Carey Mike - Felix Castor 05 - Nazwanie Bestii.pdf

(1688 KB) Pobierz
Mike Carey
Nazwanie Bestii
The Naming of the Beasts
Przełożyła Paulina Braiter
Dla Ade’a
za muzykę, curry z Brick Lane,
Bunhill Fields, świątynie masońskie,
Stary Browar i długie, szczere rozmowy.
PODZIĘKOWANIA
Cała moja wiedza o Chwiejnych Bliźniakach pochodzi od żony, Lin, i teatralnej części strony
sieciowej Londyńskiego Archiwum Metropolitalnego. Jestem wdzięczny im obu. Za
wewnętrzną topografię budynku Patersona i moje własne wyobrażenie skromnego imperium
Jenny-Jane Mulbridge muszę podziękować Ade'owi Brownowi: poświęcił czas i energię,
organizując mi wycieczkę z przewodnikiem, i w razie potrzeby zawsze podrzucał niezbędne
informacje. Uwagi Castora na temat alkoholizmu to echo słów z tego samego źródła.
Dziękuję także mojej agentce Meg, za jej niezłomne wsparcie, i redaktorowi Darrenowi, za
dowcip o Spiro Agnew, znacznie lepszy niż ten, którego pierwotnie użyłem.
ROZDZIAŁ 1
To dziwne, jak czasami może nas kopnąć czyjaś śmierć. Choćbyśmy zdołali wytworzyć
mnóstwo ochronnej tkanki bliznowej - a ja mam jej więcej, niż wynosi przeciętna, i to we
wszystkich znaczeniach tego słowa - śmierć nadal może podkraść się do nas z nieoczekiwanej
strony i wbić nóż prosto w wątpia.
Zamordowana kobieta próbowała wydostać się ze swojego maleńkiego mieszkanka
przez okno. Najpewniej zaskoczono ją w łóżku: ocknęła się ze snu i zastała u siebie intruza.
Tak czy inaczej, pościel i kołdra zostały na podłodze, tworząc mniej więcej prostą linię
pomiędzy łóżkiem a miejscem, gdzie zginęła.
Znaczna część kobiety także leżała na podłodze. Zaimprowizowany drewniany
oszczep - zapewne odłamana noga od stołu - przebił jej podbrzusze z taką siłą, że utknął kilka
cali w ścianie pod oknem. Pozostała na nim zawieszona i przyciśnięta do szyby, z ręką
dyndającą u boku. Drugą rękę uniosła, jakby sięgała do klamki, lecz zamiast tego dłoń
spoczęła na parapecie.
Z ciała wypłynęła krew, tworząc na tanim, żółtym linoleum ciemnoczerwony dywan,
wyróżniający miejsce zbrodni na tle reszty pokoju.
Kobieta była biała i, jak to bez wątpienia ujmą gazety, po trzydziestce. Nosiła
staroświecką fryzurę afro, była wysoka, miała smukłą sylwetkę - tak bardzo, że część jej
przyjaciół mogła się obawiać, że cierpi na anoreksję. Tabloidy, jak zwykle wypatrujące
smakowitych szczegółów, dodałyby zapewne, że była naga, pomijając różową nocną
koszulkę, zbyt krótką, by ukryć wstydliwe miejsca. Teraz wyglądała żałośnie i krucho, po
rozpaczliwej ucieczce przemieniona w martwą naturę, zaatakowana od tyłu przez kogoś lub
coś, przed czym uciekała.
Pomijając wstrząsającą martwą rzeźbę, pokój niczym się nie wyróżniał. Jego wystrój
na wiele subtelnych sposobów mówił „wynajmuję ten pokój i ni cholery mnie nie obchodzi
jak wygląda". Wiktoriańska zielona farba była całkiem w porządku, jeśli lubi się gęsie łajno,
lecz brudne, rozmazane aureole otaczające kontakty świadczyły jasno o tym, że ścian od
dawna nie malowano i że przez ten czas przez pomieszczenie przewinęło się wielu obojętnych
lokatorów. Jedyny obraz, wyblakły pejzaż w stylu Constable'a, przedstawiał stogi siana na
zżętym polu pod bezchmurnym, błękitnym niebem. Przystojny młody gospodarz oddalał się
od obserwatora, opierając widły na ramieniu, jego obnażone ręce imponowały stanowczo
przesadnymi mięśniami. Dajcie mu parę skórzanych spodni, ściągnijcie je nieco, by ukazać
przedziałek między pośladkami, i mógłby spokojnie wystąpić w gejowskim porno.
Śledczy z wydziału kryminalistyki, w białych, jednorazowych, plastikowych
kombinezonach, naciągniętych na zwykłe ubrania, w białych rękawiczkach i białych maskach
na twarzach, mierzyli, pobierali próbki, odkurzali, drapali, opisywali, kojarzyli, układali
kwiaty: pokój zamienił się w rojny ul, zupełnie jakby martwa kobieta urządziła przyjęcie, na
które zaprosiła wyłącznie blade duchy.
Demonstracyjnie odwróciłem się od trupa, choć bynajmniej nie uchroniło mnie to
przed toksyczną zupą sprzecznych emocji. Noc była gorąca, duszna i wilgotna jak pacha
sportowca, dzienny upał zelżał zaledwie odrobinę, a ciasny pokój wypełniał po brzegi smród
przelanej krwi i wyprutych flaków.
Gary Coldwood, gliniarz do szpiku kości, przygwoździł mnie wyczekującym
spojrzeniem. Pokręciłem głową. Wiedziałem, czego po mnie oczekuje, i na razie nie byłem na
to gotów.
- Kto ją znalazł? - spytałem.
- Gość, który mieszka pod nią - odparł Gary. - Nerwowy typek. Strasznie nakręcony.
Kiedy zadzwonił, wrzeszczał niemal minutę, nim operator zdołał wyciągnąć od niego adres.
Teraz czeka na dole. Bazyliszek spisuje zeznanie.
Bazyliszek to czasem partnerka, czasem Nemezis Coldwooda, Ruth Basquiat -
Blondynka z Ambicjami. Moim skromnym zdaniem nie była najlepszą osobą do
przesłuchiwania biedaka, wciąż wstrząśniętego widokiem sąsiadki ukrzyżowanej na własnej
ścianie.
- Ktoś coś widział? - naciskałem. - Słyszał?
Gary głośno wypuścił powietrze, z odgłosem bliskim parsknięcia.
- Witamy w Brixton, ojczyźnie trzech mądrych małpek: nic nie widzę, nic nie słyszę i
przeżyj to sam. Nawet facio z dołu nie podniósł słuchawki, dopóki krew nie zaczęła mu kapać
z sufitu.
- Kim ona była?
Gary zajrzał do notatek. Wiedział, że opóźniam rozpoczęcie pracy, ale wiedział też,
kiedy naciskać, a kiedy lepiej poprowadzić mnie do wodopoju i zaczekać, aż sam zacznę pić.
Sprawiał wrażenie zmęczonego, jego krzaczaste, zrośnięte brwi kleiły się do czoła niczym
gąsienice, które wpełzły na gołą ziemię. Barczyste, muskularne ciało ciążyło ku ziemi, jakby
w miejscu, gdzie stał, grawitacja dwu- lub trzykrotnie przekraczała zwykłą ziemską.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin