmi. Chcieli mnie nawet nakarmić jakimiś dziwnymi soplami, ale ja już chciałem wracać do domu. Bez kłopotów zjechałem pomostem kilka metrów w dół. Wsiadłem na wóz i myślałem tylko o tym, jak najprędzej dojechać do domu i opowiedzieć wszystkim o tym co mnie spotkało .

Wolski ponownie zaprzągł konia i pognał do domu.

Tam zaalarmował swych dwóch synów, ale zanim się zebrali, zawiadomili sąsiadów i wreszcie pojechali, po UFO nie było już śladu. Kiedy po pół godzinie pojechał w to miejsce po tajemniczym obiekcie nie był ani śladu. Ściślej mówiąc, pozostały tylko ślady. Ale wcale nie tam, gdzie UFO wisiało w powietrzu. Wokoło na miękkim gruncie Obcy pozostawili mnóstwo śladów swej obecności w postaci odciśniętych śladów stóp - w lasku i na łące - aż się roiło od śladów stóp owych ufonautów. Niestety, przez kilka następnych dni zostały one całkowicie zadeptane przez setki ludzi i milicję.

Kiedy umykał do domu, nie odnotował on chwili odlotu wehikułu. Odlatujący obiekt widział jedynie pięcioletni chłopak z Emilcina, podczas przelotu na niewielkiej wysokości ponad Emilcinem i określił go jako "latający autobus". Ów świadek odnotował kwadratową klapę w podłodze wehikułu. Wkrótce po przelocie nad wioską wehikuł przyspieszył, wytworzył głośny "Bang" soniczny i zniknął z widoku. Kilkanaście minut przed spotkaniem z UFO Jana Wolskiego, kilku innych mieszkańców Emilcina słyszał dziwny głos określony jako okropny huk " albo dźwięk jak spod ziemi wydobyty ".

Rekonstrukcja wydarzeń, szczególnie zaś obliczanie czasu, dokonane w 1978 roku przez naukowców z Łodzi i Krakowa, wykazała iż incydent prawdopodobnie nie trwał dłużej niż godzinę, może półtorej. Tymczasem Wolski: "spotkałem tych "potworków" jakieś dziesięć po ósmej. Mam w domu budzik, który od lat chodzi dobrze. Była na nim godzina wpół do dwunastej" . Dodać należy, iż drogę z polany, na której wylądowało UFO, do domu - ok. 450 m - Wolski przejechał galopem.

A zatem całe wydarzenie musiało trwać około trzech godzin i dwudziestu minut, a nie godzinę czy półtorej! Wolski miał wtedy - w 1978 roku - 72 lata. Starego, zmęczonego ciężką pracą człowieka nie odważono się poddać seansowi hipnotycznemu w celu wydobycia z jego podświadomości zatartych wspomnień. Wolski nie żyje już od kilku lat. Będzie w pamięci jako pierwszy człowiek, który odważył się nie kryć z tym, co przeżył.

Podczas badań przeprowadzonych w 1981 r. przepytano innych mieszkańców wioski. Okazało się, że odlatujący obiekt widziało we wsi dużo ludzi. Nie chcieli oni jednak rozmawiać z ekipą telewizyjną.

Oględziny miejsca zdarzenia ujawniły ślady pozostawione przez załogę UFO, w postaci smug po przejściu przez pokrytą rosą trawę dwóch istot obok siebie, a także w kilku miejscach odcisków obuwia nietypowego kształtu (trapez zbliżony do prostokąta).


Zauważono także ślady mogące wskazywać na pobieranie próbek ziemi. Obszar aktywności humanoidów koncentrował się wokół miejsca w którym ukryty był znajdujący się wówczas pod ziemią niezwykły "diabelski kamień" jaki zdawał się być głównym przedmiotem przylotu tych ufo-nautów.

"Cała powierzchnia naszej planety została pokryta precyzyjnie rozlokowaną "siecią pajęczą" punktów nawigacyjnych UFO. Poszczególne elementy tej sieci zostały rozłożone wzdłuż linii biegnących w kierunkach południkowym i równoleżnikowym. Oparcie sieci nastąpiło na biegunach magnetycznych Ziemi, zaś jej rozwinięcie - od specjalnie przyjętego punktu bazowego dla UFO, stanowiącego odpowiednik naszego "Greenwich", a znajdującego się w Rzymie (A1: 41º. 57'N,
12º 45'E). Odstęp między poszczególnymi liniami sieci wynosi 1º 30' w kierunku równoleżnikowym (wschód - zachód) oraz 1º w kierunku południkowym (północ - południe). Na każdym skrzyżowaniu tych linii umieszczony jest węzłowy punkt nawigacyjny UFO. Ponadto dokładnie pomiędzy każdymi dwoma punktami węzłowymi, na każdej linii sieci, znajduje się punkt pośredni."

Aparatury sygnalizacyjne, znajdujące się w "węzłowych punktach nawigacyjnych" zostały ukryte przez ich "zatopienie" we wnętrzu specjalnie spreparowanych kamieni, o wyglądzie typowych głazów narzutowych. Aby uniemożliwić ludziom przemieszczenie lub rozbicie tych głazów, były one zazwyczaj duże, o wadze kilkunastu - kilkudziesięciu ton. Mimo tych zabezpieczeń niektóre z nich ulegały jednak zniszczeniu. Z tego powodu w ich miejsce "w drugim rzucie" umieszczano kamienie mniejsze, około 1 metrowej średnicy, które zakopywano w ziemi.

"Kamienie kryjące w swym wnętrzu aparaturę nawigacyjną UFO, posiadają specyficzny znak rozpoznawczy. Jest nim wyraźny odcisk, przypominający kształt dłoni lub stopy ludzkiej, umieszczony na ich powierzchni. Właśnie z powodu tego odcisku (...) kamienie nazywano

diabelskimi, świętymi itp."

              A-13 "Królewski głaz" leżący na północnym wybrzeżu wyspy Chrząszczewskiej koło Kamienia Pomorskiego. Jego obwód wynosi 20 20m , wystaje nad zwierciadło wody na wysokość 3 m . Dawniej głaz był trzykrotnie większy, ale XIX wieku rozbito go, by uzyskać kamienie dla celów budowlanych.

              B-11 Jelenin koło Żagania (nie wiadomo jednak czy to właściwy kamień, wystaje on bowiem nad ziemię i nie ma żadnego śladu dłoni czy stopy), jednak lokalizacja odpowiada punktowi B11.

              B-12 Chełmno pod Pniewami.


              C-10 Trzy kamienie w Miłoszycach koło Wrocławia.

              C-11 Okolice Zemanowa koło Milicza. Obecnie kamień nie istnieje, gdyż został rozsadzony materiałami wybuchowymi. Na jego górnej powierzchni widoczny był ponoć odcisk sporej, uzbrojonej w pazury dłoni. Miejscowa legenda głosi, że mieszkańcy Trzebicka rozpoczęli budowę kościoła, co rozgniewało diabła. Pewnej nocy poleciał on z głazem w kierunku budowanego kościoła, ale silny zachodni wiatr utrudniał mu lot. Dotarł jedynie do miejsca, gdzie dzisiaj znajduje się Zemanów, gdy zapiał kur i diabeł upuścił kamień na ziemię. Budowę kościoła w Trzebicku rozpoczęto w 1571 roku, znamy więc datę zdarzenia legendy.

              C-14 Na brzegu jeziora kamiennego na płd.- wsch. od Lęborka. Kamień ten ma 3 m wysokości i 17 m obwodu.

              D-10 Między Miedarami i Wilkowicami, koło Strzybnicy. Również i ten kamień został rozsadzony przez budowniczych modernizowanego nasypu kolejowego i obecnie znajduje się tam jedynie usypisko dużych odłamków skalnych.

              D-14 "Święty kamień" z okolic Tolkmicka - po raz pierwszy datowany w 1595 roku.

              E-9 Sromowce Ważne koło Czorsztyna. Legenda umiejscawia jego przyniesienie w latach zbliżonych do znaleziska tolkmickiego.

              F-11 Emilcin koło Opola Lubelskiego. Jest to jeden z ciekawszych "diabelskich kamieni", gdyż leżał na łące, na której 10 maja 1978 roku Jana Wolskiego przeżył "Bliskie Spotkanie III Stopnia".

              G-13 W lesie folwarku Mosikowszczyzna w pobliżu Swisłoczy, pow. Wołkowysk, gub. Grodzieńska (obecnie Białoruś).

              Pomiędzy C- 14 a D-14 znajduje się punkt pośredni, opodal zachodniego Krańca Doliny Radości w Oliwie.

              E-13 prawdopodobnie jest to kamień w Rostkowie koło Przasnysza, odciśnięta jest tam w kamieniu stopa św. Stanisława Kostki.

Gdzie jest wahadełko

Oto przykład zniknięcia małego wahadła opisany przez świadka zdarzenia, a wraz z nim przez 11 innych osób. Stało się to 29 sierpnia 1981 roku we wsi Emilcin k. Opola Lubelskiego. Wraz z dwoma ufologami z Warszawy i ekipą programu 2 TVP pojechali oni do Emilcina, by nakręcić reportaż o tym, co 3 lata wcześniej zdarzyło się panu Janowi Wolskiemu. Został on mianowicie zabrany przez dwóch "ufoludków" do ich statku, a następnie przebadany i wypuszczony. Sam obiekt nie stał na ziemi, lecz tkwił nieruchomo w powietrzu na wysokości ok. 5 metrów, tuż przy ścianie lasu.

 


Oto co pisze o tym obecny podczas tego zdarzenia Kazimierz Bzowski: Stanęliśmy w tym samym miejscu. Prowadzący program, red. Włodzimierz S., wyjął własne wahadło i stanąwszy na środku kręgu utworzonego z ludzi, powiedział: " Jestem ciekawy, jak ono się tu zachowa ". Wahadełko w kształcie długiego na 4 cm walca uwiązane było na cienkim rzemyku o długości 60 cm. Wszyscy w skupieniu przyglądali się poczynaniom redaktora. Okręcił on prawą dłoń kilka razy rzemykiem, przytrzymując go kciukiem. Lewą ręką chwycił na chwilę wahadło, by znieruchomiało, puścił je i... ono zniknęło razem z rzemykiem.



"To niemożliwe! " - krzyknął ktoś z ekipy i wszyscy upadli na kolana, by szukać wahadełka. Ziemia w tym miejscu była tak udeptana przez setki przychodzących tu ludzi, że z resztkami murawy tworzyła zbitą i twardą nawierzchnię. Niestety, wahadełka nigdzie nie było. Nie mogło się wbić w grunt, bo było zbyt małe i niezbyt ciężkie. Nie mogło odlecieć gdzieś na bok - wokół stało w ciasnym kręgu 11 osób. Gdzie zresztą podział się sześdziesięcio centymetrowy rzemyk? Przez kilkanaście minut wydrapywaliśmy zbitą murawę palcami, szukając wahadła. Bez skutku. Przeszło w niebyt...

Fot. 3 . Jan Wolski w miejscu, gdzie zabrano go do UFO i gdzie zniknęło wahadełko. Fot. z 1985 r

Przejście w inny wymiar?

"Zastanawialiśmy się później nad tym, co mogło spowodować dematerializację przedmiotu. Trzeba wziąć pod uwagę, że nasze zachowanie spełniało warunki seansu spirytystycznego. Staliśmy w ciasnym kręgu, stykając się ramionami, w dużym skupieniu, tak jak dzieje się to podczas seansów wywoływania duchów. Krąg ludzi "wymieniających się" bez udziału swej świadomości swoim biopolem to przecież klasyczny "zwój cewki", w obrębie której może nastąpić otwarcie "okna" w inną czasoprzestrzeń i wywołanie różnych dziwnych zjawisk: wysłania tam przedmiotów, sprowadzenia obcych energii...

Jest bardzo prawdopodobne, że w pewnych miejscach na kuli ziemskiej, np. w Trójkącie Bermudzkim, pojawiają się co jakiś czas wiry energetyczne nieznanego nam jeszcze rodzaju, które "połykają" wszystko, co pechowo znajdzie się w ich zasięgu, i, być może, przenoszą do innego wymiaru, gdzie porwani ludzie nadal żyją. A może "tam" żyć niepodobna i wszyscy giną albo też sam fakt wpadnięcia w wir oznacza nieodwracalną dematerializację, choć wiele przypadków ponownego pojawienia się przedmiotów czy ludzi daje jednak szansę na przeżycie. Sądzę, że już wkrótce nauka będzie potrafiła wyjaśnić - choć w przybliżeniu - dlaczego całe miasta, statki, samoloty i pojedynczy ludzie znikają.
Regularne otwory na polnych

kamieniach.

Są to przeważnie głazy narzutowe, na których znajduje się wgłębienie przypominające odcisk ludzkiej ręki. Bardzo często przy tego typu kamieniach dochodzi do niezwykłych manifestacji religijnych lub związanych z obiektami UFO. Przykładem sztandarowym jest historia z Emilcina. Tam „obcy” wylądowali dokładnie w pobliżu takiego kamienia. Pojawiły się nawet hipotezy, że są to nadajniki pozostawione miliony lat temu przez obce cywilizacje. Jak wygląda taki klasyczny diabelski kamień? Oto przykład zdjęcia takiego kamienia.

Dostajemy bardzo wiele relacji od naszych załogantów, którzy opisują nam różne legendy związane z kamieniami diabelskimi.

Chciałem przywołać legendę z książki "Dolina Baryczy Legendy Zabytki Kultura" oto ona:

Diabelski głaz

"Rozeźlił się diabeł okrutnie, gdy doszła go wieść, że mieszkańcy Trzebicka zaczęli budowę kościoła. Postanowił przeszkodzić im w pracy i zniszczyć rozpoczętą budowlę.

Z dalekiej okolicy przytargał olbrzymi kamień. Na swój niecny czyn wybrał bezksiężycową noc, wzbił się w powietrze dzierżąc głaz i poleciał nad Trzebicko. Jednym celnym rzutem miał zamiar zdruzgotać ładną drewnianą świątynię. Ale Opatrzność boska musiała czuwać, bo czarcie plany popsuł silny podmuch zachodniego wiatru. W tej samej chwili, gdy diabeł już celował, pierwsze promienie słońca rozświetliły niebo i zapiał pierwszy kogut. Czart stracił swoją moc i musiał zrzucić głaz. Wściekły, że nie może dokończyć dzieła, kopnął mocno kamień, który spadł tuż przy drodze prowadzącej do Cieszkowa."


przypis:

W dawnych wierzeniach ludowych terenem działania diabłów były lasy, błota i mokradła. Wiele legend powstało, aby wyjaśnić pochodzenie różnych skał i głazów, często o niezwykłych kształtach. W Polsce dość powszechne były podania o głazach upuszczonych przez diabła. W ten sposób tłumaczono obecność dużych głazów polodowcowych na równinach. Duża część tych kamieni była przedmiotem kultu w obrzędach słowiańskich. Kiedy wprowadzono chrześcijaństwo, uznano dawne wierzenia za wymysł diabelski, a ich istnienie przypisywano nieczystym mocom.

Co do świątyni w Trzebicku, to między XVI a XVIII wiekiem wybudowano takich drewnianych kościołów na Dolnym Śląsku aż 300. Do dziś zachowało się tylko 15. Kościół w Trzebicku ma unikalną zrębową konstrukcję. Pierwsze zachowane wzmianki o nim pochodzą z 1571 r. Wewnątrz, przez opuszczone drzwi można było się dostać do krypty, w której znajdował się rząd trumien ze zmumifikowanymi zwłokami dorosłych i dzieci. Wypisy z ksiąg kościoła(1695,1701, 1704) wskazują, że były to zwłoki właścicieli Trzebicka - rodziny Nikisch von Roseneck. Niewątpliwym zabytkiem jest spiżowy dzwon na dzwonnicy, najstarszy w Dolinie Baryczy, datowany na 1600rok.

Gdybyście byli zainteresowani to mam jeszcze kilka legend o głazach narzutowych w Miliczu i Wierzchowiacach, jeden z nich jest kamieniem św. Jadwigi która odcisnęła tam ślady jej obcasów, drugi głaz jest świętej Anny gdzie docisnęły się jej kolana, w zagłębieniu nawet w najgorętsze dni wypływa woda, która miała moc uzdrawiania przede wszytkim oczu.

Przy okazji już teraz zapowiadamy w rocznicę wydarzeń w Emilcinie tekst o historii diabelskiego kamienia z łąki, na której wylądowali obcy w Emilcinie. Jego historia przypomina horror science-fiction. Był moment, kiedy ludzie zaczęli się tego kamienia autentycznie bać, gdyż w jego pobliżu ludzie umierali w tajemniczych okolicznościach. Dyrektor PGR-u pod Warszawą, do którego ten kamień trafił, po śmierci swojego pracownika postanowił się jego pozbyć. Zdesperowany załadował kamień na łyżkę do traktora/koparki i ruszył w kierunku jeziora...

Oto inne kamienie

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Przy okazji najnowszego artykułu "Dziura w okolicach Trzemeszna" przypomniał mi się pewien głaz, który znajduje się nieopodal miejscowości Laskówka (woj. dolnośląskie). Głaz znajduje się przy polnej drodze około kilometra od najbliższych zabudowań. Znajduje się na szczycie wznies...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin