Azazel, Borys Akunin.txt

(388 KB) Pobierz
BORIS AKUNIN
AZAZEL
Przełożył Jerzy Czech
Wydanie oryginalne 1998
Wydanie polskie 2003
    

Rozdział pierwszy,
w którym opisany jest pewien cyniczny wybryk
    W poniedziałek trzynastego maja 1876 roku o trzeciej po południu, w dzień po wiosennemu wieży i po letniemu ciepły, wiele osób w parku Aleksandrowskim stało się wiadkami skandalicznego zdarzenia, którego niczyja wyobrania nie mogła przewidzieć.
    Alejami, poród kwitnšcych bzów i pałajšcych czerwonymi tulipanami klombów, przechadzało się szykowne towarzystwo: panie pod koronkowymi parasolkami (żeby nie dostać piegów), bony z dziećmi w marynarskich ubrankach, znudzeni młodzi ludzie w modnych szewiotowych surdutach albo na angielskš modłę krótkich marynarkach. Nic nie zapowiadało, że wydarzy się co przykrego; powietrze, pełne aromatów dojrzałej, pewnej siebie wiosny, sprzyjało nastrojowi leniwego zadowolenia i pogodnej nudy. Słońce przypiekało nie na żarty, toteż wszystkie pozostajšce w cieniu ławki były zajęte.
    Na jednej z nich, ustawionej niedaleko Groty i zwróconej frontem do kraty, za którš zaczynała się ulica Nieglinna i widniał żółty mur Maneżu, siedziały dwie panie. Jedna, całkiem młoda (najpewniej wcale nie pani, tylko panna), czytała ksišżkę w safianowej oprawie, raz po raz z zaciekawieniem zerkajšc na boki. Druga, dużo starsza, w ciemnogranatowej sukni z wełny w dobrym gatunku i praktycznych sznurowanych botach, ze skupionš minš przebierała drutami, robišc na nich co zjadliwie różowego. Zwracała przy tym głowę to w prawo, to w lewo, jej spojrzenie za było tak bystre, że z pewnociš nie mogło przed nim umknšć nic choć trochę zajmujšcego.
    Na młodego człowieka w wšskich kraciastych spodniach, surducie niedbale rozpiętym nad białš kamizelkš i okršgłym szwajcarskim kapeluszu dama od razu zwróciła uwagę; bardzo dziwnie szedł alejš  to zatrzymywał się, wypatrujšc kogo między spacerujšcymi, to gwałtownie ruszał do przodu, to znowu nieruchomiał. Wtem niezrównoważony osobnik spojrzał na nasze panie i jak gdyby podejmujšc jakš decyzję, skierował się ku nim długimi krokami. Zatrzymał się przed ławkš i zwracajšc się do młodziutkiej panny, wykrzyknšł falsetem clowna:
     Łaskawa pani! Czy kto już mówił pani, że jest niewybaczalnie piękna?
    Panna, która naprawdę byta piękna jak poranek, podniosła wzrok na bezczelnego osobnika i w przestrachu lekko otwarła poziomkowe usta. Także jej poważnš towarzyszkę speszyła taka niesłychana bezceremonialnoć.
     Zniewoliło mnie pierwsze pani spojrzenie!  błaznował nieznajomy, całkiem zresztš przyzwoitej powierzchownoci młody człowiek (modnie podstrzyżone skronie, wysokie blade czoło, czarne, płonšce w podnieceniu oczy).  Raczy pani pozwolić, bym na jej niewinnym czole wycisnšł jeszcze bardziej niewinny, absolutnie braterski pocałunek!
     Ależ pan jestesz upity!  oprzytomniała pani z drutami, która, jak się okazało, mówiła z charakterystycznym niemieckim akcentem.
     Jeli jestem pijany, to wyłšcznie z miłoci  zapewnił jš bezczelny typ i tym samym nienaturalnym głosem, momentami przechodzšcym w skowyt, zażšdał:  Jeden jedyny pocałunek, w przeciwnym razie niezwłocznie odbiorę sobie życie!
    Panna wcisnęła się w oparcie ławki, zwracajšc twarzyczkę ku swej obrończyni. Ta za, jakkolwiek sytuacja była niepokojšca, przejawiła niezłomne męstwo.
     Ftej fili precz! Pan sfariował!  Podniosła głos i nadstawiła robótkę z wojowniczo sterczšcymi drutami.  Sara fsywam stójkowy!
    A wtedy zdarzyło się co już zupełnie niebywałego.
     Ach, tak! Zostałem odtršcony!  zakrzyknšł z udawanš rozpaczš młody człowiek, teatralnym gestem zasłaniajšc oczy, po czym z wewnętrznej kieszeni niespodziewanie wycišgnšł mały, połyskujšcy czarnš stalš rewolwer.  Cóż warte jest życie, gdy co takiego mnie spotyka! Jedno pani słowo, a będę żył! Jedno słowo, a padnę trupem!  zaapelował do panny, która sama siedziała ledwie żywa.  Pani milczy? W takim razie żegnam!
    Widok wymachujšcego broniš mężczyzny nie mógł nie cišgnšć uwagi przechodniów. Korpulentna dama z wachlarzem w ręku, dostojny pan z Orderem więtej Anny na szyi, dwie pensjonarki w jednakowych bršzowych sukienkach z pelerynami  wszyscy zastygli w miejscu; nawet za ogrodzeniem, na trotuarze, zatrzymał się jaki student. Krótko mówišc, można się było spodziewać, że kto natychmiast położy kres tej obrzydliwej scenie.
    Ale dalszy cišg nastšpił tak szybko, że nikt nie zdšżył interweniować.
     Na los szczęcia!  zawołał pijany (a może naprawdę szalony), raptownie uniósł wysoko rękę z rewolwerem, zakręcił bębenkiem i przyłożył lufę do głowy.
     Błazen! Nie ma pionta klepka!  zasyczała dzielna Niemka, ujawniajšc przy okazji nie najgorszš znajomoć potocznej ruszczyzny.
    Miody człowiek, do tej pory blady, jšł dodatkowo szarzeć i zielenieć; wreszcie zagryzł dolnš wargę i przymknšł oczy. Panna też swoje na wszelki wypadek zamknęła.
    Postšpiła słusznie: oszczędziło jej to potwornego widowiska. W chwili gdy gruchnšł strzał, głowa samobójcy gwałtownie odskoczyła w bok, a z otworu, przez który wyleciała kula, trochę powyżej lewego ucha, wykwitła czerwono-biała fontanna.
    Pióro nie opisze tego, co się wtedy zaczęło. Niemka rozejrzała się oburzona, jak gdyby wzywajšc wszystkich na wiadków tego niesłychanego bezeceństwa, a potem podniosła niesamowity jazgot, który dołšczył się do pisku pensjonarek i przenikliwych krzyków korpulentnej damy. Panna leżała bez czucia na moment otworzyła oczy i zaraz omdlała. Zewszšd zbiegali się ludzie, i tylko stojšcy pod kratš student, wrażliwszej widać natury, pognał co sił w przeciwnš stronę, na ulicę Mochowš.
    
* * *
    Ksawierij Fieofiłaktowicz Gruszyn, prystaw Urzędu ledczego przy moskiewskim oberpolicmajstrze, westchnšł z ulgš i odłożył na lewš kupkę (Przejrzane) wykaz ważnych przestępstw za dzień wczorajszy. Minionej doby, to znaczy trzynastego maja, w żadnej z dwudziestu czterech policyjnych dzielnic szećsettysięcznego miasta nie wydarzyło się nic takiego, co wymagałoby interwencji Urzędu. Jeden zabity w wyniku bójki między pijanymi rzemielnikami (zabójca został zatrzymany na miejscu zbrodni), dwaj ograbieni dorożkarze (tym niech się zajmš rewiry), zniknięcie sumy siedmiu tysięcy omiuset pięćdziesięciu trzech rubli i czterdziestu kopiejek z kasy Banku Rosyjsko-Azjatyckiego (to całkowicie w gestii Antona Siemionowicza z wydziału przestępstw gospodarczych). Przestali już, dzięki Bogu, nękać Urzšd rozmaitymi drobiazgami w rodzaju kradzieży kieszonkowych, podrzuconych  niemowlšt i pokojówek, które się powiesiły  do tego służy Raport policyjny o wydarzeniach w miecie, w drugiej połowie dnia rozsyłany po wydziałach.
    Ksawierij Fieofiłaktowicz ziewnšł rozkosznie i znad szylkretowego pince-nez spojrzał na kancelistę, urzędnika czternastej klasy1, Erasta Pietrowicza Fandorina, po raz trzeci przepisujšcego tygodniowy raport dla oberpolicmajstra. To nic  stwierdził w duchu Gruszyn  niech się od poczštku przyucza do starannoci, jeszcze potem za to podziękuje. Też wymylili  bazgranie stalowym piórkiem, i to dla wysokiej zwierzchnoci! Oj, nie, kochaneczku, pisz no mi po staremu, gęsim piórem, nie spieszšc się, ze wszystkimi ogonkami i zakrętasami. Jego ekscelencja dorastał za cara Mikołaja, więc dobrze wie, co znaczy porzšdek i szacunek dla urzędu.
    Pan Ksawierij ze szczerego serca dobrze życzył młokosowi i żałował go po ojcowsku. Bo też trzeba przyznać, że los okrutnie obszedł się ze wieżo upieczonym kancelistš. Kiedy chłopak miał lat dziewiętnacie, został sierotš  matki nie znał od małego, a ojciec, goršca głowa, roztrwonił majštek na czcze projekty, po czym opucił ten wiat. Wzbogacił się podczas goršczki kolejowej, podczas bankowej  zbankrutował. Kiedy w zeszłym roku banki komercyjne zaczęły upadać jeden za drugim, wielu zacnych ludzi poszło z torbami. Najpewniejsze papiery procentowe zmieniły się w zwykłe wistki, miecie. Tak więc pan Fandorin, porucznik rezerwy, z którym atak serca uporał się w jednej chwili, nie zostawił jedynemu synowi nic oprócz weksli. Chłopiec powinien był ukończyć gimnazjum, wstšpić na uniwersytet, a tu raptem musiał ić z rodzinnego domu w wiat, zarabiać na kawałek chleba. Ksawierij Gruszyn wydał pełne współczucia chrzšknięcie. Sierota zdał egzamin na rejestratora kolegialnego, rzecz dla tak wykształconego młodzieńca nietrudna, ale jakie licho zaniosła go do policji? Pracowałby sobie w statystyce albo choćby w sšdzie. Cišgle romantyka w głowie, cišgle marzenia, żeby złapać jakiego Rymalda Rymaldyniego! A u nas kochaneczku, o Rymaldynów trudno (Ksawierij Fieofiłaktowicz z dezaprobatš pokiwał głowš), u nas najczęciej trzeba siedzieć kamieniem i spisywać protokoły, jak to mieszczanin Gołopuzow po pijanemu siekierš ukatrupił małżonkę z trojgiem maleńkich dziatek.
    Pan Fandorin junior pracował w Urzędzie dopiero trzeci tydzień, ale Ksawierij Fieofiłaktowicz, stary wyga, dowiadczony detektyw, wiedział już dobrze, że pożytku z chłopczyny nie będzie. Za subtelny, za delikatnie chowany. Od razu w pierwszym tygodniu wzišł go na miejsce zbrodni (kiedy to zaszlachtowali żonę kupca Krupnowa), Fandorin za, ledwo spojrzał na zabitš, zzieleniał cały i trzymajšc się ciany, prędko, prędko  na podwórze. Widok kupcowej w istocie mało był pocišgajšcy: gardło rozharatane od ucha do ucha, wywalony język, wybałuszone oczy, no a krwi, ma się rozumieć, pociekło całe morze. W rezultacie Ksawierij Fieofiłaktowicz musiał sam przeprowadzić dochodzenie i spisać protokół. Sprawa zresztš, szczerze mówišc, nie okazała się zbyt zawikłana. Stróż Kuzykin miał tak rozbiegane oczy, że Ksawierij Fieofiłaktowicz z punktu rozkazał stójkowemu wzišć go za kark i wsadzić do ciupy. Kuzykin siedzi już dwa tygodnie, wypiera się wszystkiego, ale to nie szkodzi, przyzna się, bo przecie nikt inny kupcowe...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin