04 - Lilian Jackson Braun - Kot, który nie polubił czerwieni.pdf

(923 KB) Pobierz
KRYMINAŁ
Lilian Jackson Braun
Kot, który nie polubił czerwieni Tom 04
Rozdział pierwszy
Jim Qwilleran zatopił się w fotelu w jadalni klubu prasowego.
Jego skulona postać, mierząca sto osiemdziesiąt pięć
centymetrów, sprawiała posępne wraŜenie, co dodatkowo
potęgowały zwisające smętnie przesadnie duŜe wąsy.
Zły nastrój Qwillerana nie był związany z ceną drinków, która
podskoczyła ostatnimi czasy o dziesięć centów. Nie miał teŜ nic
wspólnego z przygnębiającym oświetleniem ani nawet z
mroczną drewnianą boazerią czy teŜ ze smrodem piątkowej ryby
i sobotniego piwa, zmieszanym z nieświeŜym odorem ludzkiego
ciała, panującym w tym starym budynku, gdzie mieściło się
niegdyś więzienie okręgowe. Qwilleran był wyjątkowo przybity
z powodu złych wieści natury, powiedzmy, fizjologicznej.
Nagradzany autor wstępniaków w „Daily Fluxion" i
największy prasowy znawca półkilogramowych steków i
szarlotki z lodami przeglądał z przeraŜeniem i rozpaczą listę
wydrukowaną na zielonkawoŜółtym papierze.
Siedzący po drugiej stronie stołu Arch Riker, redaktor działu
kulturalnego „Fluxion", zapytał:
- Co jecie? Widzę,
Ŝe
w menu są dzisiaj placki ziemniaczane.
Qwilleran nadal wpatrywał się w kartkę zielonego papieru.
Poprawiał na nosie nowe okulary do czytania, jakby nie mogąc
uwierzyć,
Ŝe
nie kłamią.
Odd Bunsen, fotograf z „Fluxion", zapalił cygaro.
- Ja biorę zupę groszkową i
Ŝeberka
oraz porcję przysma
Ŝanych
ziemniaków. Ale najpierw chcę podwójne martini.
Qwilleran w ciszy skończył czytać ten niezwykły dokument, a
potem zaczął od początku listy:
śadnych
ziemniaków
śadnego
chleba
śadnych
zup-kremów
Nic smaŜonego.
Riker, który miał zaokrągloną sylwetkę dziennikarza
pracującego za biurkiem, powiedział:
- Mam ochotę na coś lekkiego. Wezmę chyba kurczaka z
makaronem i surówkę z kapusty ze
śmietaną.
A ty co
zamawiasz, Qwill?
śadnego
tłuszczu
śadnej śmietany śadnych
deserów.
Qwilleran skulił się w swoim fotelu i obdarzył
współbiesiadników kwaśnym i drwiącym uśmiechem.
- Zamawiam twaroŜek i pół rzodkiewki.
- Musisz być chory - zaniepokoił się Bunsen.
- Doktor Beane powiedział mi,
Ŝe
muszę zgubić piętnaście
kilogramów.
- No tak, w twoim wieku trzeba uwaŜać - rzucił beztrosko
fotograf.
Był młodszy i szczuplejszy, więc mógł sobie pozwolić na
wygłaszanie takich filozoficznych sentencji.
W geście obrony Qwilleran poruszył czarnymi sumiastymi
wąsami, które nosiły juŜ wyraźne znaki siwizny. ZłoŜył okulary
i niezwykle ostroŜnie schował je do kieszonki garnituru.
Riker, smarując masłem rogalika, przyjrzał mu się z troską.
- Jak to się stało, Qwill,
Ŝe
trafiłeś do lekarza?
- Zalecił mi to weterynarz. - Qwilleran ospale sięgnął do
kapciucha po tytoń i zaczął nabijać swoją zmysłowo wygiętą
fajkę. - Wiesz, zabrałem Koko i Yum Yum do weterynarza,
Ŝeby
wyczyścił im zęby. Próbowałeś kiedyś siłą rozewrzeć
pyszczek syjamskiego kota? Dla niego to skandaliczne
naruszenie prywatności.
- Szkoda,
Ŝe
nie było mnie tam z aparatem - powiedział
Bunsen.
- Kiedy tylko Koko zorientował się, o co nam chodzi,
zamienił się w coś w rodzaju futrzanego tornada. Weterynarz
trzymał go za szyję, asystent złapał za nogi, a ja uwiesiłem się u
ogona, ale Koko i tak wywinął się na drugą stronę.
Zobaczyliśmy tylko, jak zeskakuje ze stołu i umyka w stronę
poczekalni. Dwóch weterynarzy i pomocnik
ścigali
go wśród
klatek. Psy szczekały, wtórowały im koty, a ludzie wrzeszczeli.
Wreszcie Koko wylądował na klimatyzatorze, dwa i pół metra
nad podłogą, spojrzał w dół i wygarnął nam całą prawdę. Jeśli
nigdy dotąd nie przeklinał cię syjamski kot, to nie potrafisz
sobie wyobrazić tego wyrzekania!
- Potrafię! - odparował Bunsen. - Twój kot wyje jak syrena
ambulansu.
- Zasłabłem po tym incydencie i weterynarz powiedział,
Ŝe
bardziej przyda mi się konsultacja lekarska niŜ kotom przegląd
zębów. Rzeczywiście brakowało mi ostatnio tchu, więc
poszedłem do doktora Beane.
- A jak
ściągnęliście
kota?
- Po prostu, poszliśmy sobie i zostawiliśmy go, a ten, jak
gdyby nigdy nic, przyszedł po chwili, wskoczył na stół
zabiegowy i ziewnął.
- Kolejny punkt dla Koko - powiedział Riker. - Co w tym
czasie robiła kotka?
- Yum Yum siedziała w pojemniku podróŜnym, czekając na
swoją kolej.
- Nieźle się musiała ubawić - dodał Bunsen.
- Ot i cała historia - podsumował Qwilleran. - I dlatego
właśnie jestem na tej nędznej diecie.
- Nigdy ci się nie uda.
- A właśnie,
Ŝe
tak! Za pieniądze z mojej nagrody kupiłem
nawet wagę łazienkową z gabinetu wiejskiego doktora z Ohio,
prawdziwy antyk.
Qwilleran wygrał tysiąc dolarów w konkursie dziennikarskim
„Daily Fłuxion" i wszyscy w redakcji zastanawiali się, na co ten
skąpy samotnik wyda całą sumę.
- Co zrobiłeś z resztą forsy? - zapytał Riker z odrobiną
sarkazmu. - Posłałeś byłej
Ŝonie,
co?
- Posłałem Miriam kilka setek, to wszystko.
- Jesteś frajerem!
- Ona jest chora.
- Ale jej krewni są bogaci - przypomniał mu Arch. - Trzeba
było sobie kupić samochód albo jakieś meble, powinieneś mieć
przyzwoity dom...
- Moje mieszkanie w Junktown jest w porządku.
- Miałem na myśli to,
Ŝe
powinieneś się znowu oŜenić, kupić
dom na przedmieściach, osiąść gdzieś na stałe.
Na samą myśl o tym Qwilleran skulił się ze strachu. Kiedy po
lunchu trzej męŜczyźni wracali do biura, kulił się coraz bardziej,
i to z wielu powodów. Po pierwsze, nienawidził twaroŜku. Poza
tym Riker prowokował go przez cały lunch, ale Qwilleran
pozwalał mu na to, bo byli starymi kumplami. A trzecim
powodem, dla którego czuł dyskomfort, było wezwanie do
naczelnego na popołudniowe spotkanie. Zaproszenie od szefa
nie zwiastowało zazwyczaj niczego dobrego. Poza tym ten
człowiek draŜnił Qwillerana, umiał zdobyć się na sztuczną
poufałość, kiedy tylko było mu to na rękę.
Qwilleran stawił się w gabinecie naczelnego w wyznaczonym
czasie w towarzystwie Rikera, który był jego bezpośrednim
przełoŜonym.
- Wejdź, Arch, wejdź, Qwill - powiedział naczelny
przesłodzonym głosem, zarezerwowanym na specjalne okazje.
- Smakował wam lunch? Widziałem was w klubie.
Zajadaliście, aŜ wam się uszy trzęsły.
Qwilleran odchrząknął.
Naczelny odprowadził ich do krzeseł, a sam rozsiadł się
wygodnie w swoim dyrektorskim fotelu z wysokim oparciem,
roztaczając wokół aurę wielkoduszności.
- Qwill, mamy dla ciebie nowe zlecenie - oznajmił - i wydaje
mi się,
Ŝe
ci się spodoba.
Twarz Qwillerana pozostała niewzruszona. Jakby chciał
powiedzieć: „Przyznam ci rację, jak usłyszę, o co chodzi".
- Qwill, wszyscy uwaŜają,
Ŝe
znasz się na kuchni jak rzadko
kto. A na dodatek umiesz pisać ciekawie i treściwie, a o takie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin