Lee_Gentry_-_Swietlani_Posłancy.rtf

(626 KB) Pobierz
PODZIÊKOWANIA

GENTRY LEE

 

 

 

Świetlani Posłańcy

5 tom Ramy

(Przełożył; Andrzej Syrzycki)


PODZIĘKOWANIA

 

Chciałbym podziękować wszystkim ludziom, którzy podczas pisania tej powieści wspierali mnie i zachęcali, a w szczególności mojej żonie Stacey i mojej redaktorce Jennifer Hershey, które cierpliwie wysłuchiwały mnie setki razy. Chciałbym również podziękować moim siedmiu synom: Cooperowi, Austinowi, Robertowi, Patrickowi, Michaelowi, Travisowi i Hunterowi - za wypełnienie mojego życia miłością, radością i pełnią szczęścia, dzięki czemu było mi łatwiej skupić się i poświęcić światu, jaki stworzyła moja wyobraźnia.

Dużą rolę w nadaniu ostatecznego kształtu tej powieści odegrała Jennifer Hershey. Jej niezwykła wnikliwość niewątpliwie przyczyniła się do poprawy jakości tej książki. Również jej niezachwiana wiara w sukces Świetlanych posłańców pomogła mi pokonać niejedną trudną przeszkodę.

Dziękuję również Janis Dworkis, entuzjastycznie nastawionej koleżance, której uwagi na temat planów tej książki ceniłem sobie bardzo wysoko, a także Arlene Jacobs, z którą omawiałem niektóre zagadnienia medyczne związane z przyjściem na świat Marii.

Na końcu chciałbym podziękować swojemu nauczycielowi i przyjacielowi Arthurowi C. Clarke'owi, którego hojność umożliwiła mi rozpoczęcie kariery pisarskiej na dość późnym etapie mojego życia.


Wstęp

 

Kiedy skończyłem czytać Świetlanych posłańców, poczułem się jak instruktor lotnictwa, który właśnie wysłał swojego ucznia na samodzielny lot w bezchmurne niebo i z otwartymi ustami patrzył, jak ten wykonuje zapierające dech akrobacje. Gratuluję Ci, Gentry: Naprawdę trudno mi uwierzyć, że prawie dziesięć lat temu zaczęliśmy się zajmować tą kosmiczną przygodą.

Czy naprawdę minęło dopiero osiem lat od czasu, kiedy mój nieżyjący już agent, Scott Meredith, nalegał, bym spotkał się z Gentrym Lee? Mając wiele innych projektów na swojej liście, nie paliłem się do spotkania z jeszcze jednym potencjalnym współpracownikiem. Wówczas jednak Scott zaczął wyliczać korzyści: Gentry pracował w Jet Propulsion Laboratory i był głównym inżynierem projektu Galileo. Przedtem zaś był kierownikiem wydziału analiz naukowych i planowania eksperymentów z marsjańskimi ładownikami typu Viking. Ponieważ tak bardzo zależało mu na uświadomieniu ludziom, co dzieje się w kosmosie, do spółki z Carlem Saganem utworzył telewizyjne przedsiębiorstwo produkcyjne; tak narodził się Cosmos.

Takiego człowieka miałem poznać osobiście. Gentry znalazł się na pokładzie samolotu lecącego do Sri Lanki, a reszta jest historią. Owocami naszej współpracy były trzy kolejne po Spotkaniu z Ramą książki: Rama II, Ogród Ramy oraz Tajemnica Ramy.

W trakcie pisania ostatniego tomu, Tajemnicy Ramy, wydanego w 1994 roku, Gentry stworzył tyle tak fascynujących postaci i sytuacji, że stało się jasne, iż mamy w rękach cały nowy, domagający się opisania wszechświat. Ja jednak nie miałem ani czasu, ani energii na to, by pomóc Gentry'emu. Tak wiec byłem wielce szczęśliwy, mogąc mu powiedzieć: "Jest twój". W rezultacie powstała niniejsza powieść, którą, mogę zapewnić, w 99,999 procentach napisał Gentry (udało mi się wyłapać parę błędów).

Świetlani posłańcy sprawią radość nawet tym, którzy nie zapoznali się z czteroksięgiem Ramy, chociaż przeczytanie wcześniej napisanych tomów z pewnością pozwoli lepiej zrozumieć treść tej książki. Jest możliwe, że największym sukcesem Gentry'ego było dokonanie czegoś, co Somerset Maugham określił kiedyś mianem najtrudniejszej sztuki w literaturze: stworzenie postaci, która jest niemal nieskazitelnie dobra. Sprawił, że taki zagorzały agnostyk jak ja stał się trochę bardziej tolerancyjny wobec tak nieposzlakowanej świętości.

Mam nadzieję, że i wy, podobnie jak ja, będziecie czekali z taką samą niecierpliwością na to, co zdarzy się w następnym tomie, zatytułowanym: Double Fuli Moon Night.

Arthur C. Clarke

Colombo, Sri Lanka

20 października 1994 roku


Księga I

WIELKI CHAOS

 


1.

 

Ledwo słyszalny kurant zegarka momentalnie obudził Beatrice. W półmroku poprzedzającym nadejście świtu wyślizgnęła się ze śpiwora leżącego na drewnianej pryczy w najdalszym kącie dużego namiotu. Głęboko odetchnęła i poczuła lekki dreszcz, gdy ujrzała, jak w zetknięciu z chłodnym powietrzem jej oddech zamienia się w obłoczek pary. Potarła dłonie i przycisnęła je do miękkiej bawełnianej tkaniny długiej koszuli, która w nocy pełniła funkcję piżamy.

Spod pryczy wyjęła niebieski habit zakonny i takiż kornet z cienkim białym pasem. W środku złożonego habitu znalazła szczotkę do włosów i zapinkę. Przeciągnąwszy kilka razy szczotką po długich jasnych włosach, skręciła je w ciasny kok i upięła starannie na czubku głowy. Dokończyła ubierać się w ciągu niespełna minuty i na palcach przeszła obok prycz śpiących koleżanek.

Kiedy znalazła się na dworze, natychmiast ruszyła do odległej o czterdzieści metrów kaplicy, wzniesionej na przeciwległym krańcu niewielkiej wyspy. Na drugim brzegu zobaczyła Hyde Park i dziesiątki dużych namiotów tworzących prawdziwe miasteczko, którym opiekowała się ona razem z innymi michalitami - kobietami i mężczyznami z zakonu Świętego Michała. Maleńka sztuczna wysepka na stawie Serpentine była ich prywatnym rajem.

Beatrice uklękła, by pomodlić się przed krzyżem i stojącą obok nieco mniejszą drewnianą figurą przedstawiającą młodego mężczyznę pochłanianego przez wielki płomień.

- Dobry BOŻE - powiedziała, tak jak każdego ranka. - Pomóż mi także dzisiaj wykonywać Twoją pracę i dzielić się z innymi ludźmi Twoją bezgraniczną i nieustającą miłością. W imię świętego Michała, który pozwolił nam zrozumieć Twoje plany.

Przeżegnała się, wstała i przeszła parę metrów; znalazła się po prawej stronie kaplicy. Tam, na mocno wydeptanej trawie, usiadła w pozycji lotosu. W oddali widziała światła odbijające się od dachów domów miasta, które nazywano Londynem. Jej oddech stał się głęboki i miarowy. Zamknęła oczy, zaczynając medytację. Po chwili nawiedziła ją ulotna wizja zasp śniegu piętrzących się wysoko przed drzwiami jej rodzinnego domu w Minnesocie.

O czwartej czterdzieści odezwał się kolejny kurant małego zegarka siostry Beatrice, przypominając jej, że czas kończyć medytacje. Zakonnica wstała, przeciągnęła się, a potem nacisnęła jeden z przycisków na krawędzi swojego skomputeryzowanego czasomierza. Na tarczy zegarka pojawił się rozkład zajęć przewidziany dla niej na ten dzień, 22 lutego 2141 roku. Rocznica kąpieli George'a Birthingtone'a[1] - pomyślała z uśmiechem, przypomniawszy sobie zabawny incydent z czasów, kiedy była uczennicą jednej z młodszych klas szkoły średniej. Przyjrzała się zajęciom, jakie zaplanowano dla niej na najbliższe siedemnaście godzin. O ósmej trzydzieści miała się spotkać w Kensington Gardens z przedstawicielami władz miejskich Londynu. O czternastej powinna wziąć udział w zebraniu w Esher poświęconym zdobyciu funduszy na działalność, a wieczorem przed kolacją musiała wygłosić przemówienie na centralnym korcie tenisowym w Wimbledonie.

Zwróciła uwagę na światełko migające w dolnym prawym rogu tarczy zegarka. Wskazywało, że tej nocy otrzymała wiadomość zaliczaną do kategorii oznaczonej priorytetem B. Dobrze chociaż, że nie priorytetem A - powiedziała do siebie, przypominając sobie sytuację sprzed dwóch tygodni. Obudzono ją wówczas o północy i proszono, by zajęła się sprawą jednej z mieszkających w miasteczku kobiet, która usiłowała zabić swojego męża.

Beatrice włączyła wyświetlacz na tarczy zegarka. Wiadomość, której nadano priorytet B, była bardzo zwięzła: "Fizyczne starcie między dwoma młodymi mężczyznami: Pakistańczykiem i Irlandczykiem. Sektor Dell, dwudziesta druga dwadzieścia pięć poprzedniego wieczoru. Obaj ranni, w tym jeden dosyć ciężko. Termin rozprawy wyznaczono na godzinę jedenastą. Przewodniczy siostra Beatrice".

Mam nadzieję, że to nie był jeszcze jeden incydent o podłożu rasowym - westchnąwszy, pomyślała Beatrice. Przeszła przez most pontonowy, jaki łączył Serpentine z resztą parku. Zastanawiała się, dlaczego cierpienie nie powiększało granic ludzkiej tolerancji w taki sposób, w jaki jej zdaniem powinno. Przypomniała sobie jedno z kazań świętego Michała; to o strachu i tolerancji. "Strach wyzwala najgorsze instynkty ludzi - mówił święty. - Nie powinniśmy zatem zapominać, że jesteśmy tylko niewiele lepsi od małp, a nie trochę gorsi od aniołów".

Każdego poranka, po skończonych medytacjach, siostra Beatrice miała zwyczaj okrążać szybkim krokiem otoczoną płotem część Hyde Parku, w której obrębie mieszkało w tej chwili siedem tysięcy bezdomnych ludzi. Miasteczko namiotów powstało w centrum Londynu przed niespełna dwoma laty i początkowo zajmowało tylko niewielki fragment parku. Wyrażenie zgody, by tą społecznością opiekował się zakon, było ze strony władz miasta wyrazem najwyższej desperacji. Późną zimą 2139 roku Londyn, podobnie jak wiele innych wielkich miast całego świata, został niemal całkowicie sparaliżowany przez konsekwencje ogólnoświatowej recesji gospodarczej powszechnie zwanej Wielkim Chaosem. Tysiące bezdomnych i bezrobotnych ludzi włóczyły się po ulicach, stwarzając zagrożenie dla porządku w mieście, szerząc choroby zakaźne i niwecząc to wszystko, co jeszcze pozostało z gospodarczego lądu. Koszty zaopatrzenia tych wszystkich ludzi w żywność, odzież i dach nad głową przekraczały możliwości finansowe władz miasta, którego wpływy z tytułu podatków zostały poważnie zmniejszone przez kryzys gospodarczy.

W tym czasie zakon świętego Michała z Sieny, luźno związana z Kościołem w Rzymie samodzielna sekta katolików, której wyznawcy głosili doktryny młodego proroka zmarłego męczeńską śmiercią w końcu marca 2138 roku, zwrócił się do władz Londynu z propozycją zajęcia się społecznością bezdomnych. Zamierzano to zrobić tak, aby władzom miejskim nie przysporzyć żadnych kosztów. Zakonnicy prosili tylko o zapewnienie właściwego miejsca i ochrony przed biurokratyczną inercją lokalnego rządu. Przedstawiciele władz miejskich w pierwszej chwili roześmiali się, usłyszawszy o tym planie. Później jednak, pod naciskiem ze strony wybitnych ekonomistów, władze miasta, chociaż z oporami, zezwoliły michalitom na utworzenie niewielkiego miasteczka namiotów w samym środku Hyde Parku. W ten sposób zmalała liczba włóczęgów.

To, co początkowo władze postrzegały jako niebezpieczny, choć odważny eksperyment, okazało się sukcesem przekraczającym najśmielsze oczekiwania. Członkowie sekty składając śluby zakonne, przysięgali poświecić życie służbie bliźnim. Gdy nadszedł właściwy moment, wykazali się zarówno niespożytą energią, jak i niepospolitym, nadludzkim wręcz poświęceniem. Po początkowych trudnościach społeczność nieszczęśników została zorganizowana w sposób, który zadowolił wszystkich. Wielu bezdomnych otrzymało dach nad głową, odzienie i żywność. Co więcej, michalici, którzy nie pobierali wynagrodzenia za pracę, swą postawą obudzili nadzieję w dotkniętych przez los podopiecznych, co z kolei pomogło rozproszyć szerzącą się desperację.

W ciągu paru miesięcy michalici stworzyli na terenie parku agencję zajmującą się wyszukiwaniem pracy dla mieszkańców miasteczka. Mimo że większość oferowanych z początku zajęć miała charakter manualny i dorywczy, wielu ludziom żyjącym w Hyde Parku przywróciło to wiarę we własne siły. W krótkim czasie agencja zdwoiła wysiłki, chcąc zachęcić pobliskich przedsiębiorców do składania propozycji stałego zatrudnienia tym mieszkańcom, którzy w dotychczasowej, dorywczej pracy wykazali się najlepszymi wynikami.

Siostra Beatrice była właśnie jedną z kilku gotowych do poświęceń michalitek, które dwa lata wcześniej odważyły się złożyć władzom Londynu tę niezwykłą propozycję. Kiedy w końcu uzyskała zgodę, poświęciła się bez reszty organizacji i zarządzaniu. To właśnie Beatrice zaproponowała utworzenie Sektora Dziecięcego i wielu innych nowości, które walnie przyczyniły się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Kiedy potrzebowała pieniędzy na rozwój czy utrzymanie miasteczka, nie szczędziła starań, by je zebrać. Jej akcję popierało wiele kobiet mieszkających w Londynie.

Teraz zaś, w chłodnym półmroku lutowego poranka, kiedy jak co dzień przemierzała trasę wokół miasteczka namiotów, dwudziestoczteroletnia, błękitnooka Beatrice dobrze znała niebezpieczeństwa wciąż grożące jej przedsięwzięciu. Zatrzymała się na pagórku na Buck Hill Walk, rozdzielającym Sektor Dziecięcy na dwie części, i spojrzała na dziesiątki dużych namiotów, ustawionych na rozległej trawiastej przestrzeni graniczącej z wodą. Na liście oczekujących dzieci mamy ponad tysiąc nazwisk - przypomniała sobie - a brakuje już miejsca. Większość z nich tuła się po ulicach, śpi w zaułkach na kartonach i drży z zimna. Popatrzyła na Kensington Gardens. Bez trudności wyobraziła sobie zmiany, jakich trzeba byłoby dokonać, żeby zmienić tę część miasta w nową Wioskę Dzieci. Potrzeba nam tylko więcej miejsca - pomyślała.

Gdy w pobliżu Marble Arch dotarła do północno-wschodniej części Hyde Parku, zeszła drugimi schodami i znalazła się w oświetlonych podziemiach. Zanim przekazano tę część parku michalitom, znajdował się tu parking. Teraz miejsce to zamieniono w szpital.

- Dzień dobry, siostro Beatrice - odezwał się jeden z lekarzy, kiedy weszła do izby przyjęć. Popatrzył na zegarek. - Jak zawsze punktualnie - dodał, lekko się uśmiechając.

- Co słychać, bracie Bryanie? - zapytała Beatrice.

- Nie najgorzej. Po tamtej awanturze noc upłynęła nam spokojnie. Wręczył jej dwa arkusze wydruków komputerowych.

- Stan tego chłopaka z Pakistanu nie uległ żadnym zmianom - powiedział. - Ostrze noża dotarło dość głęboko i rozcięło mu jelita. Przetransportowaliśmy go do szpitala miejskiego zaraz po tym, jak udało się nam zatrzymać krwotok.

- A ten drugi? - zapytała Beatrice.

- Nic poważnego - odparł brat Bryan. - Zwykłe w takich wypadkach otarcia naskórka i kontuzje. - Roześmiał się słysząc swój medyczny żargon. - Skaleczenia i siniaki. Zatrzymaliśmy go na noc na obserwację.

Siostra Beatrice przeczytała szybko oba wydruki, a potem znów spojrzała na lekarza.

- Żadnych nowych przypadków gruźlicy? - zainteresowała się.

- Nie - odrzekł brat Bryan. - To już dziewiąty dzień z rzędu... Cały czas trzymamy kciuki. Wygląda na to, że w końcu akcja prześwietleń, które zarządziłaś, zaczyna przynosić oczekiwane rezultaty.

Za cenę usunięcia z miasteczka ponad stu pięćdziesięciu mieszkańców - pomyślała ponuro Beatrice. - Większość z nich nawet nie miała wyraźnych objawów.

- Epidemia w samym mieście nie ustępuje - powiedziała. - Przed dwoma dniami odbyliśmy kolejną rozmowę z radą lekarzy Londynu. Normalne leki nie zwalczą tej odmiany wirusa. Sytuację pogarszają jeszcze wilgoć i zimno. Trzeba będzie w dalszym ciągu poddawać kwarantannie wszystkich nowych mieszkańców, do czasu aż potwierdzą się wyniki ich dokładnych badań.

Beatrice pożegnała się z lekarzem i poszła długim korytarzem do oddziału dziecięcego. Otworzyła cicho drzwi. W wielkiej sali panowała ciemność. Po obu stronach wiodącego środkiem sali przejścia stały dziesiątki dziecinnych łóżek.

Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała w ciemnościach głos dziewczynki wymawiającej szeptem jej imię.

- Dzisiaj znów obudziłaś się za wcześnie, Elise - powiedziała ujmując dziewięciolatkę za rękę. Dziewczynka także się uśmiechnęła.

- Czekałam na ciebie, siostro Beatrice - odparła. - Chcę, żebyś mi coś powiedziała.

- Co takiego?

- Jesteś pewna, że po ustąpieniu ospy wietrznej moja twarz będzie taka sama jak poprzednio?

- Oczywiście, Elise - odpowiedziała zakonnica. - Ja też, kiedy miałam pięć lat, byłam ciężko chora na ospę wietrzną. Całą twarz miałam w krostach... Popatrz teraz.

Skierowała światło kieszonkowej latarki na swoją twarz.

- W porządku. Chyba mogę ci wierzyć - odezwała się dziewczynka, a potem uniosła się na łóżku i ją uściskała. - Jeszcze jedna sprawa - powiedziała po chwili, kiedy zakonnica odwracała się, żeby odejść. - Czy będziesz dziś wieczorem śpiewała na nieszporach?

- Tak - odparła Beatrice po krótkiej chwili zastanowienia.

- Do licha - stwierdziła Elise, kręcąc głową - znów nie będę mogła cię usłyszeć. Zamierzają wypuścić mnie stąd dopiero jutro.

Po wyjściu ze szpitala siostra Beatrice ruszyła na południowy wschód wzdłuż ogrodzenia obok Broad Walk. Po drugiej stronie płotu, w części parku najbliższej Mayfair, kilkoro ludzi gimnastykowało się na ścieżce zwanej Lover's Walk. Przebywali na terenie jednej z tych części Hyde Parku, która była wciąż dostępna dla mieszkańców Londynu.

Gdy znalazła się na Serpentine Road, popatrzyła na zegarek i przyspieszyła kroku. Po chwili wkroczyła w obłok mgły wiszącej nad ziemią. Beatrice lubiła patrzeć, w jaki sposób tajemnicza cicha biel porannej mgły przemieniała Hyde Park w obce miejsce, w którym drzewa i posągi pojawiały się i znikały jak duchy, kiedy przechodziła obok nich.

Nieco po prawej stronie, tuż przy dolnych gałęziach dużego drzewa, zamajaczył dziwny geometryczny kształt. Wyglądał jak świecący pierścień i z tej odległości przypominał gigantyczny obwarzanek. Znajdujący się pośrodku twór miał rozmiary dorosłego człowieka.

Zaciekawiona Beatrice zwolniła, nie spuszczała wzroku z dziwacznego obiektu. Kiedy podeszła trochę bliżej i gdy jedną z parkowych latarń przysłoniło duże drzewo, oba koncentrycznie umieszczone grube pierścienie jarzącego się obwarzanka mogła widzieć jak na dłoni. W środku ujrzała tysiące nadzwyczaj drobnych, białych, podobnych do kropelek wody cząstek, z których każda wydawała się emitować własne światło, powoli tańcząc w przestrzeni ograniczonej przez oba pierścienie.

Co to może być? - pomyślała zaintrygowana. Niezwykle jasno świecący torus zaczął powoli płynąć w powietrzu w jej stronę. Beatrice zboczyła ze ścieżki i przeszła dwa kroki, kierując się ku drobinkom tańczącym i świecącym w porannej mgle. Ujrzała, że jarzący się pierścień nagle zawisł nieruchomo o kilka metrów przed nią. Beatrice, zahipnotyzowana na chwilę przez cząsteczki tańczące w środku obwarzanka, zebrała całą odwagę i chciała podejść bliżej. Niemal w tej samej chwili zobaczyła oślepiająco jasny błysk, na ułamek sekundy musiała zamknąć oczy.

Kiedy je znów otworzyła, otaczająca ją ze wszystkich stron mgła wyglądała tak jak zawsze. Beatrice nigdy nie widziała niczego podobnego do obwarzanka pełnego świecących i tańczących kulek. W jej umyśle na zawsze pozostał jednak obraz, jaki widziała na chwilę przed zamknięciem oczu. Wydawało się jej, że tysiące pojedynczych cząstek zawartych w dziwacznym torusie eksplodowało nagle jasnym światłem.

Siostra Beatrice rozejrzała się uważnie po parku. Nie dostrzegła niczego, co wydałoby się jej niezwykłe. Po kilku sekundach ruszyła szybko w stronę mostu pontonowego wiodącego do kwater zajmowanych przez michalitów. Znacznie wcześniej jednak, nim dotarła do dużej łaźni stojącej niedaleko namiotu, w którym spała, zaczęła rozmyślać, czy przypadkiem świecącego obwarzanka nie wyczarowała jej nadzwyczaj bujna wyobraźnia.


2.

 

- Każdego wieczoru na chwilę przed zaśnięciem mówię sobie, że nastawię alarm zegarka i wybiorę się z tobą na poranny spacer - powiedziała stojąca pod sąsiednim prysznicem Vivien. - Wiem, że to byłoby korzystne dla mojego zdrowia. Ale zawsze dzieje się jedno i to samo. Chowam się głębiej do ciepłego śpiwora i rozmyślam, jak zimno i ciemno jest o czwartej czterdzieści rano...

- Nie martw się tym - odezwała się Beatrice, starając się, aby Vivien usłyszała ją mimo szumu wody. - Od czasu kiedy zaczęłyśmy pracować razem, mówiłam ci wiele razy, że nie musisz być na nogach przed szóstą rano. A i to, znając twoją naturę, jest dla ciebie niemałym poświęceniem.

- A niech to diabli, pewnie że jest - odparła Vivien, wychodząc spod prysznica i sięgając po dwa ręczniki z leżącego obok stosu. Zaczęła energicznie wycierać krótkie włosy. Obie kobiety były chwilowo same. - Wiesz - odezwała się po kilku sekundach - w moim dotychczasowym życiu zdarzało się często tak, że nawet nie kładłam się do łóżka przed szóstą rano... a przynajmniej nie po to, żeby zasnąć.

- Nie przypominaj mi o tym - rzekła siostra Beatrice, kiwnięciem głowy dziękując Vivien za wyciągnięty w jej stronę drugi ręcznik. Uśmiechnęła się ciepło do swojej asystentki. - Czasami nie potrafię zrozumieć, dlaczego przyłączyłaś się do naszego zakonu.

Siostra Vivien się roześmiała.

- Dla mnie nadal jest to całkowicie niepojęte. Każdego poranka, kiedy wkładam niebieski habit i ten śmieszny mały kornet, zadaję sobie pytanie, czy to naprawdę ja? Czy może jakaś inna osoba, w żaden sposób nie związana z Victorią Edgeworth, wychowaną w Woodrich Manor w hrabstwie Essex?

Vivien podeszła do jedynego lustra w łaźni, umieszczonego tuż obok kabin z prysznicami. Beatrice wciąż jeszcze wycierała włosy, kiedy jej odbicie pojawiło się obok Vivien w lustrze. Blada skóra ciała Beatrice kontrastowała ostro z ciemno-miedzianą skórą jej asystentki.

- Hej, wyglądasz doskonale - odezwała się żartobliwie Vivien. - Gdyby kiedyś znudziły ci się te wszystkie religijne bzdury, poradziłabyś sobie w życiu bez problemu.

Siostra Beatrice lekko się zaczerwieniła i odeszła od lustra. Miała właśnie opowiedzieć asystentce o świecącym pierścieniu, kiedy drzwi do łaźni się otworzyły i do środka weszły dwie inne michalitki. Postanowiła zaczekać na inną okazję.

Tymczasem Vivien wyjęła czystą sztukę długiej bielizny z kosza z napisem ROZMIAR ŚREDNI oraz czysty niebieski habit ze stojącego tuż obok drugiego kosza.

- Mam nadzieję, B, że cię nie uraziłam - odezwała się, kiedy dołączyła do Beatrice. - Czasem nie mogę ścierpieć, że muszę zachowywać się przez cały czas jak święta.

- Nikt nie mówi, że musisz być doskonała - odrzekła Beatrice, wkładając przez głowę czysty habit. Odwróciła się i spojrzała poważnie na Vivien. - Musisz jednak pamiętać, kim jesteś i czym jesteś... i dawać dobry przykład innym.

- Oho - odparła siostra Vivien, próbując humorem stępić ostrze wymówki Beatrice. - Domyślam się, że bycie mniszką zakonu świętego Michała oznacza, że już nigdy nie będę mogła podziwiać naturalnego piękna tego, co Bóg stworzył.

Wbrew samej sobie Beatrice uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Czasami, moja droga, jesteś naprawdę niepoprawna.

- A zatem mi wybaczasz? - zapytała ją Vivien. Nie czekając na odpowiedź, podskoczyła z powrotem do lustra, by poprawić kornet. - Ciekawa jestem, w jaki sposób włożyłaby ten kapelusz moja jamajska matka - powiedziała. - Ostatnio, kiedy ją widziałam, w Boże Narodzenie, stwierdziła, że habit się jej podoba, ale że w tym kornecie zupełnie mi nie do twarzy...

 

Obie kobiety przeszły razem przez most pontonowy i znalazły się w głównej części parku. Podążyły w stronę budynku kierownictwa miasteczka namiotów. Miejsce to, zanim przekazano park michalitom, było posterunkiem policji.

- Ostatniej nocy doszło w Dell do awantury - zaczęła Beatrice, starając się całkowicie skupić na czekających ją tego dnia obowiązkach. - Zostałam wybrana przewodniczącą rozprawy wyznaczonej na dzisiaj na jedenastą rano. Chciałabym odwiedzić teraz laboratorium obróbki obrazów z kamer, a ty mogłabyś wpaść do brata Timothy'ego i upewnić się, czy właściwie przygotował moje wystąpienie w sprawie rozbudowy miasteczka na terenie Kensington Gardens... Za kwadrans spotkamy się na śniadaniu.

Siostra Beatrice podeszła do szarego budynku znajdującego się nieco w bok od ścieżki. Z kieszonki w spodniej części komputerowego zegarka wyciągnęła kartę identyfikacyjną i wsunęła ją do czytnika umieszczonego tuż nad klamką. Kiedy drzwi się otworzyły, skierowała się do dużego pokoju pełnego komputerów, monitorów i innych elektronicznych urządzeń. Powitała ją siostra Melissa, która zaprowadziła Beatrice do niewielkiej kabiny projekcyjnej.

- Niektóre fragmenty incydentu zostały zarejestrowane przez kamerę czterysta siódmą i czterysta ósmą - oznajmiła Melissa. - Część z nich przygotowałam w kolejności chronologicznej... Brat Thomas, z sekcji bezpieczeństwa, przestudiował je starannie i teraz będzie nam służył swoim komentarzem.

Starszawy mężczyzna mówiący ze szkockim akcentem usiadł w kabinie projekcyjnej obok Beatrice.

- Pierwsze ujęcia - powiedział pokazując na ekran monitora - zostały dokonane o dwudziestej drugiej pięć. O tej porze pan Bhutto siedział na ławce w parku obok wodospadu i zajęty był rozmową z panną Macmillan. Na ekranie widać oboje. Bhutto ma dwadzieścia trzy lata i mieszka w namiocie rodzinnym B-19 usytuowanym na południe od Reservoir. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy był wzorowym mieszkańcem zgłaszającym się na ochotnika do każdej pracy, którą wykonywał nienagannie. Macmillan, dwadzieścia jeden lat, zajmuje pryczę w namiocie F-6 przeznaczonym dla panien i stojącym na północ od Bandstand. Przybyła do nas niedawno. Chociaż obrazom nie towarzyszyły dźwięki, siostra Beatrice mogła z ruchów ciała i gestów młodych ludzi wywnioskować, że ich rozmowa miała charakter przyjacielski. Na początku żadne z nich nie dotykało drugiego, chociaż kilka gestów i ruchów głową panny Macmillan świadczyło, że próbuje kokietować pana Bhutto.

- Przez pierwszych dziesięć minut w ich zachowaniu nie było żadnej zmiany - oznajmił brat Thomas. - Później zaczęli się całować.

Zarejestrowany obraz późniejszych scen był nieostry i zbyt ciemny. Mimo to, kiedy siostra Beatrice przywykła do gorszej jakości obrazu, bez trudu mogła zobaczyć, co się działo. Kiedy pan Bhutto nachylił się i przelotnie musnął wargami usta panny Macmillan, młoda kobieta uniosła rękę, położyła dłoń z tyłu głowy mężczyzny i przyciągnęła go do siebie. Taśma z nagraniem się skończyła, gdy oboje oddawali się namiętnym pocałunkom.

- Jeden z elementów przetwarzających sygnał ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin