Konserwatyzm PRL.doc

(39 KB) Pobierz

Konserwatyzm PRL

18 czerwca 2019  Redakcja Konserwatyzm.pl

 

Historia konserwatyzmu polskiego nie może być (wyłącznie) opowieścią o Białych – ochrzczonych rewolucjonistach, bo byłaby to nie tylko niekompletność, ale po prostu – nieporozumienie. Bo przecież konserwatyzm to nie jest jakiś mix: „powstania (byle w ryngrafach!) + dużo Wielkich Liter!”. Konserwatyzm to I wartości, I racjonale myślenie. A nie jedno ALBO drugie.

 

Nie widzieć konserwatyzmu w PRL, ignorować czy wręcz potępiać Aleksandra Bocheńskiego, Dominika Horodyńskiego, Wojciecha Kętrzyńskiego, Jana Frankowskiego, Stanisława J. Rostworowskiego, Edmunda Moszyńskiego, Jana Meysztowicza a wreszcie Bronisława Łagowskiego – to upierać się, że pod zaborami konserwatystą był tylko późny Adam Czartoryski i młody Zygmunt Krasiński oraz ew. generał Skrzynecki – ale na pewno nie Aleksander Wielopolski, Agenor Gołuchowski, Michał Bobrzyński czy Antoni Radziwiłł!

 

Nie tylko Piasecki

 

O ile przynajmniej osoba i dorobek mojego Mistrza, Aleksandra BOCHEŃSKIEGO (1904 – 2001) bywają przypominane, wciąż też czynny pozostaje prof. ŁAGOWSKI – to nawet opisującym rzeczywistość polityczną PRL-u bez uprzedzeń i w zrozumieniu jej dużo większej niż się potocznie uważa złożoności – zupełnie umyka fakt, że środowisko konserwatywne (często o ziemiańskich proweniencjach) umiało się w tamtych trudnych czasach zupełnie sprawnie zorganizować, zdobywając przyczółki publicznego oddziaływania, powoli i stopniowo odkłamując historię, a jednocześnie budując rzecz kluczową: ekonomiczne podstawy działalności politycznej.

 

Linia dziedziczenia po II RP, która nie uciekła do Londynu – częściowo jest znana. W uproszczeniu przedwojenny Ruch Narodowo-Radykalny (Falanga), uzupełniony o nowych towarzyszy broni z Konfederacji Narodu/Uderzeniowych Batalionów Kadrowych – stał się grupą „Dziś i Jutro”, a następnie Stowarzyszeniem PAX. Najpóźniej, bo dopiero w latach 80-tych – ale jednak, dawni endecy (wsparci młodszymi kadrami) podjęli próbę legalizacji jawnej działalności narodowej pod szyldem Polskiego Związku Katolicko-Społecznego (ostatecznie zaś obie grupy przegrały wewnętrzną walkę frakcyjną, już po 1989 r. staczając się ku chadeckości i nijakości – co pozostaje materiałem na inną opowieść).

 

Tymczasem, o czym się najczęściej chyba zapomina – własną formułę na PRL odnalazła także część konserwatystów (czy ściślej, stosując terminologię przedwojenną – neo-konserwatystów, związanych głównie w końcówce II RP z „Buntem Młodych”, „Polityką”, Myślą Mocarstwową, ale także ostatnią redakcją „Czasu”). Takim przytuliskiem tego nurtu – było… Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne, dziś pamiętane już niemal tylko jako nieudana próba “lewicy chrześcijańskiej” III RP, w dodatku w dobie PRL skierowana rzekomo wyłącznie na odcinek ekumeniczny – w istocie zaś będąca “PAX-em bez zastanawiania się czy socjalizm wymyślił Duch Święty” (jak sarkastycznie zaznaczał jeden z inspiratorów powstania ChSS, Aleksander Bocheński, sam zresztą późno, bo dopiero w 1961 r. zapisany do… PAX-u) i bez ostentacyjnej dewocyjności cechującej świtę Bolesława Piaseckiego (a jego samego szczerze).

 

Sam BP (o czym warto na marginesie wspomnieć) ani przed ani po wojnie nie pozycjonował się bynajmniej jako konserwatysta. Przeciwnie „Radykalizm” w przedwojennej nazwie Ruchu oznaczał wszak tyle, co niemarksistowską lewicowość, zaś przyjęcie deklaracji ruchu katolicko-postępowego po wojnie nie było bynajmniej ze strony Piaseckiego czczym kamuflażem. Czy jednak w istocie konserwatywną myślą nie była choćby taka: „Psychika znacznej części społeczeństwa polskiego jest wykrzywiona przez kompleks >ofiary< i kompleks >przetrwania<. Kompleksy te występują na przemian w naszej historii i wielokrotnie powodowały upadek sił narodowych – są one bowiem sprzeczne z samą zasadą ciągłości życia narodowego[i]”?

 

Zapomniani konserwatyści

 

Konserwatywne podwaliny ChSS (jak i szerzej – postawa konserwatystów PRL) zasługują na szczegółowe i szerokie omówienie, tu tylko pokrótce zaświećmy więc punktownikiem na kilka osób i myśli z tamtej doby (nie tylko zresztą należących do Stowarzyszenia – bo wyborem konserwatystów owej epoki bywała również… Polska Zjednoczona Partia Robotnicza).

 

Jan FRANKOWSKI (1912-1976). Przedwojenny konserwatysta, współpracownik “Buntu Młodych” i “Polityki“, a w czasie okupacji członek Unii, po wojnie (jak wielu rozsądnych ludzi) znalazł się szeregach PAX-u. Po 1956r. wybrał inną drogę niż Bolesław Piasecki, powołał do życia ChSS, zagrał na frakcję puławską, ale cel miał zbliżony – gwarancję udziału katolików w życiu publicznym i wielonurtowość światopoglądową PRL. Wycofał się z życia publicznego w 1969r. Warto pamiętać, że stworzone przez niego i jego następców “Za i Przeciw” oraz “Tygodnik Polski” należały do najciekawszych czasopism politycznych tego okresu.

 

W czasach miernot politycznych stwierdzenie, że czasem zbyt wybitny lider może stanowić obciążenie dla organizacji musi dziwić. A jednak – po Październiku dominacja intelektualna i duchowa Bolesława Piaseckiego nad PAX-em była tak wielka, że Stowarzyszenie zaczęło tracić szanse na odegranie innej niż przetrwalnikowa roli politycznej w PRL. Co gorsza, ruch katolików świeckich zaczynał popadać w doktrynerstwo, co z czasem zamieniło się w jałową egzegezę nieco mętnie, wyraźnie wysiłkowo napisanych prac przywódcy (ogromnej charyzmie Piaseckiego towarzyszyła wyraźna trudność w jasnym wyrażaniu błyskotliwych przecież myśli na piśmie). W tej sytuacji grupa przedwojennych konserwatystów postanowiła powołać własną platformę działania. Nie tylko inaczej zorientowaną w układach władzy PRL, ale przede wszystkim reprezentującą bardziej pragmatyczny punkt widzenia. A pomni doświadczeń z BP – rozłamowcy na lidera powołali już nie orła, lecz mocnego przeciętniaka z dobrymi dojściami, czyli właśnie Frankowskiego.

 

ChSS z przedwojennymi konserwatystami, “Buntem Młodych” czy “Czasem” łączyły życiorysy, poglądy, pragmatyczny stosunek do sytuacji dziejowej i geopolitycznej Polski. Idealnym przykładem tej łączności są losy Jana MEYSZTOWICZA (1910 – 1997), jednej z podpór organizacji – dużego talentu literackiego i dziennikarskiego. Na tle bardziej wyrazistych (zwłaszcza w pewnych okresach) PAX-u, czy PZKS-u z jednej, a “TP“, Znaku, “Więzi” itp. z drugiej strony – ChSS we wspomnieniach tak przedstawicieli obozu władzy, opozycji różnej maści czy “katolików świeckich” innych organizacyjnych obrządków prezentowało się pozornie nijako. Tymczasem był to w dużej mierze świadomy zamysł założycieli, czyli w znacznej części środowiska przedwojennych konserwatystów, chcących oderwać się od wspomnianych dyskusji o relacjach Ducha Świętego z socjalizmem, na rzecz nie-ideologicznego realizmu.

 

„Na forum ChSS niemożliwe było poszukiwanie związków doktrynalnych między katolicyzmem i socjalizmem, co poprzednio tak bardzo obciążyło autorytet Paxu. W Stowarzyszeniu tym nie występowała też praktyka pobożności politycznej, bo członkowie ChSS mieli odniesienia do różnych kościołów. Nie było to też Stowarzyszenie socjalistów, tylko organizacja świadomych obywateli chcących pracować dla dobra Polski Ludowej”[ii] – tłumaczył przed kilku laty na łamach „Myśli Polskiej” pomysł na ChSS Stanisław J. ROSTWOROWSKI (1934 – 2018).

 

Pomimo tej deklarowanej wstrzemięźliwości i skierowania przez władze na odcinek ekumenizmu – ChSS grupowało też “twardych” katolików, o legitymizacji bodaj czy nie lepszej niż inne środowiska zbliżonego typu, jak choćby wiceprezes Stowarzyszenia, przedwojenny działacz Akcji Katolickiej mec. Kazimierz DZIEMBOWSKI (1888 – 1963). Z kolei nie jako konserwatysta, ale jako narodowy radykał zaczynał Wojciech KĘTRZYŃSKI (1918 – 1983), podczas wojny zastępca Komendanta Głównego Konfederacji Narodu, redaktor naczelny “Słowa Powszechnego” i “Tygodnika Polskiego“, poseł, współzałożyciel ChSS – jeden z najzdolniejszych powojennych publicystów nurtu narodowego i realistycznego.

 

Geopolityka ponad ideologią

 

Jednocześnie z niechęcią do łączenia mętnej tematyki ideologicznej z kwestią państwową – starano się też jednak rozumieć wzajemne uwarunkowania panującego w PRL ustroju i zwłaszcza konieczności geopolitycznych. Dominik HORODYŃSKI (1919 – 2008) pisał np. “Ja osobiście myślę, że realna sytuacja w Polsce jest tego rodzaju, iż istnieje i możliwość, i konieczność wspólnej troski o stosunki polsko-radzieckie tych Polaków, którzy ideologicznie uzasadniają ten sojusz, jak i tych, którzy go widzą w kategoriach geopolitycznych“. W kontekście historycznym problem ten stawiał zawsze niezrównanie Aleksander Bocheński, podkreślając: „W ciągu stuletniej doby porozbiorowej Polacy pomieszali pojęcia „niepodległości” i „niezależności”. W rzeczywistości naród może i powinien dążyć do zdobycia tylko i wyłącznie niepodległości. Niezależność kompletna jest absurdem, i największe nawet mocarstwa są zależne od sojuszy, jakie zawierają, co dopiero kraj o średnich siłach, jakim była Polska XIX wieku i o tej sytuacji geograficznej, jaką mieliśmy“[iii]. I spójrzmy – czyż myśl ta nie pozostaje aktualna do dzisiaj, nabierając wyjątkowo gorzkiego znaczenia w obecnym położeniu międzynarodowym naszego kraju?

 

Bo to właśnie GEOPOLITYKA była podstawowym punktem odniesienia konserwatyzmu PRL, jak i jego odróżnieniem od nurtu nierealnego, deklaratywnego, romantycznego, a więc w istocie będącego tylko epigoństwem Białych, nie zaś ciągłością polskiej tradycji zachowawczej. Ci z kolei, z pewnym powodzeniem – będąc małą, acz uciążliwą naroślą na polskim konserwatyzmie, w miejsce myślenia tradycyjnie stosować woleli zawsze wielkie słowa – i małe moralne szantaże. Polska polityka pełna jest bowiem fałszywych i prawdziwych moralistów, fanów „słuszności” jako jedynej istotnej kategorii działalności publicznej. Nie da się ukryć, że właśnie ci drudzy (nie zaś prowadzący swoje gry cynicy) są per saldo znacznie niebezpieczniejsi dla losów narodów. Oczywiście, w tym także narodu polskiego – tak bardzo podatnego na moralny szantaż. Równie groźni są doktrynerzy, którzy swą wiarą w „metapolitykę” odwracają uwagę od realiów, skutecznie utrudniając obronę interesów Polski. Już 35 lat temu zagrożenie te opisywał prof. Łagowski: „Istnieje i wszyscy o tym wiemy, rodzaj moralistyki nakierowanej na osłabienie szans bliźniego – konkurenta. Moralizowanie bywa środkiem uprzedmiotowienia drugiej osoby, zdobywania nad nią przewagi, krępowania jej swobody wewnętrznej.

 

(…) Próby regulowania konfliktów społecznych za pomocą zasad moralnych dają rezultaty żałosne. Mniejsza o to, że osłabiają pozycję jednostek podatnych na motywację moralną, a więc najlepszych, bo w końcu nie po to jest się moralnym, żeby być górą. Gorzej, że takie próby uprzywilejowują osobników z nieczułym sumieniem. Problemy społeczeństwa realnego, a zatem konfliktowego, najlepiej regulowane są przez zasady jednakowe obowiązujące wszystkich i dające podstawy do roszczeń, to znaczy właśnie zasady prawne.

 

 

 

„Przetrząsanie bliźnim sumienia”, jak zauważył Irzykowski jest tak atrakcyjne, ponieważ daje nad drugimi władzę zbliżoną w swej naturze do władzy czarodzieja. W naszych czasach sztukę przetrząsania bliźnim sumienia moraliści wznieśli na niespotykane przedtem wyżyny. Zastosowali tę umiejętność do całych grup społecznych, do klas i całych narodów. Skutki są zaiste godne podziwu. Te grupy społeczne i te narody, które są podatne na perswazję, które mają historyczny nawyk brania pod uwagę cudzych punktów widzenia i które są otwarte na motywację moralną, doprowadzili do niebywałego poczucia winy i zwątpienia w siebie.

 

Społeczeństwa potrzebują przewodników w moralności, mimo to z niebłahych powodów nie zawsze są gotowe za nimi iść. Takimi przewodnikami byli święci, męczennicy, bohaterowie, ci którzy się poświęcili, ci którzy cierpieli.

 

Intelektualiści mają inną rolę. Potrzebni są po to, ażeby wiedzieli więcej od innych. Okazuje się, że jakiś błąd w postawie uniemożliwia wielu spośród nich przyjmowanie do wiadomości choćby tylko tego zasobu wiedzy, jaki jest dostępny przeciętnemu człowiekowi. Ten błąd postawy ma jakiś związek z surrealistyczną atmosferą epoki i polega na skrytym założeniu, że rzeczywistość taka, jaka jest nieważna i że nieważna jest także prawda o tej rzeczywistości. Istnieje coś wyższego niż rzeczywistość – jakaś nadrzeczywistość, istnieje też coś lepszego od poznawania rzeczywistości – tworzenie nadrzeczywistości. Nie chodzi tu o niezgodę na rzeczywistość niedoskonałą, o świadomy zamiar poprawiania świata, o bunt przeciw złu. Ta postawa ma więcej wspólnego z nudą niż z oburzeniem moralnym”[iv].

 

I to właśnie była rola konserwatystów (w) PRL: odnosić się do rzeczywistości JAKA była. Konserwować w niej wartości WARTE tego i możliwe do zachowania – i zawsze, bezwzględnie zawsze myśleć realnie. Jak bowiem uczył Aleksander Bocheński – i to nawet bardziej nas, dzisiejszych Polaków niż sobie współczesnych: „Wystarczy nie tylko zajrzeć w historię, lecz rozejrzeć się wkoło, aby stwierdzić, że istnieje w duszach ludzkich motor, dość potężny, w każdym razie mocniejszy od wielu innych skłonności, i kierujący człowieka do walki z zespołem obcym, pragnącym narzucić swą wolę zespołowi własnemu.

Racjonalna analiza dziejów, od Tamerlana, i przedtem, aż do Hitlera, pozwala także stwierdzić, że naturalny i przemożny odruch człowieka do obrony swego zbiorowiska narodowego, nie jest pozbawiony bardzo głębokiego, rzec można prawie „nieomylnego” uzasadnienia. Tyle, ale tylko tyle prawdy w owym zdaniu: że dążenie do niepodległości jest trafnym wyrazem instynktu narodowego (i rozumu narodowego także). Natomiast znacznie trudniej przyjąć tezę, jakoby ów rzekomo nieomylny instynkt miał albo mógł dyktować jakiekolwiek bieżące decyzje polityczne, jak na przykład wybór sojusznika, lub bliżej czy dalej idąca współzależność z innymi narodami, moment decyzji wspólnej walki itp“[v]. Znajdując się momencie o realnie żywotnym, czy wręcz decydującym o dalszym być lub nie być narodu polskiego momencie dziejów – warto więc przynajmniej, byśmy sobie uświadomili przeszłe wyzwania.

Konserwatyzm PRL bez wątpienia istniał – i powinien pozostawać do dziś ważnym punktem odniesienia dla polskich patriotów i całej zachowawczej tradycji politycznej i żadne krzyki neo-powstańców czerwonych czy białych tego nie zmienią. Jeszcze ważniejsze pytanie brzmi jednak: czy istnieje konserwatyzm (w) III RP? Myślący, świadomy, celowy. Czy też, podobnie jak i w przypadku współczesnych, samozwańczych emanacji „ruchu narodowego” – mamy do czynienia jedynie z pustą symboliką, czczym sentymentalizmem i zupełnie obcą naszej tradycji zachowawczej bezmyślnością.

 

Konrad Rękas

Zgłoś jeśli naruszono regulamin