Akademicki Savoir-Vivre - Alicja Grochowska.doc

(36 KB) Pobierz
Akademicki savoir-Vivre

AKADEMICKI SAVOIR–VIVRE – Alicja Grochowska

 

Świeżo upieczeni studenci zastanawiają się, jak znaleźć się w nowej roli, w nowym, specyficznym środowisku. Studiowanie to nie tylko uczęszczanie na zajęcia, zgłębianie lektur w bibliotekach i pisanie prac seminaryjnych. Być studentem oznacza obracać się w społeczności akademickiej złożonej z profesorów, adiunktów, asystentów, pracowników biblioteki, administracji i oczywiście koleżanek i kolegów.

W jaki sposób zwracać się do wykładowców i nawiązywać z nimi kontakty e-mailowe, telefoniczne i osobiste? Jak się (nie)zachowywać na zajęciach? Jak się (nie)ubierać? Na czym polega dobrze pojęta koleżeńskość? O tym nie napisano w podręcznikach akademickich, a ta sfera życia studenckiego stanowi często źródło stresów, nieporozumień lub przedmiot żartów. Dawniej etos akademicki był wpisany w tradycję uczelni i student chłonął obyczaje przez sam fakt przebywania w swojej Alma Mater. Dziś, gdy nowe wyższe uczelnie mnożą się jak grzyby po deszczu, trudno mówić o nawiązywaniu do jakichkolwiek tradycji. Nie zawsze wiadomo, w jakim stroju „wystąpić”. Czasy noszenia ubioru, który służył identyfikacji ze swoją uczelnią, minęły w Polsce chyba bezpowrotnie, choć na niektórych europejskich uniwersytetach  tradycja taka zachowała się. Demokracja zachęca do nadmiaru swobody.

Niby dlaczego nie można prezentować kolczyka w pępku na wykładzie z biologicznych podstaw zachowania? Czy psychologia różnic indywidualnych to przedmiot, na który studentom płci męskiej nie przystoi przychodzić w krótkich spodenkach? Nie szkodzi, że to nie plaża. Czy gdzieś jest napisane, że na konsultacje z profesorem nie przychodzi się w czapce bejsbolówce, a na egzamin, który jest przecież ważnym wydarzeniem, nie można założyć sukienki z odkrytymi plecami? Nie każdemu dane jest mieć wyczucie okoliczności, sytuacji. A przecież do filharmonii nie chodzi się w dresie... Dlatego też niekompletnie ubrane damy przychodzące na egzamin z kolczykiem w pępku i tatuażem na nodze, na plecach i biuście są po prostu żenujące. Zresztą, drogie Panie, moda na tatuaże i kolczyki w różnych częściach ciała mija. Teraz jest modna złocista opalenizna uzyskana za pomocą samoopalacza. Najprawdopodobniej już wkrótce będziemy oglądać całe audytoria twarzy o barwie marchewki.

Trudności pojawiają się na uczelnianych korytarzach, w zetknięciu z pracownikami uczelni. Każdy dobrze wie, że młodszy kłania się starszemu, podwładny przełożonemu, a często funkcjonuje zasada, że „lepiej wychowany kłania się pierwszy”. Niewątpliwie niektóre panie profesor wyglądają jak studentki, ale nie będzie chyba ryzykiem powiedzieć „dzień dobry” nawet temu wykładowcy, z którym nie mamy aktualnie zajęć.

Świeżo upieczeni studenci nie wiedzą czasami, jak się zwracać do prowadzących zajęcia, i zdarza się, że magister jest tytułowany „panie profesorze”, a do profesora ktoś zwraca się „panie Stanisławie”. A bywa i tak: na korytarzu student długo przygląda się pewnej pani adiunkt i wreszcie wykrzykuje uradowany: „Ach, to przecież nasza pani doktor Dorotka!”. Bywa też podobnie, jak w przypadku Mistrza Bezczelności. Otóż obecność na większości zajęć jest obowiązkowa, a zwracanie się tytułami naukowymi do prowadzących przyjęte na wszystkich uczelniach. Ale jeżeli student uważa inaczej, zawsze z tego wybrnie. Miałam okazję usłyszeć od swojego magistranta, który nie chodził na seminarium i w rezultacie źle przeprowadził badania, takie oto słowa: „Oj, pani Alicjo, mam wrażenie, że poświęciła mi pani za mało czasu!”.

Kontakt z wykładowcami odbywa się niejednokrotnie drogą e-mailową lub telefoniczną. Niektórzy określają, w jakich godzinach dzwonić, ale nikt chyba nie mówi, jakiej treści e-maile wysyłać. Na przykład do dr Małgorzaty Fajkowskiej-Stanik (SWPS) przyszedł taki: „Pani Doktor! Byłam Pani studentką i nie mogę wytrzymać, by zadać Pani to pytanie: Czy Pani jest siostrą Jolanty Fajkowskiej z telewizji?”.

Do czego służy e-mail czy telefon komórkowy? Pewien profesor politechniki podszedł do problemu fachowo: na pierwszych zajęciach wyjaśnił studentom elektroniki zasady działania telefonu komórkowego, pisząc dużymi literami na tablicy: „To urządzenie ma przycisk, za pomocą którego można je wyłączyć”. Inny profesor powiedział: „Przeciętnie raz na wykładzie odzywa się telefon komórkowy. Ustawienie w pozycji „milczy” zdarza się rzadko, a niektórzy właściciele komórek nie potrafią używać przycisku „off” i wyłączyć telefonu na półtorej godziny. Tego zupełnie nie rozumiem, gdyż w życiu zapewne tylko raz zdarza się sytuacja, że musimy natychmiast reagować z użyciem telefonu. Rozumiem jednak, że nacisk grupowy i obyczaj społeczny jest niezwykle silny, i to niezależnie od tego, jak na poziomie deklaratywnym mówi się o potrzebie autonomii”. Dla niektórych studentów problemem staje się przychodzenie na zajęcia, na które się zapisali, gdyż w tym czasie... pracują. Ale i z takiej sytuacji można wybrnąć, byle nie tak jak pewna studentka, której „nie pasowały” godziny seminarium magisterskiego. Zakłopotany profesor (i dziekan jednocześnie) zapytał ją, jak sobie w takim razie wyobraża pisanie pracy magisterskiej pod jego kierunkiem. Studentka natychmiast zaproponowała: „Może pan przychodzić półtorej godziny przed dyżurem dziekańskim i wtedy będziemy mogli porozmawiać, tak mi będzie pasowało”.

Jakie menu zaserwować sobie w czasie wykładu? Butelka wody mineralnej podczas czerwcowych upałów nikogo nie zdziwi. Ale czy wchłanianie wiedzy musi iść w parze z pochłanianiem pączka popijanego coca-colą? Doprawdy, to nie kawiarnia. No chyba że jest to jabłko hrabiego. Otóż na lektoracie z języka obcego student pochodzący ze znanej polskiej rodziny hrabiowskiej zaczął posilać się jabłkiem, aż chrupało. Lektor, chcąc mu dać do zrozumienia, że jest to niestosowne zachowanie, poprosił go, aby odmienił przez przypadki słowo „jabłko” w tymże obcym języku. Odmiana szła z trudem, a jabłko nadal chrupało. W tej sytuacji lektor zapytał: „Czy pan jest tak nieinteligentny, gruboskórny, czy źle wychowany?”. Hrabia zaś odparł: „A co panu przeszkadza, że jem jabłko?”.

Jak już się zjadło, to trzeba wyrównać poziom pH w jamie ustnej, a do tego, jak wiadomo z reklam, najlepsza jest guma do żucia. Doprawdy poruszający jest widok żującego audytorium, a szczególnych doznań estetycznych można doświadczyć, gdy widzi się studenta przeżuwającego podczas własnego wystąpienia. Być może to forma redukowania przeżywanych stresów?

Interesującym zjawiskiem są praktyki erotyczne podczas zajęć. Pewna para całowała się na seminarium. Wykładowca, chcąc delikatnie zwrócić uwagę na niestosowność tego zachowania, zapytał: „Czy ja państwu nie przeszkadzam?”. Odparli bez zażenowania: „Nie”. Na innych zajęciach ona i on nagradzali się nawzajem słodkimi buziakami za każdą dobrą odpowiedź, co spotykało się z dużą dezaprobatą ze strony grupy. Zapytani przez prowadzącą (na osobności), czy muszą tak się zachowywać, stwierdzili rozbrajająco, że oni nie mogą się powstrzymać. Czyżby problemy z libido? Jednym z bardziej pozytywnych zjawisk obserwowanych w społeczności akademickiej są zachowania, które można by nazwać koleżeńskimi. Na zajęciach seminaryjnych, ćwiczeniowych, warsztatowych, na których studenci prezentują swoje prace, obowiązuje zasada „słuchamy, bo chcemy być słuchani”. Prawo do intellectual property jest coraz częściej respektowane - studenci ściągający na egzaminach należą do rzadkości. Ale bywa i tak: na egzaminie student ściągał i ostatecznie został wyproszony z sali. Profesor wezwał go do siebie. Student przychodzi i pyta: „No i co?” (wszak to fundamentalne pytanie).

Studentem „się jest” zarówno na uczelni, jak i poza jej murami. Noblesse oblige. Tak samo bycie studentem zobowiązuje i nobilituje. A przecież jakże często możemy zaobserwować na przystanku „Politechnika” czy „Uniwersytet” grupki młodych ludzi porozumiewających się językiem tak wulgarnym i rynsztokowym, że wydaje się, iż mamy do czynienia z kryminalistami wytypowanymi do kopania rowów, a nie ze studentami, którzy właśnie wyszli z wykładu na temat układów scalonych, czy też kultury Mezopotamii. Czasami można się dowiedzieć, z kim mieli zajęcia, gdyż głośno i swobodnie operują nazwiskami wykładowców, np.: „Co ta k... Iksińska ode mnie chce?”.

Jest jeszcze druga strona medalu... Wykładowców też obowiązują pewne zasady, na przykład dotrzymywanie terminów, punktualność, traktowanie studenta jak człowieka dorosłego, czy też w ogóle jak człowieka. A tymczasem zdarza się, że studentka na egzaminie usłyszy specyficznie sformułowane wyrazy uznania: „Kobieta, a myśli jak człowiek”. Niekiedy można zetknąć się z niewyszukanym poczuciem humoru: „Skąd pani pochodzi?”. „Z Sieradza” - mówi studentka i słyszy: „Czy z Sieradza może być coś dobrego?”.

Pozostaje zatem życzyć studentom, by myśleli jak ludzie i by byli traktowani jak „coś dobrego”, a raczej jak Ktoś, skądkolwiek pochodzą. A z nadchodzącym rokiem akademickim: Quod felix faustum, fortunatumque sit (Oby to było szczęśliwe, sprzyjające i pomyślne).

Alicja Grochowska

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin