Michael Crichton - Park Jurajski.pdf

(2116 KB) Pobierz
Michael Crichton
Jurassic Park
PrzełoŜył: Arkadiusz Nakoniecznik
Data wydania oryginalnego: 1990
Data wydania polskiego: 1997
Gady są nadzwyczaj odraŜające, a to ze względu na swe zimne ciało, blade
ubarwienie,
chrząstkowy szkielet, paskudną skórę, gwałtowny charakter, lodowate
spojrzenie, wstrętny zapach, ostry głos, plugawy
Ŝywot
i straszliwy jad;
dlatego teŜ Stwórca nie uczynił ich nazbyt licznymi.
LINNEUSZ, 1797
Nie da się stworzyć nowej formy
Ŝycia.
ERWIN CHARGRAFF, 1972
Dla A — M oraz T
PODZIĘKOWANIA
Przygotowując się do pisania tej powieści korzystałem z prac wielu wybitnych
paleontologów, a szczególnie Roberta Bakkera, Johna Homera, Johna Ostroma i Gregory’ego
Paula. Bardzo pomocne okazały się takŜe dokonania najmłodszej generacji ilustratorów,
między innymi Kennetha Carpentera, Margaret Colbert, Stephena i Sylvii Czerkasów,
Johna Gurche, Marka Halletta, Douglasa Hendersona oraz Williama Stouta, którzy w swoich
rekonstrukcjach uwzględnili najnowsze teorie dotyczące sposobu, w jaki zachowywały się
dinozaury.
Wiele zaprezentowanych przeze mnie poglądów na temat paleo — DNA, to znaczy materiału
genetycznego wymarłych zwierząt, zostało po raz pierwszy sformułowanych przez Charlesa
Pellegrino, który opierał się głównie na badaniach George’a O. Polnara juniora, oraz Robertę
Hess, która utworzyła w Berkeley specjalny zespół zajmujący się tym zagadnieniem.
Szczegóły dotyczące teorii chaosu pochodzą w znacznej części z komentarzy Ivara Ekelanda i
Jamesa Gleicka, komputerowe programy Boba Grossa przyczyniły się do powstania ilustracji,
a prace nieŜyjącego juŜ Heinza Pagelsa legły u podstaw teorii głoszonych przez Iana
Malcolma.
Pragnę jednak podkreślić,
Ŝe
ksiąŜka jest dziełem literackim i tylko ja ponoszę
odpowiedzialność za zaprezentowane w niej poglądy, podobnie jak za wszelkie błędy
formalne, jakie mogły znaleźć się w tekście.
M.C.
WSTĘP
PRZYPADEK INGEN
U schyłku dwudziestego wieku wybuchła, zdumiewająca swymi rozmiarami, naukowa
gorączka złota: wszyscy za wszelką cenę starają się skomercjalizować inŜynie-rię genetyczną.
Proces ten postępuje tak szybko — przy niewielkiej zewnętrznej kontroli —
Ŝe
nie jesteśmy
w stanie ogarnąć jego prawdziwych rozmiarów i wszystkich implikacji.
Biotechnologia moŜe dokonać największego przewrotu w dziejach ludzkości. Pod koniec
bieŜącej dekady z pewnością będzie wywierała na nasze codzienne
Ŝycie
znacznie większy
wpływ niŜ energia atomowa i komputery. Jak powiada jeden z badaczy tego problemu:
Biotechnologia zmieni wszystkie aspekty
Ŝycia
człowieka — opiekę medyczną,
Ŝywienie,
zdrowie, rozrywki, nawet nasze ciała. Nic nie będzie juŜ takie jak przedtem.
Zmianie ulegnie oblicze całej planety.
Rewolucja biotechnologiczna róŜni się od dotychczasowych naukowych przemian trzema
istotnymi szczegółami.
Po pierwsze, opiera się na solidnych podstawach. Ameryka wkroczyła w epokę atomu dzięki
dokonaniom samotnej placówki badawczej w Los Alamos. Erę komputerów zapoczątkowały
prace prowadzone w dziesięciu firmach. Badania z dziedziny biotechnologii, tylko na terenie
Ameryki, podjęło ponad dwa tysiące laboratoriów, a pięćset korporacji przeznacza na nie co
roku pięć miliardów dolarów.
Po drugie, wiele z tych przedsięwzięć moŜna określić mianem bezmyślnych albo co najmniej
lekkomyślnych. Starania mające na celu wyprodukowanie jaśniejszych pstrągów, które
byłyby lepiej widoczne w strumieniu, drzew o pniach w kształcie prostopadłościanu,
ułatwiających składowanie ich, lub teŜ implantowanie komórek zapachowych, które
pozwoliłyby kaŜdemu czuć zawsze woń ulubionych perfum, mogą wydawać się marnym
Ŝartem,
ale wcale nim nie są. Fakt, iŜ biotechnologia znakomicie nada-je się do wykorzystania
w gałęziach przemysłu tradycyjnie uzaleŜnionych od zmieniającej się mody, takich jak
produkcja kosmetyków lub organizacja wypoczynku, wywołuje tym większe obawy
dotyczące takiego wyzyskania tej nowej, dysponującej ogromnym potencjałem dziedziny
wiedzy,
Ŝe
przyniesie ona ludzkości same szkody.
Po trzecie, prace badawcze nie są kontrolowane. Nikt ich nie nadzoruje.
śadne
prawo federalne nie określa sposobu, w jaki powinny przebiegać.
śaden
rząd na
świecie,
nie wyłączając amerykańskiego, nie prowadzi w tej
dziedzinie spójnej polityki, co zresz-
4 tą byłoby bardzo trudne, choćby ze względu na to,
Ŝe
produktami biotechnologii mogą być
zarówno leki, jak nowe odmiany roślin uprawnych czy sztuczny
śnieg.
Jednak najbardziej niepokojący jest fakt,
Ŝe
nawet wśród naukowców nie ma nikogo, kto
mógłby pełnić rolę nadzorcy. Zastanawiające jest to, iŜ prawie wszyscy uczeni zajmujący się
genetyką zaangaŜowali się takŜe w komercjalizację biotechnologii. Nie ma juŜ neutralnych
badaczy. KaŜdy walczy o jakąś stawkę.
Komercjalizacja biologii molekularnej, z punktu widzenia etyki, jest najbardziej
zdumiewającym wydarzeniem w historii nauki. Proces ten przebiega z niebywałą prędkością.
Przez czterysta lat po Galileuszu nauka zapewniała moŜliwość swobodnego, niczym nie
skrępowanego wglądu w tajemnice natury. Uczeni zawsze ignorowali granice
państwowe, wznosząc się ponad przejściowe konflikty polityczne, a nawet wojny.
Zawsze teŜ protestowali przeciwko utajnianiu swoich badań, nie podobał im się nawet pomysł
patentowania odkryć, gdyŜ uwaŜali,
Ŝe
pracują dla dobra całej ludzkości.
I rzeczywiście, przez wiele pokoleń ich działania miały całkowicie bezinteresowny charakter.
Kiedy w roku 1953 dwaj młodzi Anglicy, James Watson i Francis Crick, rozszyfrowa-li
strukturę DNA, ich osiągnięcie zostało uznane za triumf ludzkiego ducha, który przez stulecia
kazał uczonym dąŜyć do naukowego wytłumaczenia
świata.
Powszechnie uwaŜano,
Ŝe
odkrycie to będzie wykorzystane ku ogólnemu poŜytkowi.
Tak się jednak nie stało. Trzydzieści lat później działania niemal wszystkich kolegów po
fachu Watsona i Cricka miały juŜ całkowicie odmienny charakter. W badania z dziedziny
genetyki molekularnej zaangaŜowano ogromne, wielomiliardowe sumy. Zaczęło się to w
kwietniu 1976 roku.
Właśnie wtedy odbyło się słynne juŜ spotkanie Roberta Swansona, przedsiębiorcze-go
kapitalisty, z Herbertem Boyerem, biochemikiem zatrudnionym w Uniwersytecie
Kalifornijskim. Dwaj męŜczyźni postanowili załoŜyć firmę, której celem byłoby komercyjne
wykorzystanie opracowanej przez Boyera techniki łączenia genów. Nowa firma, Gentech, w
krótkim czasie stała się największym i najbardziej ekspansywnym przedsiębiorstwem
mającym związek z inŜynierią genetyczną.
Wydawało się,
Ŝe
nagle wszyscy zapragnęli być bogaci. Niemal co tydzień powstawały nowe
firmy, a uczeni pchali się drzwiami i oknami, aby rozpocząć prace badawcze z dziedziny
genetyki. W 1986 roku co najmniej 362 naukowców — w tym 64 członków Akademii Nauk
— zasiadało w ciałach doradczych róŜnych kompanii zajmujących się biotechnologią. Liczba
tych, którzy pełnili rolę konsultantów, była wielokrotnie większa.
NaleŜy koniecznie podkreślić znaczenie, jakie miała ta nagła zmiana postaw.
W przeszłości uczeni odnosili się ze snobistyczną niechęcią do biznesu,
uwaŜając pogoń
5 za pieniędzmi za zajęcie nieciekawe intelektualnie, właściwe dla sklepikarzy. Badania dla
przemysłu — nawet w znakomitych laboratoriach Bella lub IBM — prowadzili tyl-ko ci,
którym nie udało się dostać na
Ŝadną
uczelnię. Naukowcy pracujący dla idei wyraŜali się
bardzo lekcewaŜąco o kolegach zatrudnionych przez przemysł, i o przemyśle w ogóle. Ten
długotrwały antagonizm sprawił,
Ŝe
pracownicy uniwersyteccy nie mie-li rąk spętanych
więzami kontraktów, a w chwili, kiedy pojawiały się jakieś ogólne problemy natury
technologicznej, w ich rozwikłanie angaŜowali się fachowcy nie zainteresowani tym
materialnie.
Obecnie sytuacja diametralnie się zmieniła. Tylko bardzo niewielu biologów molekularnych i
jeszcze mniej instytucji badawczych nie ma
Ŝadnych
powiązań z przemysłem. Dawne układy
odeszły bezpowrotnie w przeszłość. Badania genetyczne są prowadzone w dalszym ciągu,
moŜe nawet bardziej energicznie niŜ kiedykolwiek do tej pory, ale odbywa się to potajemnie,
w wielkim pośpiechu i dla pieniędzy.
Chyba naleŜało się spodziewać,
Ŝe
w klimacie powszechnej komercjalizacji prędzej czy
później wykiełkuje firma tak ambitna jak International Genetic Technologies z Pa-lo Alto.
Równie oczywiste jest to,
Ŝe
kryzys, jaki spowodowała, pozostał właściwie nie zauwaŜony.
Bądź co bądź, wszystkie prace prowadzono w głębokiej tajemnicy, wypadek zdarzył się w
niedostępnym rejonie Ameryki
Środkowej,
jego zaś
świadkami
było niespełna dwadzieścia
osób, z których jedynie kilka pozostało przy
Ŝyciu.
Nawet później, kiedy 5 października 1989 roku InGen złoŜyła w Sądzie Miejskim San
Francisco wniosek o ogłoszenie upadłości, fakt ten nie wzbudził większego zainteresowania
prasy. Wydawało się,
Ŝe
nie ma w tym nic nadzwyczajnego; InGen była trzecią amerykańską
firmą bioinŜynieryjną, jaka w tym roku dokonała
Ŝywota,
a siódmą od roku 1986.
Opublikowano jedynie niewielką część dokumentów, poniewaŜ kredytodawcami były
japońskie konsorcja inwestycyjne, takie jak Hamaguri i Densaka, któ-re zawsze starały się
unikać nadmiernego rozgłosu. Aby uczynić sprawę jeszcze bardziej poufną, Daniel Ross z
kancelarii adwokackiej Cowan, Swan & Ross, pełniący obowiązki doradcy prawnego InGen,
reprezentował w sądzie japońskich inwestorów, a dość niezwykłe pismo wicekonsula z
Kostaryki zostało odczytane za zamkniętymi drzwiami.
W związku z tym nie naleŜy się dziwić,
Ŝe
problemy InGen udało się w ciągu miesiąca
rozwiązać po cichu i ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych stron.
Następnie strony te, nie wyłączając ich szacownych doradców naukowych, podpisały zgodne
oświadczenie, w którym zobowiązały się do zachowania
ścisłej
tajemni-cy. Tak się jednak
złoŜyło,
Ŝe
wielu z tych, którzy odegrali istotną rolę w „przypadku InGen”, nie było wśród
sygnatariuszy tego oświadczenia, i osoby te zgodziły się opowiedzieć o wszystkim, co
poprzedzało zdumiewające wydarzenia, jakie rozegrały się podczas dwóch ostatnich dni
sierpnia 1989 roku na samotnej wyspie w pobliŜu zachodnie-go wybrzeŜa Kostaryki.
Prolog
UKĄSZENIE RAPTORA
Tropikalna ulewa łomotała w dach kliniki wykonany z blachy falistej, z rykiem spływała
metalowymi rynnami i w postaci spienionych wodospadów rozpryskiwała się na ziemi.
Roberta Carter westchnęła, spoglądając przez okno. Deszcz był tak gęsty,
Ŝe
prawie nie
mogła dojrzeć plaŜy i spowitego mgłą oceanu. Nie spodziewała się tego, przyjeŜdŜając do
rybackiej wioski Bahia Anasco, połoŜonej na zachodnim wybrzeŜu Kostaryki, aby przez dwa
miesiące pracować tu jako lekarz. Po dwóch paskudnych latach na oddziale chirurgii
urazowej szpitala Michaela Reese w Chicago Bobbie Carter była spragniona słońca i
wypoczynku.
W Bahia Anasco mieszkała juŜ od trzech tygodni. Przez ten czas deszcz padał codziennie.
Poza tym wszystko było w porządku. Podobało jej się odosobnienie wioski oraz
przyjazne nastawienie tubylców. Kostaryka ma jeden z dwudziestu najlepszych systemów
opieki medycznej na
świecie
i nawet w tej odległej rybackiej osadzie znajdował się zadbany i
bardzo przyzwoicie wyposaŜony szpitalik. Pielęgniarz, Manuel Aragon, był inteligentny i
dobrze wyszkolony. Bobbie właściwie nie odczuwała
Ŝadnej
róŜnicy między tym miejscem a
szpitalem w Chicago.
Tylko ten deszcz! Ciągły, nie kończący się deszcz.
Siedzący w przeciwległym kącie ambulatorium Manuel nagle przechylił głowę.
— Proszę posłuchać — powiedział.
— Słyszę, moŜesz mi wierzyć — odparła Bobbie.
— Nie o to chodzi. Proszę posłuchać.
I wtedy to usłyszała: najpierw ledwo uchwytny dźwięk, niemal zlewający się z szumem
deszczu, potem głęboki łoskot, który stopniowo narastał, aŜ wreszcie nie miała juŜ
Ŝadnych
wątpliwości co do jego pochodzenia. Był to odgłos zbliŜającego się
śmigłowca.
NiemoŜliwe,
Ŝeby
ktoś leciał w taką pogodę! — pomyślała.
Jednak dźwięk coraz bardziej przybierał na sile, a potem
śmigłowiec
rozdarł zasłonę wiszącej
nad oceanem mgły, przemknął nad budynkiem szpitala, zatoczył koło i wrócił, by zawisnąć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin