Link Charlotte - Dom sióstr.doc

(4379 KB) Pobierz

Charlotte

Link

Dom sióstr

Das Haus Der Schwestern

Z języka niemieckiego przeł Ryszard Wojnakowski


PROLOG

Yorkshire, grudzień 1980 roku

Siedzę przy biurku, stojącym przy oknie, i wyglądam na zewnątrz, na szerokie nagie połacie wysokich torfowisk, po których hula lodowaty wiatr grudniowy. Na niebie pełno szarych, wściekle skłębionych chmur. Podobno w święta ma spaść śnieg, ale nie wiadomo, czy te przepowiednie się sprawdzą. Tu, w Yorkshire, nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. Żyje się nadzieją, że wszystko będzie lepiej, i czasem ta nadzieja wystawiana bywa na cięż pró -zwłaszcza na wiosnę, kiedy zima nie chce odejść jak uciążliwy gość, który zatrzymuje się jeszcze w hallu, zamiast wynieść się wreszcie za drzwi. Powietrze przeszywają przeraźliwe wrzaski głodnych ptaków, zimny deszcz zacina w twarz wędrowca, gdy ten ciepło opatulony podąża błotnistą drogą, niosąc w sobie niczym cenny skarb wspomnienie słca i ciepła.

Teraz, w grudniu, mamy jeszcze przynajmniej przed sobą Boże Narodzenie. Nie, żeby święta miały dla mnie tak wielkie znaczenie, ale stanowią one jednak świetlisty punkt w okresie ciemności. Dawniej bardzo lubiłam święta. Ale wtedy dom był jeszcze pełen ludzi, pełen głosów i śmiechów, choć także sporów. Ozdabiało się go cały, tygodniami piekło się i gotowało, odbywały się przyjęcia i świąteczne kolacje. Nikt nie potrafił tak dobrze zorganizować świąt jak moja matka. Myś, że włnie po jej śmierci Boże Narodzenie przestało sprawiać mi radość.

Laura, poczciwa stara Laura, ostatnia moja towarzyszka, stara się urządzić mi święta jak najpiękniej. Niedawno słyszałam, jak znosiła ze strychu pudełka z ozdobami świątecznymi. Na dole rozbrzmiewają z gramofonu stosowne pieśni, a Laura trudzi się, próbując zawiesić nad kominkami girlandy z jedliny. Przynajmniej ma zajęcie.

To wzruszające, jak jest przywiązana do mnie i do domu, ale często działa mi nerwy, gdy drepcze za mną jak piesek i spogląda na mnie tymi dziecięcymi, wylęknionymi oczami. Laura skończyła pięćdziesiąt cztery lata, lecz w dalszym ciągu ma wyraz twarzy wystraszonej dziewczynki. I to się już nie zmieni. Podczas wojny, kiedy przeża zbyt wiele okropności, była jeszcze młoda, a o psychoterapii w leczeniu traumatycznych przeż prawie nic wtedy nie wiedziano. Lekarze mieli nadzieję, że wszystko uły się samo, lecz czasami wcale tak nie było.

Na tym polegało również nieszczęście mojego brata George'a. Podobnie jak Laura nie

potrafił uporać się sam z tymi okropnymi przeżyciami. Zdarzają się tacy ludzie. Nie umieją wygrzebać się ze spustoszeń, jakie los wyrządza w ich psychice.

Na dworze powoli się ściemnia. Nagle pojawiło się parę wirujących płatków śniegu. Z radością wyglądam wieczoru. Bę siedzieć przy kominku i popijać starą whisky, Laura będzie siedzieć obok mnie i robić na drutach, i mam nadzieję, że nie będzie się za dużo odzywać. Jest osobą miłą, ale niezbyt bystrą i dowcipną. Ilekroć zaczyna mówić o polityce albo o jakimś filmie obejrzanym w telewizji, siedzę jak na szpilkach. Wszystko w niej jest zawsze takie przeciętne, zresztą Laura potrafi tylko w kółko opowiadać o tym, co inni przewałkowali już dziesiątki razy. A z drugiej strony nie robi nic, żeby podciągnąć się umysłowo. Nigdy nie przeczyta porządnej książki, tylko ciągle te romanse z serii „Miles & Boone". Wzdycha wtedy z rozkoszy i całkowicie identyfikuje się z przedstawioną na okładce prześliczną bohaterką w różowych fatałaszkach, która spoczywa w ramionach silnego mężczyzny o ciemnych lokach i podaje mu do pocałunku nabrzmiałe usta. Laura jest wtedy zawsze taka przejęta, że z jej twarzy znika nawet na krótko wyraz strachu i przerażenia.

Potem naleję sobie może nawet jeszcze jedną whisky, choć ona pewnie znowu spojrzy na mnie z dezaprobatą i powie, że nadmiar alkoholu szkodzi. Dobry Boże, jestem starą kobietą! Co to ma za znaczenie, czy i ile piję?

Poza tym mam powód do świętowania, ale Laurze o tym nie powiem, bo zacznie lamentować. Dopiero co napisałam słowo KONIEC pod tekstem mojej powieści, więc czuję się jakby wyzwolona od ciężkiego brzemienia. Nie wiem, ile czasu mi zostało, zresztą nieznośna była dla mnie myśl, że mogę nigdy nie skończyć. Ale dokonałam tego, zatem mogę spokojnie oprzeć się w fotelu i czekać.

Spisałam dzieje swojego życia. Czterysta stron maszynopisu. Całe moje życie przelane na papier. No cóż - prawie całe życie. Ostatnie trzydzieści lat pominęłam milczeniem. Niewiele się już wydarzyło, kogo by zresztą interesowały kłopoty i zmartwienia wyznaczające rytm codziennego życia starej kobiety? Nie, żebym zamierzała kiedykolwiek pokazać komuś ten tekst! Ale opisywanie własnej starości nawet dla mnie samej nie byłoby przyjemne. Uczciwie musiałabym wspomnieć o reumatyzmie, coraz słabszym wzroku, gośćcu wykrzywiającym moje palce, które z wolna przypominają już szpony, a na takie wyznania nie miałam ochoty. Z niczym nie należy przesadzać, także ze szczerością.

W swoich wyznaniach zachowałam zresztą wystarczają uczciwość. Nigdzie nie twierdziłam, że byłam szczególnie piękna, szczególnie szlachetna czy szczególnie dzielna. Naturalnie parę razy bardzo mnie korciło. Byłoby to całkiem łatwe. Tu i ówdzie kilka

drobnych poprawek, kilka zgrabnie ukrytych faktów. Pewnie nałabym coś w rodzaju werbalnej nasadki zmiękczającej, uzyskując w ten sposób rozmyte kontury. Gdybym nie powiedziała o pewnych sprawach albo powiedziała o nich inaczej, od razu powstałby upiększony obraz. I siłą rzeczy powstałaby inna historia. Naturalnie można kłamać i podbarwićasną historię, lecz wtedy nasuwa się pytanie, po co w ogóle pisać.

Można też trzymać się prawdy. Prawda bywa okrutna, a czasem bolesna, ale przynajmniej jest prawdą. Dzięki niej cała sprawa ma jakiś sens. Pamiętałam o tym podczas zapisywania każdej strony. Zastanawiam się wprawdzie, czy to, że pisałam o sobie, Frances Gray, nie w pierwszej osobie, tylko w trzeciej, wiązało się z tym, iż nieświadomie miałam nadzieję, że w ten sposób mogę jednak wygładzić to i owo. Pisanie w pierwszej osobie zmusza znacznie bardziej do uczciwych analiz niżywanie formy „ona". Ale jeśli taki był istotnie mój ukryty, niehonorowy motyw, to mogę powiedzieć, iż nie uległam pokusie upiększania brzydoty. Zapewniam, że obchodziłam się bezlitośnie z fikcyjną Frances w trzeciej osobie. I daje mi to przyjemne poczucie własnej odwagi i siły.

Dobrze ukryję swoje zapiski. Choć Laura bardzo mnie kocha, po mojej śmierci natychmiast zniszczyłaby wszystko; tak się boi, że ktośby się dowiedzieć o pewnych sprawach. Nie potrafi być inna, ale kto tak naprawdę potrafi? Najbardziej sensowne byłoby z pewnością spalenie tego wszystkiego, bo w końcu na jedno wychodzi, czy tych kilkaset zapisanych stron będzie sobie gnić w jakiejś kryjówce, czy też w ogóle przestanie istnieć. Dla mnie zresztą pisanie spełniło swój cel: pisanie zmusza do precyzji. Mgliste wspomnienia przybierają ostre kontury i wyraźne barwy. Naprawdę musiałam sobie przypominać. I dzięki temu się pogodziłam. Pogodziłam się ze sobą, ze swoim życiem, z losem. Wybaczyłam ludziom, a przede wszystkim wybaczyłam samej sobie. To było dla mnie ważne - i udało się. A mimo to...

Nie mogę tak po prostu powierzyć tego wszystkiego płomieniom. Włam w to zbyt wiele pracy, zbyt wiele czasu. Nie zdobę się na to. Przeczuwam, że to błąd, ale popełniłam w życiu tyle błę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin