Long John Arthur Powrót do poczatku A5.pdf

(1721 KB) Pobierz
John Artur Long
Powrót do początku
Przełożyła: Maria Józefowicz
Tytuł oryginału: Eve of Regression
Rok pierwszego wydania: 1988
Rok pierwszego wydania polskiego: 1995
Seria wydawnicza: Harlequin Special (tom: 1995/15)
Rysunek był niezbyt wyraźny, lecz jego treść nie pozostawiała
wątpliwości - przedstawiał grób, Grób narysowany przez kobietę,
która poprzez głęboką hipnozę cofnęła się w czasie aż do
początków ludzkości. Grób, który w hipnotycznym śnie kobiety
należał do jej matki - biblijnej Ewy! Czy ten grób rzeczywiście
istnieje? Czyżby w Afryce przetrwał materialny ślad obecności na
ziemi biblijnych prarodziców? Jeżeli tak, to starotestamentowa
historia stworzenia przestałaby być jedynie prawdą religijną,
stając się jednocześnie prawdą naukową...
Z tą myślą w samo serce Czarnej Afryki wyrusza ekspedycja
naukowa - sześć osób, które łączy jeden cel: odnaleźć grób
pramatki Ewy.
-2-
Nie przerwiemy naszej wyprawy
A na koniec wszelkich ekspedycji
Powrócimy do miejsca wymarszu,
Patrząc na nie jakby po raz pierwszy.
Przez nieznaną, pamiętaną bramę,
Gdy na ziemi będzie do odkrycia
Tylko to, co było początkiem...
T.S. Eliot
Cztery kwartety
przełożył Stanisław Barańczak
-3-
Prolog.
Nad sawanną zapadła noc. Pod rozgwieżdżonym afrykańskim
niebem pracował wytrwale wysoki wojownik masajski. Jego
muskularne, gibkie ciało spływało potem i lśniło w blasku ognia.
Wierna towarzyszka wojownika, smukła żyrafa, stała nie opodal,
przyglądając się człowiekowi tak pochłoniętemu ciężką pracą, że
nie zwracał uwagi na odgłosy ciemności dobiegające spoza kręgu
światła rzucanego przez ognisko.
Masaj kuł żelazo i szykował nową włócznię. Nie robił tego z
ochotą, gdyż członkowie jego plemienia nie trudzili się kuciem
żelaza, zajęciem dobrym dla innych plemion, a nie dla
szlachetnych Masajów.
Musiał jednak zrobić włócznię, bo tak wywróżyły mu święte
kamienie, gdy nimi rzucił. Nie miał wyboru, był Twambą,
człowiekiem od urodzenia wyjątkowym wśród swych
współplemieńców. Tym, który słyszy szepty wszystkiego, co żyje.
Dorastając, nauczył się wsłuchiwać w otaczające go tajemnicze
głosy. I nauczył się być im posłuszny, tak jak to czynił w tej
chwili.
Dlatego wykuwał włócznię. Na gotowej miał wyciąć święte
znaki i poświęcić ją podczas ceremonii, z którą dawno temu
zapoznał go inny Masaj, też posłuszny głosom przyrody,
przemawiającej do tych, którzy potrafią słuchać.
Niedaleko, niewidoczny w ciemnościach, wyrastał z ziemi
ogromny masyw skalny. Twamba znał go dobrze. Często tam
chodził. Dawno temu Wielki Bóg rozgniewał się i zaczął pluć
ogniem, potem zaś poskręcane kamienne masy zastygły, tworząc
bezkształtne jaskinie i nawisy. Było to miejsce niezwykłe.
Szukały tam schronienia stare i słabe zwierzęta sawanny, pchane
jakimś potężnym instynktem.
-4-
Opowiadano, że ściągały one tam na długo przed urodzeniem
się Twamby, a nawet przed urodzeniem się jego dziadka.
Wtajemniczeni wierzyli, że działo się tak jeszcze przed
wybuchem ognistego gniewu Wielkiego Boga, który na zawsze
odmienił oblicze tej krainy, tak że stała się pusta i dzika.
Mówiono, że toczyła tu kiedyś swe wody wielka rzeka,
wypływająca ze świętego przybytku wiecznie żywych duchów, i
że szukające ratunku zwierzęta i pierwotne istoty podążały jej
brzegiem aż do źródła. Działo się tak zawsze, od początku świata.
Choć stworzenia nadal szukały tu ratunku, rzadko wracały na
wielkie równiny. Ukryte jaskinie i groty, dające schronienie
słabym i chorym, stawały się miejscem ich wiecznego spoczynku.
Wielkim cmentarzyskiem sawanny.
Wiedząc, że masyw skalny jest miejscem śmierci, Twamba
przychodził tu często, by pomagać zwierzętom, które miały szanse
na przeżycie. Był nie tylko mocarnym wojownikiem, ale także
słynnym uzdrowicielem, obdarzonym wiedzą zielarską.
Ale nawet Twamba poruszał się ostrożnie w tym tajemniczym
miejscu, gdyż pewien gatunek zwierząt przychodził tu nie po
śmierć, lecz po życie. Mądry wojownik musiał się wystrzegać
tych bezlitosnych zwierząt, których watahy włóczyły się po
skalistych płaszczyznach i zboczach.
Nocą czaiły się w mroku, przypadając do skał. Czasem w
ciemnościach rozbłyskiwały odbitym blaskiem ich ślepia i lśniły
wyszczerzone kły.
Padlinożerne hieny. Dziwnie niezgrabne, prawie jak kaleki,
przyprawiające o dreszcz swoim upiornym szczekiem, miały
żuchwy silne jak żadne zwierzę. Gdy były wygłodzone, rzucały
się na żywe stworzenie, ale najczęściej czekały. Czekały, by
wypełnić przeznaczoną im w starannie wyważonym planie natury
rolę zjadaczy trupów.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin