Carter Christopher - Ostatnia zbrodnia Agaty Christie.rtf

(924 KB) Pobierz
CHRISTOPHER CARTER

CHRISTOPHER CARTER

 

 

OSTATNIA ZBRODNIA 

AGATY CHRISTIE

 

(Tłumacz: Maria Demidowicz- Domanasiewicz)

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Abu był rosłym i przystojnym Nubijczykiem, mierzącym dwieście dziesięć centymetrów wzrostu. Miał poważną twarz i mocny tors. Już sam jego widok wprawiał w zdumienie turystów mieszkających w hotelu Stara Katarakta w Asuanie, w Górnym Egipcie. Szlachetność tego olbrzyma zrodzonego w głębi Afryki pozostawiała w nich niezatarte wspomnienie. Schodzili mu z drogi, a on, choć był tylko służącym, cieszył się powszechnym szacunkiem.

Nubijczyk był dumny ze swego pochodzenia i kultury. Od zarania ludzkości jego lud umiał przystosować się do warunków, jakie stworzyły prażące słońce, wylewy Nilu i nienasycony apetyt pustyni, z łapczywością pożerającej poletka ziemi stworzone ludzką pracą.

Ale czasy się zmieniały, i to na gorsze. Nubię dotknęły pogarda, ucisk i zagłada, a synowie tego szlachetnego kraju, aby przeżyć, musieli wyemigrować.

Abu znalazł zatrudnienie w Starej Katarakcie, ulubionym hotelu angielskich turystów, których obecność tworzyła atmosferę elegancji i przytulności, i z tego właśnie powodu odbywały się tu zawody brydżowe dla osób z towarzystwa.

Hotel Stara Katarakta, wzniesiony w 1899 roku, pozostawał jednym z klejnotów Asuanu, dużego miasta leżącego w południowej części Egiptu, które z każdym dniem coraz bardziej poddawało się szturmowi nowoczesności i przemysłu. Stary budynek z jasnoczerwoną fasadą i gzymsowanymi narożnikami przyjmował pod swój dach znaczną liczbę osobistości, pragnących zwiedzić Egipt, a zarazem korzystać z europejskich wygód. Któż nie marzył, by otwierać okna z widokiem na Nil, połyskujący za sprawą boga Ra, odradzającego się rankiem po zwycięstwie nad ciemnościami?

Ale jeśli piramidy i świątynie odniosły zwycięstwo nad czasem, to w przypadku Starej Katarakty działo się akurat odwrotnie. Mimo że początkowo standard był wysoki, teraz kurki zaśniedziały, tapety wyblakły, a całość szacownego pałacu zdradzała swój wiek.

Należało więc podjąć w końcu decyzję, od dawna krytykowaną przez wielbicieli przeszłości: wyremontować hotel zgodnie z obowiązującą modą, co wiązało się nieodwołalnie z jego zamknięciem.

Kilka uprzywilejowanych osób mogło jeszcze oczywiście pijać herbatę na tarasie pod daszkiem, gdzie siadały swobodnie w wiklinowych fotelach, by kontemplować zachód słońca, podobnie jak ci rozkoszujący się tą wyjątkową chwilą egiptolodzy, którzy przyszli tu odpocząć po ciężkim dniu spędzonym w terenie na badaniach naukowych.

Abu uważał, że większość z nich to zarozumialcy przesiąknięci wiedzą książkową, która zamyka im oczy i serca. Ale Nubijczyk pilnował się, by nie ujawniać swojej opinii przed tymi ludźmi z Zachodu, przekonanymi o własnej wyższości.

Także pod koniec tamtego popołudnia w Starej Katarakcie zjawiło się sześciu reprezentantów owego dziwnego gatunku, jakim są egiptolodzy - czterech mężczyzn i dwie kobiety, nie licząc miłośnika starożytności odmiennego typu, Abdel-Mosula, godnego spadkobiercy rodu złodziei i paserów. Mówili dużo i o niczym, wydawało się nawet, że sobie docinają. Cała ich wiedza nie dała im grama mądrości.

Abu otrzymał ważne zadanie i miał zamiar wypełnić je z właściwą sobie powagą. Dlatego wszedł powoli na trzecie piętro Starej Katarakty, gdzie właśnie zakończono malowanie korytarzy. Za niecały miesiąc znów pojawią się tu zachwyceni turyści, wspominając ostatnią wycieczkę i oczekując z niecierpliwością kolejnej. Zaliczali Egipt w biegu, zapominając często o wdychaniu jego najważniejszego zapachu - zapachu wieczności.

Na trzecim piętrze znajdował się najsłynniejszy pokój - ten, w którym mieszkała angielska pisarka Agata Christie. Abu nie czytał żadnej jej powieści, ale słyszał, że ta wielce dystyngowana dama zbiła fortunę, uśmiercając kilkudziesięciu nieszczęśników. Doprawdy, dziwny sposób zarabiania na życie.

Abu miał się zająć odnowieniem apartamentu zajmowanego przez królową zbrodni w czasie jej pobytów w Asuanie. Apartament składał się z sypialni, salonu, gabinetu i pokoju kąpielowego. Był to prawdziwy raj dla pisarza. Okna wychodziły na wyspę Elefantynę i świątynię boga-barana Chnuma, który nieustannie stwarzał świat i ludzi na swoim kole garncarskim. Abu sądził, iż napawając się tym niezrównanym widokiem, pani Christie była niezwykle szczęśliwa i powinna była mieć zgoła nie zbrodnicze myśli.

Ta raczej niegodna przeszłość miała wkrótce odejść w zapomnienie. Renowacja apartamentu miała go oczyścić ze wszystkich ponurych myśli zrodzonych w głowie autorki kryminałów. Koniec ze starą wanną, łożem z baldachimem, sztychami przedstawiającymi angielską wieś, deszczową i zasnutą mgłami! Gusty turystów się zmieniły, trzeba też było zapewnić gościom nowoczesne wygody.

Abu pchnął drzwi prowadzące do królestwa Agaty Christie.

Nagle odczuł instynktownie, że wydarzyło się coś niezwykłego. Zło zaatakowało. Było tu nadal obecne.

Nubijczyk zawahał się w progu.

Palcem wskazującym prawej dłoni dotknął wiszącego na szyi amuletu. Byt to mały fajansowy krokodyl, odziedziczony po pradziadku.

Odzyskawszy odwagę, Abu wszedł do sypialni, w której panowała cisza i wszystko wydawało się normalne. Na chwilę przystanął. Niepokój nadal go nie opuszczał. Spojrzał w stronę półotwartych drzwi łazienki, następnie w przeciwną, w kierunku gabinetu.

Zobaczył buty.

Buty i spodnie.

Wolnym krokiem podszedł do gabinetu i dostrzegł leżącego na brzuchu mężczyznę. W jego plecach tkwił nóż.

 

ROZDZIAŁ II

 

Szkocja, z wyjątkiem Spring Island - zagubionej wyspy ze swoistym mikroklimatem - tonęła w strugach deszczu. Spring Island, ukryta w głębi jeziora, którego wody dzięki Golfsztromowi były prawie tak ciepłe jak wody Morza Śródziemnego, była sercem rozległej posiadłości należącej do jednego z najstarszych szkockich klanów - Kilvanocków. Lord Percival, ostatni z rodu, mieszkał na stałe w Lonecastle, granitowym zamczysku wzniesionym na środkowym cyplu wyspy.

Tuż przed południem, jak co dzień. Nestor Pwryctswll, walijski majordomus liczący siedemdziesiąt lat i trzymający służbę żelazną ręką, przyniósł lordowi Percivalowi kieliszek porto “Noval Nacional", rocznik 1931, pochodzącego z należących do arystokraty winnic nad górną Duerą.

Walijczyk zastał lorda Percivala w ogromnej bibliotece, przypominającej wersalską Galerię Lustrzaną i mieszczącej kilkaset tysięcy woluminów. Spali tu snem wiecznym wszyscy wielcy autorzy dzieł literatury światowej, ale prawdziwym konikiem właściciela była kryminologia. Zgromadził niemal wszystkie studia i prace naukowe, dotyczące rozlicznych aspektów zbrodniczej działalności człowieka, istoty o niewyczerpanej wyobraźni.

Lord Percival, który zadowalał się tym skromnym tytułem, mimo iż lista pokoleń jego szlachetnych przodków zajęłaby całą stronę, był spokojnym czterdziestoletnim mężczyzną, eleganckim w każdym calu, podobnym do aktora Aleca Guinnessa. Jego szerokie czoło zdobiło kilka dodających mu uroku zmarszczek, przypominając, że wiele w życiu przeszedł i że za swój spokój zapłacił słoną cenę. Miał bystre i przenikliwe spojrzenie i widać było, że jego umysł nieustannie czegoś poszukuje.

Wchodząc do biblioteki, majordomus usłyszał chrapliwy oddech, a następnie zobaczył rycerza, który, minąwszy go, gwałtownie wszedł w ścianę. “Zły znak", pomyślał Walijczyk; pojawienie się ducha zamku Lonecastle wróżyło bowiem rychłe kłopoty. Ów nieszczęsny rycerz - obrońca praw pokrzywdzonych i niedoszły prywatny detektyw - został zamordowany przez francuskiego zbója i nigdy się z tym nie pogodził. Od czasu do czasu przypominał lordowi Percivalowi, że jest ostatnim prawdziwym potomkiem rycerzy Okrągłego Stołu i że dewiza widniejąca na jego herbie głosi: “Przywracać prawdę, to uczestniczyć w harmonii".

- Pańskie porto, milordzie.

- Dziękuję, Nestorze. Postaw na konsoli.

- Przed chwilą widziałem ducha.

Arystokrata spojrzał z uwagą na majordomusa.

- Ach tak ... - mruknął. - Czy to się stało dziś rano?

- Sądzę, że nie. Pogoda była piękna i nie było żadnych nieoczekiwanych telefonów.

Lord Percival z największą przyjemnością wypił znakomite porto, po czym wspiął się po krętych schodach na blankowaną wieżę, by popatrzeć na swoje włości.

U stóp zamku ścieliły się trawniki ozdobione marmurowymi wazami upamiętniającymi przodków klanu, lśniły otoczony wieńcem kamyków, muszli i strzyżonym bukszpanem basen oraz staw dla wędrownych ptaków. W dali ciągnęły się wrzosowiska i jesionowe lasy, w których żyły dziki, bażanty, jelenie i rude wiewiórki. W górze polatywały orły. Żyły tam również wróżki i elfy, zamieszkujące drzewa i potoki, i oczywiście kelpies, bóstwa opiekuńcze jeziora, w którego ciepłych wodach lord Percival co dzień zażywał kąpieli.

Miał szczęście, że mieszkał w tym raju, z dala od coraz brzydszego i hałaśliwszego świata. Tutaj niebo i ziemia zachowały jeszcze pierwotną czystość i w silnym wietrze unosiły się słowa przodków, z których niektórzy byli, prawdę mówiąc, tęgimi zabijakami.

Charakterystyczny dźwięk przerwał rozmyślania lorda Percivala: ktoś wspinał się po schodach.

Był to Abercrombie, czarny pies, mieszaniec owczarka szkockiego, labradora i kilku innych równie potężnych ras. Reagował jedynie na pełną formę swego imienia, nigdy na poufałe zdrobnienia typu “Abie", i uparcie protestował przeciwko dużej, ogrzewanej i wygodnej budzie, którą dostał od swojego pana. Z wyjątkiem tych dwóch kaprysów Abercrombie był niezrównanym powiernikiem i towarzyszem potwierdzającym codziennie słuszność głębokiej maksymy jakiegoś zagranicznego filozofa: “To co najlepsze w człowieku, to jego pies".

Abercrombie stanął na tylnych łapach, przednie oparł w otworze strzelniczym i podziwiał wspaniały krajobraz w towarzystwie lorda Percivala.

- Cudownie tu, prawda? Zaraz pójdziemy do lady Ofelii.

Pies zawarczał radośnie.

Już za chwilę czekał ich długi spacer przez wrzosowiska do zamku narzeczonej lorda Percivala. Arystokrata nie mógł się z nią niestety ożenić, ponieważ ta młoda dama należała do wrogiego klanu, któremu Kilvanockowie poprzysięgli śmierć. Szkocki szlachcic zaś dotrzymuje słowa, nawet jeśli dał je jeden z jego przodków, żyjący przed dwunastoma wiekami.

Lord Percival potajemnie finansował klinikę swojej narzeczonej, która leczyła w niej ginące zwierzęta zranione przez kłusowników. Jej najlepsza asystentka, Margaret, słonica indyjska, żyła tam za pan brat z Charlesem, pelikanem z Antylów.

- Milordzie, milordzie!

Ten łagodny glos, wzywający pomocy, należał do Dorothei Pettigrew, młodej Angielki z nieskazitelnym koczkiem, osobistej sekretarki lorda Percivala, którą darzył pełnym zaufaniem w kwestiach zarządzania swoimi dobrami. Panna Pettigrew była wcieleniem uczciwości i wybitną specjalistką w dziedzinie lokat finansowych; dzięki niej fortuna lorda Percivala stale rosła. Urocza panna Dorothea mogłaby znaleźć zatrudnienie w każdym banku inwestycyjnym, ale mimo gwałtownej niechęci, jaką żywiła dla majordomusa, chciała mieszkać tutaj, w Lonecastle.

Zadyszana panna Pelligrew wymachiwała jakimś listem.

- Milordzie...

- Proszę się uspokoić. Co takiego się stało?

- To straszne... straszne!

Zrozumiawszy, że duch nie ukazał się na próżno i że sekretarka nie zdoła przeczytać listu, lord Percival wziął od niej kartkę.

Przeczytał go dwukrotnie.

Sekretarka z napięciem wpatrywała się w pobladłego pracodawcę.

- Proszę spakować moje walizki i polecić mechanikowi, aby przygotował helikopter. Lecę do Londynu.

On, ekspert w dziedzinie kryminologii, miał stawić czoło rzeczywistości, której nigdy nie wyobrażał sobie w tak brutalnej formie.

Czy los nie zmusi go, by przeszedł od teorii do praktyki?

 

ROZDZIAŁ III

 

Nadinspektor Angus Dodson z racji korpulentnej i barczystej sylwetki nazywany był przez niektórych Falstaffem. Syn górnika z Newcastle i sklepikarki, zanim został jednym z filarów najsłynniejszej policji świata, zaczął pracę w Scotland Yardzie jako zwykłe hobby. Reprezentował starą szkołę i dzielił ludzi na uczciwych i zbrodniarzy. Podanie ręki mordercy było według niego niemal równoznaczne z przestępstwem, toteż nie darzył szacunkiem intelektualistów, którzy starali się pokazywać piękno zbrodni.

Dodson - miłośnik mocnego piwa i ciastek z kremem, zatwardziały kawaler i zwolennik roweru, który umożliwiał mu zachowanie jako takiej linii i ułatwiał poruszanie się po ulicach Londynu - miał zwyczaj prowadzić śledztwo twardą ręką i przesłuchiwać bez współczucia dla podejrzanych. Obowiązkiem funkcjonariusza Scotland Yardu było zaprowadzanie ładu, aresztowanie złoczyńców i ochrona niewinnych. Dodson, nawet gdyby był ostatnim dinozaurem, pozostawałby nieugięty w tych zasadach.

Z racji nienagannej służby Angusowi Dodsonowi pozwolono trzymać w biurze Sherlocka, wspaniałego persa o błękitnawej sierści. Zwierzak sypiał na kaloryferze pod osłoną grubosza na tyle potężnego, że chronił go przed nawiewem z klimatyzatora i miliardami roznoszonych przez niego zarazków. Sherlock był kotem spokojnym i nieskazitelnie czystym; kiedy miał okazję, darł pazurami źle związane akta, które nadinspektor starannie przeglądał jeszcze raz przed przekazaniem ich wymiarowi sprawiedliwości.

Do drzwi gabinetu Dodsona zapukat ordynans.

- Proszę wejść.

- Szefie, ktoś chciałby z panem rozmawiać.

Dodson zajrzał do notesu. Dzisiejszy limit spotkań został już wyczerpany.

- Niech przyjdzie jutro o dziewiątej.

- Bardzo nalegał... Oto jego wizytówka, szefie. Angus Dodson rzucił okiem na kartonik, na którym po nazwisku lorda Percivala Kilvanocka następowała wyliczanka coraz to bardziej imponujących lyliilow.

Policjant sięgnął do rejestru szlachty Zjednoczonego Królestwa, uzupełnionego poufnymi notatkami, i stwierdził, że jego gość to nie byle kto. Ten szkocki arystokrata oprócz pokaźnego majątku miał znakomite koneksje, a nawet prawo bywania w pałacu Bucking-ham. Królowa regularnie udzielała mu prywatnych audiencji podczas wakacji w Balmoral. Widziano go również, jak rozmawiał z nią podczas spaceru z królewskimi psami.

- Niech wejdzie - ustąpił Dodson, obawiając się, czy aby to spotkanie nie zapoczątkuje serii kłopotów.

Lord Percival ubrany był w niezwykle elegancki jasnoszary garnitur. Biała koszula uszyta na miarę, bladozielona muszka i eleganckie buty od Lobba nadawały sylwetce wygląd tak dystyngowany, że nikt nie mógł wątpić w jego przynależność do starej szlachty.

Mimo to jego oczy nie kryły cienia pogardy. Miał natomiast kilka uroczych zmarszczek i czarujący sposób bycia. Dodson wiedział, że Szkot nie przyszedł zamęczać go błahostkami.

- Jestem szczęśliwy, że mogę pana poznać, panie nadinspektorze. Jak przypuszczam, zdążył pan zebrać informacje na temat mojej skromnej osoby?

- No cóż...


Sherlock, perski kot, zwinnie zeskoczył z kaloryfera prosto na kolana lorda Percivala. Kiedy tylko Kilvanock zaczął go głaskać, Sherlock zamruczał, jakby znał przybysza od lat.

Arystokrata docenił przytulny komfort gabinetu Angusa Dodsona, który tworzyły: fotele z okresu regencji, mocno podniszczona kanapa, długi wiejski stół, stary mebel z cytrynowego drewna na akta i polakierowany dębowy pień na komputer, faks i telefon.

- Jak pan już zapewne wie, panie nadinspektorze, kryminologia jest moją ulubioną rozrywką, z pewnością z racji pewnych wydarzeń, jakie zaszły w mojej rodzinie. Ale dziś dopada mnie współczesność.

Dodson zadrżał.

- Ale pan... Nie popełnił pan chyba zbrodni?

- Proszę się uspokoić. Ktoś jednak to zrobił z nadzieją, że będzie to zbrodnia doskonała.

- A pan zidentyfikował zabójcę?

- Na razie znam jedynie nazwisko ofiary. Proszę, niech pan to przeczyta.

Lord Percival podał nadinspektorowi list, który wywołał burzę w jego pogodnym świecie.

Angus Dodson przeczytał na głos:

 

Szanowny Panie,

W Asuanie zostal właśnie zamordowany Pański przyjaciel Howard Langton.

Albo zrobią z tej zbrodni wypadek, albo znajdą fałszywego winowajcę.

Musi Pan wkroczyć do gry.

 

- Czy ten Langton był rzeczywiście pańskim przyjacielem? - zapytał Dodson.

- To dzielny, ale biedny chłopak, któremu pomoglem w ukończeniu studiów, ponieważ jego ojciec, jeden z moich dzierżawców, przedwcześnie zmarł. Howard został wybitnym egiptologiem i wyjechał niedawno do Egiptu, by objąć stanowisko szefa prac wykopaliskowych prowadzonych przez Brytyjczyków.

- Ten list to może być żart.

- Niestety, tak nie jest. Udało mi się skontaktować z władzami Asuanu. Potwierdzili śmierć Howarda Langtona, ale uczynili to w słowach tak niejasnych, tak rozmyślnie pokrętnych, że zaczynam wierzyć autorowi tego anonimu.

- Przykro mi, ale nie wiem, co mógłby w tej sprawie uczynić Scotland Yard... Egipt ma swoją policję.

- Widzi pan, nadinspcktorze, uważam. że muszę spełnić święty obowiazek względem Howarda i znaleźć jego zabójcę. W gruncie rzeczy moja przeszłość przygotowała mnie do tego zadania i mam zamiar niezwłocznie się z nim zmierzyć.

- Bez urazy, milordzie, ale nie jest pan profesjonalistą!

- To wspaniała okazja, żeby nim zostać. Potrzebuję pomocy człowieka doświadczonego. Myślę o panu.

Angus Dodson poderwał się gwałtownie:

- Nie mam prawa wkraczać w kompetencje egipskiej policji!

- To prawda, ale może pan z nią współpracować... jak również ze mną.

- Trzeba by nie kończących się korowodów administracyjnych, żeby...

- Ten drobny szczegół został właśnie załatwiony przez Foreign Office, które zna skuteczną moc łapówki. Obaj jesteśmy więc oficjalnie oczekiwani.

- Ależ ja... ja nie wiem absolutnie nic o tym miejscu!

- Ja wiem o nim co nieco i zapewniam pana, że czeka nas niełatwe zadanie. Dlatego zwróciłem się do najbardziej gorliwego nadinspektora Scotland Yardu.


- Moi zwierzchnicy się nie zgodzą na...

- Polecenie wyjazdu zostało już podpisane. Pozostało panu jedynie spakowanie walizek. Wyjeżdżamy jutro rano. Dziękuję za spontaniczną reakcję na propozycję współpracy, nadinspektorze. Tego się właśnie po panu spodziewałem.

 

ROZDZIAŁ IV

 

Zimą temperatura w Egipcie była wyższa niż latem w Anglii, a widok miasta zapierał dech.

Ze swego pokoju w Starej Katarakcie lord Percival ponownie odkrywał Asuan i przywoływał w pamięci czarujące wspomnienia. Przeżył tu wiele szczęśliwych chwil, które kształtują życie mężczyzny i nadają mu sens. Urzekające miasto południowego Egiptu zostało niestety oszpecone nowoczesnymi budynkami, na których budowę nie zezwoliłby żaden faraon, ale i tak jego wyjątkowy urok nadal cieszył oczy.

Ruiny na Elefantynie i grobowce na zachodnim brzegu przypominały o wielkości antycznych czasów. Widok złotego piasku i cudownie zielonych palm koił duszę, a obraz Nilu, po którym powoli przesuwały się feluki z dużymi białymi żaglami, przesłaniał nowoczesność, zakotwiczając myśli w wieczności.

Lord Percival chciał poczuć się jak zwykły turysta, wolny od wszelkich trosk, błądzący pełnym zachwytu wzrokiem po cudach wyspy kwiatów lub kolumnach świątyni na wyspie File, poświęconej wielkiej czarodziejce Izydzie.

Niestety, te spokojne miejsca skaziła zbrodnia i lord Percival musiał jak najszybciej znaleźć zabójcę. Ktoś zapukał do drzwi pokoju.

- Proszę wejść, panie Dodson.

Nadinspektor zajmował sąsiedni pokój. Egipskie władze oddały do dyspozycji Brytyjczyków ten wspaniały hotel, aby zamanifestować swoją dobrą wolę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin