Bertin Joanne - Ostatni lord smok.pdf

(1750 KB) Pobierz
Joanne Bertin
Ostatni Lord
Smok
Tytuł oryginału: The Last Dragonlord
Przekład: Maciej Pintara
Samowi — dlatego że się nie śmiał.
Prolog
Burza zbliżała się. Mag słyszał grzmoty i wycie wichru w
wierzchołkach sosen. Zawodząc cicho, uklęknął przed kamiennym
ołtarzem. Uniósł srebrną czarę i popatrzył na scenę widoczną na tle
czarnego atramentu.
Zobaczył miotany falami galar. Wiatr szarpał proporcami na dziobie i
rufie. Choć kolory były niewyraźne, wiedział, że to królewska purpura.
Wzburzona rzeka Uildodd pociemniała, w jej wodach odbijało się
ołowiane niebo.
Jeszcze trochę... Jeszcze tylko trochę...
Teraz!
Szybko odstawił czarę i chwycił nóż. Drugą ręką złapał za włosy
chłopca, który leżał na ołtarzu, związany i zakneblowany. Nie zważając na
przerażenie w oczach ofiary, wprawnym ruchem odchylił głowę chłopaka
do tyłu i przeciągnął ostrzem po jego gardle. Nie przestawał przy tym
zawodzić.
Nadstawił kamienną misę, by ściekła do niej gorąca krew. Nie baczył
na to, że plami mu palce. Kiedy naczynie było pełne, skinął głową. Sługa
ściągnął zwłoki z ołtarza.
Monotonne zawodzenie stało się głośniejsze, bardziej niecierpliwe.
Mag otworzył szkatułkę stojącą obok czary. Najpierw wydobył mały,
drewniany model galara i owinął go w purpurowy jedwab. Drewno i
tkanina pochodziły z rzecznego statku, który obserwował wcześniej w
głębi magicznej czary. Zanurzył je we krwi.
Potem wyjął małą buteleczkę. Nalał do misy trzy krople wody z rzeki
Uildodd. Krew wzburzyła się niczym morze podczas sztormu.
Nawałnica była coraz bliżej. Niebo pociemniało. Grzmiało. Fale w
misie rosły. Stateczek wyciosany z drewna obracał się, jakby popychała go
niewidzialna ręka. Mag patrzył z zadowoleniem, jak pierwsze
karmazynowe fale zalewają rufę galara.
Podniósł głos i wypowiedział śmiertelne zaklęcie. Wolno wyciągnął
palec i z satysfakcją nacisnął drewno. Rufa zanurzyła się we krwi. Małe
fale zalewały stateczek, a on wciąż popychał go w dół.
Maleńki galar zniknął pod powierzchnią i już nie wypłynął. Pieśń
maga zakończyła się nutą tryumfu.
Odstąpił od ołtarza i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nagle zrobiło
się zimno.
— Posprzątaj tu — rozkazał słudze, gdy ten podał mu mokry ręcznik do
wytarcia zakrwawionych rąk. Zszedł ze wzgórza. Na dole leżała jego
tunika.
Kiedy ją podniósł, wypadł z niej srebrny łańcuch na szyję. Mag złapał
go w powietrzu. Zanim włożył ozdobę, przez chwilę obracał w palcach
ciężkie ogniwa.
Uśmiechnął się. Wkrótce ciśnie łańcuch w kąt. Raz na zawsze.
Na ziemię spadły pierwsze krople deszczu.
1
Łuska szybującego smoka zalśniła w zachodzącym słońcu, gdy
skierował się w stronę zamku na szczycie góry. W locie obrzucił
spojrzeniem dolinę leżącą w cieniu skalnego urwiska. Machnął potężnymi
skrzydłami i odwrócił się. Czerwony smok wyglądał pięknie i groźnie,
kiedy bezszelestnie sunął wprost do celu.
Przy lądowaniu w krystalicznie czystym powietrzu rozległ się zgrzyt
pazurów o kamienne podłoże. Wielki smok zniknął w czerwonej mgle.
Kiedy się rozwiała, na skale stał wysoki mężczyzna.
Linden odgarnął włosy z czoła. Szumiało mu w uszach od długiego lotu
i magicznego procesu Przemiany. Ruszył przez lądowisko ku schodom
prowadzącym do Smoczej Twierdzy. Postawił nogę na pierwszym stopniu
i usłyszał starczy, lecz wciąż mocny głos:
— Lordzie Smoku!
Przystanął i spojrzał w górę. U szczytu schodów stał stary
kir.
Jego
srebrzysta sierść połyskiwała w ostatnich promieniach słońca, a krótki
pysk był pozbawiony wyrazu.
Sirl, osobisty służący Pani, władczyni Smoczej Twierdzy i Ludzi
Smoków, pozdrowił go gestem.
— Pani cię wzywa — oznajmił.
Linden skinął ręką i wbiegł na schody. Długie nogi żwawo niosły go w
górę. Przeskakując po trzy stopnie naraz, zastanawiał się, po co został
wezwany. Nie zdarzyło się to od bardzo dawna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin