Rafał Dębski
Żelazne kamienie
WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE
1
Na urokliwy rynek Bolkowa nieśmiało zaglądały pierwsze promienie słońca. W podcieniach, w przestrzeniach pod arkadami czaił się jeszcze poranny chłód, ale wieża ratuszowa już pojaśniała. Nieco dalej malowany zegar na kościele lśnił tak mocno, że w tej ulotnej chwili mógł się wydawać małym bratem gorącej gwiazdy. Było zupełnie pusto, jeśli nie liczyć mężczyzny siedzącego na kamiennej podmurówce naprzeciw wejścia do magistratu. Był ubrany w podartą, byle jak połataną bluzę o wojskowym kroju z naszytą na rękawie trójkolorową niemiecką flagą. Podobne bluzy były modne w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych. Przywozili je z Niemiec gastarbeiterzy. Takie okrycia wydawano niegdyś także azylantom w obozach dla uchodźców z krajów komunistycznych.
Mężczyzna zdawał się drzemać z pochyloną głową. Pod nogami postawił odkorkowaną butelkę taniego wina. Brakowało w niej już ponad połowy zawartości. Trwał tak kilkanaście minut, wreszcie drgnął, chwycił butlę brudną dłonią i przechylił zdecydowanym, wprawnym ruchem. Wczesny letni poranek, głośny śpiew ptaków i uroda miejsca zdawały się nie robić na nim najmniejszego wrażenia. Rozejrzał się obojętnie, czknął i znów zapadł w odrętwienie. U wylotu rynku, od strony ulicy prowadzącej na zamkowe wzgórze, pojawiło się dwóch policjantów. Mieli jednakowo szare, ziemiste twarze, zmęczone oczy omiatały przestrzeń. Niższy i tęższy odetchnął głęboko. Poranne powietrze wdarło mu się do pluć, wyganiając część oparów papierosowego dymu.
- Szlag by to trafił! Po co myśmy pili ten spiryt na sam koniec? Rzygać się tylko chce.
5
- Psia służba - odparł wyższy. - Cała sobotnia noc w plecy, a na koniec trzeba się zrywać. Psia służba - powtórzył, jakby smakował te słowa.
- Każda jest psia. Bez wyjątku. I jeszcze ten telefon... Patrz tam. przy ratuszu. To chodzi pewnie o tego gostka. Sztajmes pieprzony! Spije się, mordę rozedrze, a ty człowieku dygaj na zawołanie, bo komuś dziecko obudził. Chodź, zgarniemy typa, będzie chociaż tyle rozrywki.
- Czekaj - kolega chwycił go za rękaw. - Tam jest jeszcze ktoś.Rzeczywiście, zza rogu wytoczył się mężczyzna. Spojrzał spod
zmrużonych powiek na siedzącego, po chwili wahania ruszył w jego stronę ostrożnym krokiem. Było to zabawne, bo nie bardzo mu ta ostrożność wychodziła. Potknął się raz i drugi, zachwiał niebezpiecznie, z trudem chwycił równowagę. Czujnie spoglądał na drzemiącego. Jednak ten zdawał się być pogrążony w głębokim pijackim śnie, trwał bez ruchu, nieco przechylony na bok.
- Patrz tylko - szepnął niższy policjant - co on kombinuje?
- Chce zakosić prytę, jak nic! Łeb mnie zaczyna boleć, kiedy sobie pomyślę, że można się tego gówna napić. Sen Sołtysa czy innacholera. Sam kwach i siara. Do ust bym nie wziął, a wybredny przecież nie jestem.
Tymczasem przybysz zbliżył się na dwa kroki do śpiącego. Stanął, patrząc łakomie na butelkę. Potem powoli, niesłychanie ostrożnie przykucnął, podparł się rękami i na czworakach, centymetr po centymetrze zaczął pełznąć w kierunku przedmiotu pożądania. Łakoma dłoń wyciągnęła się, delikatnie, prawie z nabożną czcią objęła szyjkę, uniosła naczynie, po czym zaczęła się cofać. Jednak drzemiący pijaczyna albo nie spał w ogóle, albo obudził go jakiś nieostrożny ruch, bo znienacka chwycił nadgarstek złodzieja.
- Ty skurwysynu - wycharczał przez zaciśnięte zęby. Sprawiałwrażenie, jakby bał się otworzyć szerzej usta, żeby nie zwymiotować.- Zostaw, nie twoje!
Drugi nie zamierzał łatwo zrezygnować z łupu. Szarpali się więc, usiłując przejąć butelkę. Po chwili w ruch poszły nogi. Odgłosy solidnych kopniaków dotarły do uszu policjantów.
6
- Dobra, bierzemy ich, zanim narobią rabanu.
W ciszy poranka kroki biegnących poniosło echo.
- Psy! - padło ostrzeżenie.
Ten, który próbował ukraść wino, puścił butelkę, rzucił się do ucieczki. Drugi stał spokojnie.
- Dziękuję panowie - rzucił bełkotliwie do policjantów. - Co za złodziejstwo w tym mieście.
- Podziękujesz nam na komisariacie - powiedział wyższy z krzywym uśmiechem.
- Jestem aresztowany? - pijak podniósł dumnie głowę. - Za co? Proszę odczytać mi moje prawa.
Funkcjonariusze spojrzeli na siebie, jednocześnie parsknęli śmiechem.
- To nie amerykański film, głupku! Ale mogę ci odczytać twoje prawa. Masz prawo nie zeszczać się w gacie na komisariacie. Zadowolony? Nawet mi się ładnie zrymowało.
- Ale za co jestem aresztowany? Chcę wiedzieć! - upierał się obdartus.
- Nie aresztowany, tylko zatrzymany. Za zakłócanie ciszy nocnej. Pijak spojrzał na ratuszowy zegar. Zachwiał się.
- Jest prawie dziesiąta - oznajmił.
- Na nim zawsze jest prawie dziesiąta, głupku - warknął niższy. - A tobie o wpół do piątej dowcipy w głowie? Czekaj, pogadamy u nas.
- Żądam adwokata! - wybełkotał pijany. - I przysługuje mi jeden telefon na miasto!
- Idziemy - ujęli go pod ręce. - I bez numerów, bo zarobisz pałą pod kolanka za stawianie oporu władzy i utrudnianie wykonywania czynności służbowych.
Mężczyzna po czterdziestce siedział z szeroko rozchylonymi nogami, jego przedramiona spoczywały na poręczach krzesła. Nie byłoby
7
w tej pozycji może nic szczególnego, gdyby nie fakt, iż kostki miał przywiązane do nóg mebla, a ręce do poręczy. I drugi fakt - człowiek ten był zupełnie nagi, a na jego ciele symetrycznie rozmieszczono elektrody - na głowie, sutkach i jądrach. Osobna elektroda, będąca cienkim metalowym walcem, została wprowadzona do prącia. W oczy mężczyzny świeciła oślepiającym blaskiem dwustuwatowa żarówka.
- Pytam po raz ostatni - powiedział głos zza lampy - kto cię tutaj wysłał i po co?
- Nie wiem, o czym mówisz - wymamrotał mężczyzna.
- Wiesz, gnoju. leżeli powiesz wszystko, czeka cię lekka śmierć. Jeśli nie...
Przekręcił włącznik. Popłynął prąd, przesłuchiwany wyprężył się, jakby chciał zerwać więzy.
- Możemy się tak bawić bardzo długo.
- Spierdalaj.
Wtedy z boku przyskoczył zwalisty człowiek. Z rozmachem uderzył skrępowanego mężczyznę pięścią w twarz. Głowa odskoczyła do tyłu, z ust buchnęła krew, a wraz z nią wypłynęło kilka wybitych zębów. Wszystko to spłynęło w dół, na nagi tors, który przypominał po chwili fartuch rzeźnika.
- Kretyni - wyrzęził mężczyzna. - To ostatnia głupota tak robić.Osiłek podniósł rękę do następnego ciosu, ale powstrzymała go
ostra komenda.
- Stój! Chcę usłyszeć, co nasz gość miał na myśli, mówiąc o debilizmie naszych metod. Mów.
- Trzeba być idiotą, żeby masakrować gębę komuś, od kogo chce się wyciągnąć informacje - torturowany mówił niewyraźnie, mocno sepleniąc.
- Nie bój się. To były może złe metody, ale w czasach gdy ludzie bywali niepiśmienni i musieli zeznawać ustnie. Dzisiaj nie ma tego problemu. A my zostawimy ci paluszki zdrowe, żebyś mógł napisać, co trzeba.
- Oprawcy...
- Dość tego! Czapa - głos zza lampy zwrócił się do zwalistego człowieka. - Napchaj mu ryj szkłem i przyłóż porządnie. Jemu się chyba wydaje, że to jakieś żarty.
8
Rozległ się gardłowy, rżący śmiech. Brzęknęła rozbita szklanka.
- Otwórz usta. Bo będę musiał rozciąć ci gębę nożem!
- Walnij go w dołek, to sam mordę otworzy - padła rada z tylu, z ciemności.
Potężna pięść zatoczyła łuk. Drobinki krwi z torsu i brzucha bryznęły na wszystkie strony. Po chwili zazgrzytało szkło. Znów zamach pięścią, tym razem w twarz, z boku. Trysnęła posoka, a przesłuchiwany stracił przytomność.
- Kurwa - zaklął osiłek. - Łapę sobie rozciąłem.
- Szkło wylazło przez policzek, durniu. Trzeba było rękawicę włożyć albo przywalić po ryju kijem. Trzeba mieć nasrane, żeby walić gołą piąchą w gębę pełną tłucznia.
- Takiś mądry? To chodź tu i popracuj.
- A idź w cholerę. Sam się rwałeś do bicia.
- Zamknąć mordy! - warknął głos zza lampy. - Polać go wodą, otrzeźwić. I obaj do roboty!
Stali na baczność przed komendantem. Wysoki, szeroki w ramionach oficer przechadzał się przed nimi, łypiąc groźnie. Wreszcie przystanął.
- Jesteście obaj... - zaczął, ale w tej chwili zadzwonił telefon. -Zaraz się z wami policzę - warknął. - Czekać za drzwiami.
Wymiotło ich w jednej chwili. Stanęli pod przeciwległą ścianą wąskiego korytarza.
- Ale się wściekł - sapnął niższy policjant. - O co mu chodzi?
- Nowy jest, to ma pomysły - odparł nieco flegmatycznie wyższy. Pozorna niedbałość skrywała wewnętrzne drżenie. Jak wszyscy odczuwał strach przed dowódcą przysłanym niedawno nie wiadomo skąd. - Nauczy się, że tutaj nie Wrocław ani nawet Jelenia Góra.
- Ale zanim się nauczy, tyłki nam spuchną.
Odpowiedziało mu wzruszenie ramion. Drzwi uchyliły się, komendant skinął na nich ręką. Weszli pośpiesznie, bez ociągania, żeby go mocniej nie rozdrażniać.
9
- O co prosiłem na odprawie tydzień temu? - padło pytanie zadane nieprzyjemnym, ostrym głosem.
Spojrzeli po sobie bezradnie.
- Oczywiście, powinienem się tego spodziewać - zrezygnowany opadł na fotel za biurkiem. - Byliście głusi czy pijani kiedy mówiłem, żeby zawiadamiać mnie o każdym nietypowym incydencie, bez względu na porę?
- Ale szefie - zaprotestował niższy. - Co to niby za incydent? Jakiś pijaczek, normalna awantura.
- Codziennie trafia się w Bolkowie przyjezdny sztajmes? - wpadł mu w słowo komendant. - Naprawdę codziennie? Rozumiem, gdyby to był Karolek albo Rudy, nasze zwyczajne, kochane męty. Ale ten gość jest zupełnie obcy. Uważacie, że co? Przyjechał napić się mózgojeba w pięknym otoczeniu? A poza tym nie zwróciliście uwagi na parę istotnych szczegółów... - machnął ręką zrezygnowany, dostrzegając wyraz niezrozumienia i wręcz osłupienia na twarzach podwładnych. - Trepy jesteście, a nie wartościowi funkcjonariusze.
Wstał z ciężkim westchnieniem, podszedł do okna, zapatrzył się na drzemiącego w plamie słońca burego kota.
- Powinienem wam polecieć po premiach - mruknął nie odwracając się. - Ale to i tak by nic nie dało. Sprowadzić mi zaraz tego gościa. Macie szczęście, że nie został jeszcze wypuszczony, bo wtedy... -zawiesił głos, odwrócił się. - No, na co jeszcze czekacie?!
Prawie zderzyli się w drzwiach, usiłując wyjść.
- Butelka! - zatrzymał ich jeszcze głos przełożonego.
- Jaka butelka? - spytał osłupiały wyższy policjant.
- Ta, z której pil. Gdzie jest?
- Wylałem to gówno i wywaliłem do kontenera przy komisariacie.
- Szlag by was, kretyni! Nie przyszło ci do zakutego łba, że tomateriał dowodowy?
...
radar6