Soyka K. - Cel za horyzontem.Opowieść snajpera GROM-u.pdf

(6766 KB) Pobierz
Karol K. Soyka, Krzysztof Kotowski
Cel za horyzontem
Opowieść snajpera
G R O M
-u
Wołowiec 2015
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego
użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d. pl
Projekt okładki Magdalena Palej
Fotografia na okładce © by Oleg Zabielin / shutterstock
Copyright © by Karol Soyka i Krzysztof Kotowski, 2015
Redakcja Andrzej Piotr Lesiakowski / d2d. pl
Korekta Małgorzata Tabaszewska / d2d. pl, Iwona Łaskawiec / d2d. pl
Redakcja techniczna i skład Robert Oleś / d2d. pl
ISBN 978-83-8049-100-7
Black Publishing jest marką wydawniczą Wydawnictwa Czarne sp. z o.o.
BLA CK P U BLISH IN G
Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Redakcja: redakcja@blackpublishing.pl
Wołowiec 2015
Wydanie
I
Spis treści
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Motto
Mosul, jesień 2004 roku
Las
Broń
Komandos
Kilka słów o tym, co się zmieniło od czasów PRL
Zasady
Nowe czasy. Legendarne akcje
Selekcja
Pierwsza próba… jeszcze nie ognia
Na granicy sił…
Każdy się boi…
Nowe metody. Nowe „zabawki”
Taktyka
Thomeny
Taktyka niebieska
W Zatoce Perskiej
Taktyka czarna
Każdy może być „pierwszym”
Akcja
Pierwsza zagraniczna misja
Haiti – wyspa piekielna
Polityka i kłopoty
Kurs Sił Specjalnych Wojsk Lądowych USA – Zielone Berety
Po przeciwnej stronie wzgórza
Survival
Irak
Drugie lądowanie
Przy stole dla „dorosłych”
Oko w oko z morskim kolosem
Mokra robota
Atak na platformę KAAOT. Jedna z najważniejszych akcji polskich sił specjalnych po II wojnie światowej
Na zakończenie kilka słów… od żołnierza
Na zakończenie kilka słów… od tego „drugiego”
Bibliografia
Przypisy
Mosul, jesień 2004 roku
Zwykle robiliśmy w nocy. O drugiej, trzeciej, kiedy wszyscy śpią. My… sypialiśmy w dzień.
Żyliśmy na odwrót, ale tak było trzeba. Naszą bazę ostrzeliwano właściwie bez przerwy.
Moździerze, karabiny, wszystko. Przez okrągłe siedem miesięcy. Lecąc tam pierwszy raz,
pocieszałem się, że spadnie pięć, może sześć pocisków moździerzowych dziennie. Ale to nie
było pięć czy sześć pocisków dziennie. Walili w nas co najmniej trzydziestoma moździerzami
na dobę. Wyobraź sobie – żyć ponad pół roku pod stałym ostrzałem. Nie było dnia, żeby coś
na nas nie leciało. Po pewnym czasie zobojętnieliśmy na tyle, że kiedy przychodziła pora
odpoczynku, spaliśmy z automatu, machając na to wszystko ręką. Leci to leci, chrzanić…
Wzmocnienie dachu jakąkolwiek płytą niewiele by dało. Kiedy pocisk moździerzowy trafia,
przebija dach i wszystko, co ma na drodze, wbija się w podłogę i wybucha. Nic się wtedy nie
da zrobić. Ale… da się dorwać drani, którzy te pociski wystrzeliwują, więc robiliśmy
wszystko, żeby ich wyłapać. Efekt był taki, że im bardziej ich przyciskaliśmy, tym bardziej
zaciek​le w nas tłukli. Ale nie odpuszczaliśmy. Myślisz, że trudno było skurwieli poznać? Nie
było trudno. Rzucali się w oczy natychmiast. Po prostu nie mieli palców, bo kiedy ładowali
pociski do tych rur z
P CV
, prędzej czy później za którymś razem nie zdążali cofnąć rąk
i urywało im palce. Standard.
Oczywiście byli też snajperzy. Z ruskimi dragunowami
[1]
, z trudnym do wyobrażenia
fanatyzmem w oczach, o poczuciu humoru mafijnego komornika. Amerykanie wkurzali się na
to wszystko jeszcze bardziej niż my. Ciągle gadaliśmy, że trzeba w końcu sprawę załatwić, i to
na poważnie. Nie na żarty, jak do tej pory.
Tamtej nocy umówiliśmy się, że idziemy na wzgórza, rozpoznajemy, przygotowujemy
zasadzkę, akcję, a potem zdejmujemy wszystkich, których znajdziemy, i kończymy zabawę.
Wskoczyliśmy do dwóch śmigłowców Black Hawk na lotnisku amerykańskiej 101. dywizji
desantowej (to była także baza Navy
SEA L
s i
GRO M
-u) i polecieliśmy najpierw na południe,
wzdłuż rzeki Tygrys, a potem mniej więcej siedem kilo​metrów na wschód. W terenie szliśmy
na nich normalnie. W siłach specjalnych jest zasada: kiedy dwóch idzie przodem, najczęściej
trzeci ubezpiecza „do tyłu”. To nieprawda, że snajperzy zawsze działają w parach. Bywa, że
jest nas trzech. Wtedy, tamtej nocy, tym trzecim byłem ja. Przodem poszło dwóch
Amerykanów. Młodsi ode mnie, ale świetnie zbudowani – potężne chłopaki – i, co
najważniejsze, znali się na robocie. Ustaliliśmy pozycje – byli trzydzieści metrów przede mną.
Zawodowi trackerzy tak działają, żeby ci, którzy mogliby ich wytropić, nadziewali się na minę
albo właśnie na tego trzeciego – wtedy to on ich zdejmował. Na dłuższych akcjach w takim
Zgłoś jeśli naruszono regulamin