Tom Harper - Stacja Zodiak.doc

(2027 KB) Pobierz

Tom Harper

 

 

Stacja Zodiak

 

 

 

 

Dla Owena i Matthew

North Pole Adventure 388

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Lodołamacz Straży Przybrzeżnej Terra Nova

Załoga: 81 strażników, 33 cywilów

Misja: ekspedycja naukowa

Pozycja: Basen Nansena na Oceanie Arktycznym

 

Co się tam, do cholery, dzieje?

Komandor Carl Franklin, kapitan lodołamacza Terra Nova, zbliżył twarz do szyby. Chociaż przeszklony pomost nawigacyjny zapewniał pełne pole widzenia, teraz równie dobrze mógłby wpatrywać się w ścianę. Po burzy chmury osiadły nisko, zasłaniając niebo i zamarzniętą powierzchnię morza nieprzeniknioną bielą. Franklinowi, który pochodził z Maine, wydawało się, że nieraz widział gęstą mgłę, ale z czymś takim jeszcze nigdy się nie spotkał. Nawet światło lampy pozycyjnej zamieniło się
w ledwie widoczną poświatę.

Przyłożył dłoń do zimnej szyby, żeby dotknąć czegoś stabilnego. Miał nadzieję, że nikt z załogi nie zauważył tego gestu. Nie chciał, żeby pomyśleli, że ich kapitan traci kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza na środku Oceanu Arktycznego, gdzie otaczała ich ciągnąca się tysiącami kilometrów lodowa pustynia, a pod kilem mieli zamarzającą toń.

Zakołysał się na piętach i myśl, że ma pod stopami szesnaście tysięcy ton stali, dodała mu otuchy.

Lodołamacz Terra Nova był cudem techniki i dumą Straży Przybrzeżnej. Dzięki wzmocnionemu kadłubowi mógł się przedzierać przez metrową warstwę lodu, utrzymując stałą prędkość trzech węzłów, a w razie potrzeby dotrzeć nawet do bieguna północnego. W ciągu krótkiego okresu służby był tam już dwa razy.

We mgle zamajaczył jakiś kształt. To nadchodził Santiago, oficer łącznikowy, pochodzący z Arizony Latynos, który porzucił rozgrzane piaski rodzinnych stron dla zamarzniętego oceanu. Na Północ przygnał go zew pustyni, jak zwykł powtarzać, choć złośliwi dogadywali mu, że raczej dał się zwabić urokom kuchni okrętowej.

Kapitan obrócił głowę w stronę sylwetki, która niczym zjawa wyłoniła się
z mlecznej bieli.

Santiago, zwalisty wilk morski, miał prawie metr dziewięćdziesiąt, ale jego mięśnie powoli obrastały tłuszczem. Kiedy dosłuży się stopnia admirała, pomyślał Franklin, komisja lekarska podczas rutynowej kontroli zdrowia załamie nad nim ręce.

- Mózgowcy chcą na ślizgawkę - oznajmił Santiago.

Miał na myśli naukowców, pasażerów lodołamacza i rację bytu całej misji. Trzydzieści troje uczonych z całego świata, którzy pobierali i badali próbki wody, lodu, śniegu i powietrza.

Pięćdziesiąt odmian zimna, jak to ujął Santiago. Byli w swoim żywiole.

- Jaki mamy dziś lód? - Franklin zwrócił się do marynarza pochylonego nad wydrukami obrazu satelitarnego, na którym kłębiły się barwne wiry i wstęgi w różnych odcieniach zieleni i czerwieni odzwierciedlające ruchy pokrywy lodowej.

- Gówniany. Wędkowanie odpada.

Kapitan spojrzał na zegarek. Wpół do jedenastej wieczorem, ale tutaj nie miało to znaczenia. Do zachodu słońca, które wzeszło przed czterema dniami, zostało pięć miesięcy. Ale przez tę cholerną mgłę i tak niczego nie było widać.

- Damy im trzy godziny - powiedział i znów wbił wzrok w szarą pustkę za oknem. Przy takiej widoczności można co najwyżej dokonać pomiaru własnych śladów na śniegu. - I poślij z nimi jednego z naszych do ochrony przed niedźwiedziami.

Co się tam, do cholery, dzieje?

 

Bosmanmat Kyle Aaron stał, przyciskając do piersi remingtona 870, i miał nadzieję, że nie będzie musiał używać go w pośpiechu. Schowanymi w grubych rękawicach palcami nie dałby rady uchwycić pewnie kolby, nie mówiąc o naciśnięciu spustu. Jednak to wcale nie oznaczało, że rękawice chroniły go przed mrozem, który dotkliwie szczypał go w dłonie.

Zarzucił pasek strzelby na ramię i zakołysał rękami, żeby poprawić krążenie krwi. Za jego plecami uwijali się naukowcy. Kilku z nich rozstawiło trójnóg, żeby opuścić zawieszoną na nim żółtą sondę w głąb otworu, który wywiercili w lodzie. Inni przechadzali się tam i z powrotem wzdłuż wytyczonych linii, jak gdyby sprawdzali stopami twardość podłoża. Aaron, który w szkole średniej ledwie zaliczył biologię
i przez cztery lata nauki skrzętnie unikał chemii, zastanawiał się, po co to robią. Przytupywał z zimna, nie mogąc się doczekać, kiedy uczeni skończą te swoje pierdoły.

Mgła przerzedziła się trochę, odsłaniając czerwony kadłub lodołamacza
i niewyraźny zarys białej nadbudówki, którą spowijał mleczny całun. Załoga zeskrobywała lód z pokładu i miarowy chrobot mieszał się z basowym dudnieniem silnika. Śruby obracały się powoli cały czas, aby utrzymać statek w stałej pozycji. Na żółtym ramieniu dźwigu kołysał się trap, po którym zeszli na zamarzniętą powierzchnię oceanu. Aaron zastanawiał się przez chwilę, jak szybko naukowcy uciekaliby po nim na pokład, gdyby pojawił się niedźwiedź.

Poczuł drganie pod nogami, kiedy lodowa pokrywa pękła z głuchym łoskotem. Omal nie upuścił strzelby. Wychował się na Florydzie i znał zimno tylko z filmów. Jeśli kiedykolwiek myślał o Arktyce, jedynym punktem odniesienia dla jego wyobraźni była lokalna ślizgawka. Pierwszy rejs na Terra Nova wyprowadził go
z błędu. Chociaż lód z natury powinien być gładki, pod spodem szalał wzburzony ocean. Wszędzie widać było ślady falującego żywiołu - wysokie lodowe grzebienie powstałe wskutek wypiętrzenia dwóch nacierających na siebie płyt, pęknięcia wypełnione wodą nawet przy dwudziestostopniowym mrozie i zwaliska połamanej kry, które wyglądały jak ruiny zlodowaciałej cywilizacji. Skorupa śniegu czasami zamarzała tak mocno, że dało się po niej chodzić, a czasami można było zapaść się po kolana.

Aaron zaciągnął się do Straży Przybrzeżnej, żeby walczyć z przemytnikami narkotyków i ratować piękne milionerki od utonięcia w wodach Zatoki Meksykańskiej, a nie odmrażać sobie tyłek, osłaniając bandę mózgowców, którym zachciało się liczyć gówna niedźwiedzi polarnych.

Znów poczuł drżenie pod nogami i do jego uszu dobiegło przeciągłe zawodzenie podobne do wycia wichru, ale pogoda była bezwietrzna. To jęczał lód, który pękał uderzany od spodu przez fale.

O ile nie był to niedźwiedź. Marynarz wytężył wzrok. Dostrzegł jakieś kształty wirujące we mgle.

Czy były to tylko refleksy światła albo cienie pękającej kry, czy może coś innego? Czy tam coś się poruszało?

Jeżeli przypuszczasz, że to niedźwiedź, to na pewno jest niedźwiedź.

Taką właśnie zasadę mu wpojono. Uniósł strzelbę i pomyślał, że mógłby wypalić na postrach. Wszczynając fałszywy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin