KK 01 n mag A5.doc

(3744 KB) Pobierz
Nieświadomy mag




Karen Miller

Nieświadomy mag

Cykl: Królotwórca, Królobójca Tom 1

 

 

Przełożyła:  Beata Misiek

Tytuł oryginału: Kingmaker, Kingbreaker: Book One The Innocent Mage

Wydanie oryginalne 2005

Wydanie polskie 2013

 

 

Witajcie w królestwie Lur, gdzie stosowanie czarów niezgodnie z literą prawa oznacza śmierć. Dawno temu, zdesperowane plemię Doranów - obdarzonych magiczną mocą wojowników, opuściło spustoszony wojnami rodzinny kraj. Uciekali przed Morganem - okrutnym czarownikiem, który dla władzy gotów był zrobić wszystko. W końcu przybywają do Lur, gdzie zawierają pakt z jego olkińskimi mieszkańcami - jeżeli ci poddadzą się ich magicznym prawom, Doranie zapewnią całemu państwu bezpieczeństwo i dobrobyt. Jednak grupa Olków ślubuje strzec swych własnych, zakazanych przez dorańskie prawo, rytuałów. Czekają na wybawcę - nieświadomego swego daru maga, który przywróci im ich dziedzictwo. Tymczasem do miasta przybywa w poszukiwaniu pracy młody Olk Asher. Po tym, jak przychodzi z pomocą dorańskiemu księciu, jego życie przybiera nowy, dramatyczny obrót...

- 510 -




 




 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moim rodzicom, za ich ślepą, nieugiętą i często szaleńczą wiarę.

Nigdy nie dokonałabym tego bez Was, kochani.

 


PROLOG

*

Dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem... dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem... dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć... tysiąc!

Asher tworzył oczy.

Pora iść.

Wstrzymując oddech, wyślizgnął się ze starego skrzypiącego łóżka i postawił bose stopy na podłodze - delikatnie jak wschodzące słońce, które całuje usta przystani Restharven.

W drugim łóżku jego brat Bede, pogrążony we śnie, poruszył się i zamruczał pod stosem koców. Asher zamarł w bezruchu, odliczając uderzenia serca. Bede jęknął ponownie, po czym zaczął chrapać - Asher odetchnął cicho z ulgą. Dzięki łaskawości Barl bracia nie musieli już dzielić pokoju z cholernym Niko, który na byle pierdnięcie muchy zrywał się ze snu, miotając przekleństwa. Nie byłoby szans wymknąć się z domu bezpiecznie, gdyby ten nadal spał tutaj.

Na szczęście, gdy Wishus w końcu zdecydował się poślubić tę jędzę Pippę i przeprowadził się ze swojego oddzielnego pokoju do kamiennego domu przy alei Wielorybników, Niko wywalczył sobie jego pokój na własność. Twierdził, że jako najstarszy z nadal pozostających w domu braci ma do niego wyłączne prawo, i był skłonny bronić swego zdania, choćby i pięścią, na wypadek gdyby ktoś nie uznawał jego racji po dobroci.

Jako najmłodszy, Asher nie zasługiwał na własny pokój. Nie zasługiwał zresztą na większość rzeczy, choć miał dwadzieścia lat, był dorosłym mężczyzną i - do cholery - też mógł być już żonaty, gdyby tylko miał na to ochotę. O ile tylko w Restharven czy gdziekolwiek indziej na wybrzeżu istniałaby kobieta, dla której jego serce potrafiłoby zabić szybciej na dłużej, niż trwał pocałunek i umizgi na jednym z zapatrzonych w ocean samotnych klifów.

Zgarnąwszy buty pozostawione z rozmysłem na łóżku, Asher na palcach wymknął się na korytarz i minął śpiącego za zamkniętymi drzwiami Niko. Przed sypialnią taty zawahał się. Zajrzał do środka. Pokój był pusty. Snop księżycowego światła wydobył z ciemności zapadnięte dwuosobowe łóżko. Pościel była nienaruszona. Poduszka leżała nietknięta. Wewnątrz czuć było stęchlizną. Mimo że ktoś wciąż tu mieszkał, nie znać było śladu życia. Gdy zamknęło się oczy, można było co prawda niemal dotknąć słodkiego wspomnienia zapachu matczynych perfum - ale tylko „niemal” i tylko „wspomnienia”.

Mama umarła dawno temu, a jedyną pozostałością po perfumach był pusty potłuczony flakonik, który tata nadal trzymał na zakurzonym parapecie.

Asher ruszył dalej - jak duch we własnym domu.

Ojciec był w salonie - chrapał rozwalony w fotelu. Na stole, po jego prawej ręce, stał opróżniony dzbanek. Przewrócony kufel leżał na dywanie u stóp wsuniętych w domowe kapcie. Asher zmarszczył nos, czując kwaśny zapach rozlanego piwa i mokrej wełny.

Zasłony wciąż były odsłonięte, światło księżyca zalewało podłogę, fotel oraz śpiącego. Asher spojrzał na ojca i poczuł wyrzuty sumienia. Tata wyglądał na bardzo zmęczonego. Ostatecznie miał ku temu prawo. Pływając po morzu do sześćdziesiątki, zdążył zapracować na odpoczynek. Kiedy widziało się go na otwartym oceanie - wykrzykującego rozkazy, wciągającego sieci na pokład cudzego kutra, którym akurat tego dnia postanowił dowodzić - a potem kiedy patrzyło się, jak patroszy ryby i targuje się o ceny, trudno było uwierzyć, że człowiek ów ma siedmiu synów i jedenaście razy zdążył zostać dziadkiem. W całym królestwie Lur - ani wśród Olków, ani u Doran - nie było człowieka, który radziłby sobie z morzem jak on. Któż inny potrafiłby złowić na wędkę rybę piłę albo wyciągnąć i zabić gołymi rękami rybę lufę?

Gdy patrzyło się nań teraz - tonącego w rozjaśnionym księżycową poświatą mroku, z gołą głową o rzadkich siwiejących włosach i wyblakłą pomarszczoną twarzą, pogrążonego w pełnym udręki śnie - łatwiej było zobaczyć w nim ojca i dziadka.

Tata był stary. Stary i zniszczony, przedwcześnie, przez pracę i zmartwienia.

Nadal trzymając buty w dłoni, Asher ukląkł obok fotela. Ogarnęła go nagle wielka fala miłości. Będzie mu brakowało tej twarzy - krzywego nosa, złamanego za kawalerskich czasów w pijackiej bójce o mamę; blizny na podbródku, której tata dorobił się na śliskim pokładzie w czasie sztormu, pięć sezonów wstecz.

- Ktoś się kiedyś o ciebie troszczył, ojcze - powiedział szeptem Asher.

- Kiedyś wszystko było łatwiejsze, nie tak jak teraz. Powiedziałem, że kiedyś to ja o ciebie zadbam, i wierzę, że w końcu nadejdzie ten dzień.

Problem w tym, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Żeby spełnić obietnicę, trzeba czegoś więcej niż marzeń (tych akurat Asher miał całe mnóstwo). Potrzebował pieniędzy. Mnóstwa pieniędzy. Ale tych nie było sensu szukać w Restharven. Nie tyle z powodu samego miejsca, ile z winy braci. Życie w licznej rodzinie zmuszało do dzielenia się wszystkim, a najmłodszemu zawsze przypadał w udziale najmniejszy kawałek tortu.

A niech się utopią!

Asher gotów był sięgnąć wreszcie po własny tort i nie miał zamiaru dzielić się nim z nikim. W każdym razie do czasu, gdy stać go będzie na własną łódź. Wtedy on i tata będą mogli w końcu zostawić Zetha i całą resztę - niech zaczną wreszcie żyć na własny rachunek, a czy wypłyną, czy pójdą na dno - kogo to obchodzi? Bo na pewno nie Ashera i tatę: oni będą mieć na własność cholerną łódź, a z pieniędzy, które zarobią z połowów - pracując w końcu sami na siebie - będą żyć jak królowie.

Asher oszczędzał dwa lata, wręcz skąpił, odmawiając sobie wszystkiego, więc teraz mógł wreszcie zrealizować swój plan. W każdym razie miał tyle pieniędzy, by dotrzeć do stolicy - wielkiego miasta o nazwie Dorana. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.

- Jeden rok, tato - wyszeptał. - Nie będzie mnie tylko rok. To minie szybko, naprawdę. Wrócę, zanim się obejrzysz. Obiecuję.

Ciszę nocy przerwało bicie ściennego zegara. Wpół do jedenastej. Za chwilę będą zamykać Zardzewiałą Kotwicę - a Jed czekał tam już na niego z tobołami i forsą. Najwyższy czas znikać.

Asher pochylił się nad fotelem, cmoknął ojca w blady policzek i wymknął się z domu, w którym spędził całe dotychczasowe życie.

Gdy był pewien, że jest już wystarczająco daleko, by nie wzbudzić niebezpiecznego hałasu, włożył buty, po czym - pod osłoną ciemności - dotarł biegiem do karczmy. W środku, jak zwykle, panował tłok. Asher przytknął nos do zaparowanej szyby i starając się nie rzucać nikomu w oczy, szukał wzrokiem Jeda. Wypatrzywszy wreszcie przyjaciela w tłumie podchmielonych rybaków, zastukał w okno i pomachał w jego kierunku, mając nadzieję, że ten w końcu spojrzy w jego stronę. Był już bliski rozpaczy, gdy Jed wyrwał się nareszcie z czyjegoś serdecznego uścisku, zatoczył, odwrócił i zauważył go.

- O mało nie zwątpiłem! - mruknął, wyszedłszy na zewnątrz ze świeżo napełnionym kuflem w dłoni. - Miało być o dziesiątej albo parę minut po! Już prawie zamykają.

- Nie wyglądasz na przesadnie stęsknionego - zauważył Asher. Zabrał Jedowi kufel i wziął duży łyk zimnego, gorzkiego piwa. - Przyniosłeś, co trzeba?

Jed odebrał mu kufel.

- Jasne - przewrócił oczami. - Jestem twoim kumplem czy nie?

- Kumpel dałby mi osuszyć to naczynie do dna - odrzekł Asher, uśmiechając się. - Będę miał daleko do następnej knajpy, a z tego, co widzę, dla ciebie jeszcze jedno piwo to o jedno za dużo.

- Nie ma czegoś takiego jak za dużo - droczył się Jed. Po chwili dał za wygraną. - Dobra, masz. - Podał mu kufel. - Cholerny drań! Chodź, schowałem twoje bambetle za rogiem. Jak wreszcie przestaniesz marnować mój cenny czas i weźmiesz się do roboty, zdążę jeszcze coś łyknąć na dobranoc, zanim odetną mi źródło.

Asher uniósł kufel. Dobry stary Jed. Odkąd pamiętał, byli przyjaciółmi. Nie było na świecie nikogo innego, komu Asher powierzyłby swoje skarby - sakiewkę z tronnami i ciułakami, bukłak z wodą oraz plecak z zapasem chleba, sera, jabłek i ubraniem na zmianę. Nikomu innemu nie zdradziłby swoich marzeń. Próbował nawet namówić przyjaciela, by ten zabrał się do miasta wraz z nim, ale Jed nie miał takiej potrzeby. Nie cierpiał z powodu całego zastępu braci i ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin