Wacław Czyżewski - -Jastrząb-.pdf

(548 KB) Pobierz
ZANIM PADŁY STRZAŁY
Słońce stało już w zenicie, gdy Antek Paleń, który ocknął się pierwszy z krótkiego
snu, zaczął budzić swych kolegów. Było ich trzech wyciągniętych na puszystej trawie
w cieniu zagajnika kipiącego gęstą,
świeżą
zielenią. Obok nich leżały karabiny z roz-
łożonymi zamkami i ten widok najbardziej go zirytował.
- Wstawaj, człowieku - szarpnął za ramię Józka Sęka. - I wy też - zwrócił się do
dwóch stryjecznych braci, spoglądających sennym jeszcze wzrokiem na sprawcę na-
głej pobudki. Głos Antka docierał do nich z trudem, nie mogli w pierwszej chwili
zrozumieć, o co mu chodzi.
- Co się stało? - zapytał wreszcie Janek Paleń, mrużąc oczy w jaskrawych promie-
niach czerwcowego słońca.
Antek zmarszczył brwi, niefrasobliwość krewniaka wytrąciła go trochę z równo-
wagi.
- Dosyć tego dobrego! - wypalił ostrym tonem. - Albo nauczycie się dyscypliny,
albo nas szkopy zgarną do policyjnej budy i obudzicie się dopiero w areszcie. Do
czego to podobne! Przerwaliście czyszczenie broni i
śpicie
w najlepsze, zapominając
o wszystkim. I do tego jeszcze te karabiny. Jak można zostawiać rozłożoną broń? Kto
was tego nauczył? A gdyby tak teraz, w tej chwili, wyskoczyli zza drzew Niemcy, to
co wówczas? Zamek pod pachę i w nogi, tak?
Nie odpowiedzieli mu od razu. Słuchali, zerkając mimochodem na sąsiednie
krzewy skąpane w słońcu, bujnie rozrośnięte i szeleszczące na wietrze.. Pierwszy
odezwał się Józek.
- Przecież ty także...
- Co także? Chciałeś powiedzieć,
że
spałem razem z wami? Tak, nie zaprzeczam,
ale Visa mam w porządku. Zobacz - podsunął mu na dłoni pistolet. - Mógłbym z niego
kropnąć w każdej chwili, a wy? Mam ci pokazać, jak wygląda twój karabin?
- Nie, nie potrzeba. Sam widzę. Ale w razie czego, nie byłoby tak
źle
- próbował
tłumaczyć Józek. - Mamy przecież wartownika...
Antek spojrzał na niego z wyrzutem.
- Przede wszystkim musisz polegać na sobie, to samo dotyczy pozostałych. I mnie
też - podkreślił z naciskiem. - Musimy stanowić zwartą grupę. Złóż szybko broń i
ściągnij
natychmiast Irzyckiego z posterunku. Gdyby zauważył coś podejrzanego,
zaalarmuj nas. Jeśli nie, wracajcie obaj. Porozmawiamy wreszcie o ważnych spra-
wach, które nas wszystkich dotyczą. Zrozumiałeś?
- Tak jest! - Józkowi udzielił się służbowy ton. - Zaraz tu będziemy.
Antek usiadł pod rozłożystym
świerkiem
i bacznie lustrował dwóch chłopców,
którzy w błyskawicznym tempie doprowadzali do porządku swa karabiny.
Ślizgowe,
czterotaktowe zamki Mauserów trzaskały napiętymi iglicami. Załadowali broń, prze-
stawili skrzydełka bezpieczników i czekali. Coś ważnego musiało za chwilę nastąpić.
Wiedzieli,
że
Antek nie rzuca słów na wiatr. Cieszył się wśród nich dużym autoryte-
tem, ufali mu nie od dzisiaj. Pochodził przecież z rodziny Paleniów, związanej jeszcze
przed wojną z ruchem lewicowym. Sam miał już kontakt z organizacją, która działała
w konspiracji. Parę razy pokazywał im ulotki i gazetki wydawane przez kogoś w pod-
ziemiu. Czytali z zapartym tchem, wchłaniali każde zdanie, każde słowo... Antek
wprowadzał ich krok po kroku w inny
świat,
wyjaśniał, przekonywał, sypał przykła-
dami. Musiał dużo czytać, bo jego wiedza nie ograniczała się tylko do pospolitych
spraw związanych z rodzinną wsią. Ale nie tylko pod tym względem Antek impono-
wał im swą dojrzałością i postawą. Było przecież wielu takich, którzy potrafili cieka-
wie mówić. Antek, jako jeden z pierwszych, zdecydował się na krok, który
świadczył
także o jego odwadze. Wszystko zaczęło się wczesną wiosną 1942 roku, gdy we
wsiach Lubelszczyzny okupant ponownie przystąpił do przymusowego wywożenia
młodzieży w głąb Rzeszy, do prascy w przemyśle zbrojeniowym i rolnictwie. Akcja
prowadzona była z całą brutalnością. Nie pomagały
żadne
zaświadczenia lekarskie,
żadne
prośby. Niekiedy tylko skutkowała sowita łapówka wypłacona urzędnikowi z
Arbeitsamtu lub komendantowi gminnego posterunku policji, ale któż z biednych
chłopów Lubelszczyzny mógł sobie pozwolić na taki luksus? Nie było wreszcie
żad-
nej gwarancji, czy nawet łapówka uratuje kandydata na przymusowy wyjazd od ko-
lejnej akcji.
I wtedy właśnie, gdy w wielu rodzinach opłakiwano zabranych przemocą synów,
Antek powiedział stanowczo „nie”. Zbuntował się i mimo nakazu, odmówił wyjazdu.
Wiedział dobrze, czym to grozi, ale nie zmienił swej decyzji. Pozostał na miejscu,
zaczął się ukrywać. Pociągnął swym przykładem kilku innych kolegów. Szybko doszli
do porozumienia i od tej pory rozpoczęło się ich nowe
życie,
ryzykowne, pełne nie-
wygód, często głodu i chłodu, forsownych wędrówek i trosk. Początkowo tylko się
ukrywali, ale Antek nie myślał wyłącznie o ratowaniu głowy. Odrzucał taką myśl.
Dopomógł mu w tym brat, dawny członek KPP, związany z aktywistami lewicy już od
pierwszych miesięcy okupacji. Starszy brat zastępował mu ojca, który zmarł przed
wybuchem wojny. Dzięki niemu Antek dowiedział się o istnieniu zalążkowej konspi-
racyjnej organizacji w Rzeczycy i innych wsiach. W kolportowanych tajnie gazetkach
pisano o potrzebie zbrojnej walki z hitlerowcami. Hasło było jasne, zachęcające do
czynu. Antek otwarcie przedstawił przed kolegami swój plan, wiedział zresztą,
że
oni
też myślą podobnie.
Tak oto powstała pięcioosobowa grupa zdecydowanych na wszystko chłopaków.
Nie składali przysięgi, nie mieli jeszcze wyraźnie określonego programu działania, ale
w ich rękach znalazła się broń. I to było najważniejsze. Każdy wiedział,
że
prędzej
czy później, a w grę wchodziły nie lata, lecz tygodnie, skierują lufy przeciwko wro-
gowi. Chociaż grupa powstała samorzutnie, to jednak Antek uznany został jednogło-
śnie
jej dowódcą. Zdobył już sobie tyle szacunku i uznania,
że
nikt nie kwestionował
jego czołowej roli w grupie. Antek właściwie docenił postawę kolegów, którzy mu
zaufali. Starał się na każdym kroku postępować tak, aby mogli w pełni na nim pole-
gać. Wskazówek udzielał mu brat. Od niego uczył się elementarnych zasad konspira-
cji, działania w trudnych warunkach okupacji, poczucia dyscypliny i odpowiedzialno-
ści
za podejmowane decyzje.
Gdy więc Józek Sęk wrócił z wartownikiem, Antek postanowił omówić kilka
spraw zasadniczych, które miały zmienić oblicze luźno do tej pory związanej grupy.
Czas był najwyższy, rozpoczynała się pełnia lata - najlepsza pora do aktywnych wy-
stąpień przeciwko okupantowi.
- No, chłopaki - zaczął przyjacielskim tonem - dość już obijania się po wiejskich
kątach, oborach i stodołach, dość zjadania darmowego chleba, którego nasi chłopi i
tak mają za mało, by starczyło dla własnych dzieci i na kontyngent...
Przyglądali mu się z zainteresowaniem. Dotychczas nie przemawiał do nich w ten
sposób, nie poruszał tego tematu nawet wówczas, gdy zastanawiali się wspólnie, u
kogo spędzić kolejną noc.
- Wyrwaliśmy się z rąk szwabów nie po to, by siedzieć z założonymi rękami -
ciągnął dalej Antek. - Wojna potrwa jeszcze długo. Musimy włączyć się do niej i
rozpocząć walkę z wrogiem. Ktoś z was może powiedzieć: cóż my, pięciu chłopaków,
zdołamy zrobić? Wytłuką nas, zanim oddamy pierwszy strzał. Ja jednak myślę,
że
tak
nie jest. Będziemy działać podjazdowe, skrycie, będziemy nękać okupanta tam, gdzie
on się tego najmniej, spodziewa. Nie damy się zaskoczyć, przeciwnie, sami będziemy
zaskakiwać. Naszym sprzymierzeńcem będzie las. Kto zna lepiej od nas te strony?.
Wróg? Bzdura. Oni czują się dobrze na otwartej przestrzeni, gdy mają przewagę. Tu,
w lasach lipskich, janowskich, biłgorajskich, będą bezradni.-Naszym sprzymierzeń-
cem będzie też noc. Kto zorientuje się w ciemnościach,
że
jest nas tylko pięciu? Za-
nim ochłoną i zorganizują jakiś pościg, my już pryśniemy daleko...
Słuchali go z coraz większą uwagą. To, co mówił, miało swój sens. Znać było,
że
Antek przygotował z bratem odpowiednie argumenty. Niby o wszystkim wiedzieli, ale
dopiero teraz, gdy nazwał pewne rzeczy po imieniu, dostrzegli sporo nowego.
- Dobrze gadasz, Antek - wtrącił jego stryjeczny brat Janek. - Jak tłuc, to tłuc. My
też tak myślimy, tylko powiedz, czym? Ty masz Visa, my wygrzebane ze strychów
karabiny. Przecież tego nie starczy, amunicji mam parę sztuk. Czort wie, czy jeszcze
jest dobra...
- Ja swoją kozikiem skrobałem ze rdzy - dodał Józek Irzycki, który przed chwilą
wrócił z posterunku.
- Wiem, widziałem - przyznał flegmatycznie j Antek. - Dlatego też od broni trzeba
będzie zacząć. Porozmawiamy z chłopami i leśnikami. W trzydziestym dziewiątym
pochowali trochę porzuconej broni i amunicji. Po co ma się marnować w ziemi skoro
my jej potrzebujemy. Gdy i tego nie starczy, zdobędziemy broń na wrogu. Ma jej pod
Zgłoś jeśli naruszono regulamin