Oliver Anne - Artystka i biznesmen.pdf

(532 KB) Pobierz
Anne Oliver
Artystka i biznesmen
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie umawiaj się z tym mężczyzną.
- Niezależnie od tego, co zrobił, Roz - odparła Didi O'Flanagan - z pewnością nie
zasługuje na to,
żeby
jego zdjęcie wisiało w damskiej toalecie. - A jeśli zasługiwał? Miał
przedziwne, ciemnoniebieskie oczy, których spojrzenie bez wątpienia było w stanie zmu-
sić dziewczynę do popełnienia czegoś, na co w normalnych warunkach nigdy by się nie
zdecydowała.
- To akurat wie jedynie ta kobieta, która to zdjęcie przykleiła - zauważyła Roz. -
Cameron Black musiał ją nieźle wkurzyć.
- Tak... - mruknęła Didi. Ciemne włosy, mocno zarysowana szczęka, usta wprost
stworzone do całowania. Skoro tak wygląda jego twarz, ciekawa była, jak prezentuje się
cała reszta. - Możemy sprawdzić w internecie, czy jego nazwisko umieszczono na stronie
„Mężczyźni, których należy unikać".
- Niezły pomysł, ale teraz chodźmy usługiwać tym grubym rybom, bo za chwilę
będziemy musiały wejść na stronę „Oferty pracy" - oznajmiła Roz i ruszyła w stronę
drzwi.
- Zaraz do ciebie dołączę.
Cameron Black. Dlaczego nie brzmiało jej to obco? Cóż, nie pora na takie rozmy-
ślania.
Didi poprawiła szminkę na ustach, wygładziła mundurek i wyprostowała plakiet-
kę z nazwiskiem, która jak zwykle się jej przekręciła... i znów spojrzała na wiszącą na
ścianie
fotografię. Pod zdjęciem widniał napis: „On nie jest takim człowiekiem, na jakie-
go wygląda". Wiedziona impulsem zerwała zdjęcie ze
ściany.
Niezależnie od tego, co
zrobił, to nie było w porządku. Każdy kij ma dwa końce. W wieku dwudziestu trzech lat
miała za sobą jeden związek, który okazał się totalną porażką.
Coś ją powstrzymało przed zwinięciem zdjęcia w kulkę i wyrzuceniem do kosza.
Ta twarz wydała się zbyt idealna,
żeby
tak ją potraktować. Złożyła fotografię na cztery i
wsunęła do kieszeni czarnych spodni.
A po chwili wniosła tacę z przekąskami na salę pełną biznesmenów. Uśmiechnęła
się uroczo i podeszła do grupki mężczyzn.
L
T
R
- Może mają panowie ochotę spróbować krabowych paluszków w sosie z cytryno-
wej trawy? A może serowych kulek z oliwkami?
Jak się spodziewała, jej uśmiech został zignorowany. Mężczyźni kontynuowali
rozmowę na temat rozbudowy jednej z dzielnic Melbourne, choć kilku z nich sięgnęło po
proponowane przez Didi przekąski. Nadal się jednak uśmiechała. Podeszła do kolejnej
grupki, ponawiając propozycję. Nienawidziła tej pracy, ale chwilowo nie miała innego
wyboru. Nie zamierzała wrócić do domu w Sydney i przyznać,
że
jej się nie powiodło,
- Dziękuję, Didi.
Głęboki baryton zabrzmiał tak niespodziewanie,
że
zaskoczona podniosła wzrok.
Mężczyzna wziął ostatnie krabowe ciasteczko i jeszcze raz podziękował.
- Bardzo proszę. Mam nadzieję,
że
panu smakuje... - Zaskoczona wpatrywała się w
parę intensywnie niebieskich oczu.
To nie może być ten człowiek, którego fotografię przed chwilą zerwała ze
ściany...
A jednak był. Czyli kobieta, która przykleiła zdjęcie, wiedziała,
że
on tu będzie. Może
mścicielka nadal tu jest, by być
świadkiem
jego upokorzenia.
Zdjęcie nawet w połowie nie oddawało jego urody. Był niezwykle przystojny. Nie-
bieskie oczy miał tak ciemne,
że
chwilami mogły wydawać się czarne. Patrzyły na nią
teraz z uwagą. Był opalony, wysportowany, włosy miał
ścięte
krócej niż na zdjęciu. Ca-
łości
dopełniał grafitowy garnitur uszyty z drogiego materiału. Widok tego faceta wprost
zapierał dech w piersiach.
Didi zacisnęła palce na tacy. Patrzyła w milczeniu, jak połknął krabowe ciasteczko
i odwrócił się do swoich rozmówców. Nie, nie pozwoli mu tak po prostu odejść.
- Nie spróbował pan sosu - powiedziała głośno. Zbyt głośno. - A to ciasteczko było
ostatnie...
Ponownie na nią spojrzał. Didi poczuła nieprzepartą chęć,
żeby
zanurzyć palec w
sosie i wsunąć mu w usta.
- Wielka szkoda, ale było naprawdę pyszne.
- Proponuję,
żeby
skosztował pan serowych kulek. - Uniosła nieco tacę. - Jeśli lubi
pan oliwki.
- Uwielbiam.
L
T
R
Sięgnął po kulkę, patrząc na nią w sposób, od którego Didi zrobiło się gorąco.
- Jak już mówiłem, Cam... - Starszy mężczyzna spojrzał na niego znad okularów.
Mrugnął porozumiewawczo do Didi i wrócił do przerwanej rozmowy.
Cam... Cameron Black. Poparzyła, jak smukłym palcem wskazał coś na planie. Jak
by to było poczuć te palce na sobie? Hm zaraz, co jej chodzi po głowie! Musi się opa-
miętać, zanim popełni jakieś kardynalne głupstwo.
Ten człowiek był biznesmenem i nie miał czasu na pogaduszki z kimś takim jak
ona. Zarabiał pieniądze, tak zwane ciężkie miliony, a reszta się nie liczyła.
Didi spojrzała na makietę, która stała na stole. Zmarszczyła brwi, nie mogąc do-
strzec szczegółów bez okularów. Budynek wydał jej się dziwnie znajomy.
Po chwili go rozpoznała. To był jej blok. Kilka miesięcy temu dostali zawiadomie-
nia o tym,
że
będą musieli się wyprowadzić, ale Didi jakoś nie znalazła czasu,
żeby
po-
szukać nowego lokum.
A więc to tam widziała jego nazwisko. Właściciel firmy deweloperskiej. To Came-
ron Black wyrzucał ją z mieszkania, i ją, i te wszystkie rodziny. Coś się w niej zagotowa-
ło.
Rozczarowanie, złość, oburzenie. Tym
łajdakiem
kierowała tylko chciwość. Nie ob-
chodził go los ludzi, których nie stać było na wynajęcie mieszkania w lepszej części mia-
sta.
Powinna pójść do kuchni i napełnić tacę, jednak Didi nie należała do osób, które w
pewnych sytuacjach wolą trzymać język za zębami.
- Przepraszam. - Sześć par oczu spojrzało na nią, ale widziała jedynie te ciemno-
granatowe. - Czy choć przez chwilę pomyśleli panowie o dwustu trzech lokatorach tego
domu, których wyrzucają panowie na bruk?
- Słucham? - Głos Camerona Blacka był zimny jak stal.
- Nie wiem, jak panowie mogą w nocy spokojnie spać. Pani Jacobs mieszka w tym
budynku od piętnastu lat, a teraz musi przenieść się do Geelong do córki. A Clem Maso-
n's...
- Niech pani uważa, co pani mówi - ostrzegł ją jeden z biznesmenów.
Didi nie zaszczyciła go spojrzeniem.
L
T
R
- Czy wie pan, panie Black, jak trudno jest znaleźć odpowiednie mieszkanie za roz-
sądną cenę? Czy w ogóle obchodzą pana ludzie, którzy mieszkają w tym budynku, a któ-
rzy próbują utrzymać się na powierzchni?
- Nie słyszałem o
żadnych
problemach.
- Oczywiście,
że
nie. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Może to dlatego pana fotogra-
fia wisi w damskiej toalecie jako ostrzeżenie - zakończyła piskliwym głosem.
Cameron Black otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak Didi z hukiem
odstawiła tacę na stolik i ruszyła w stronę pokoju dla personelu. Wpadła do pustego po-
mieszczenia i ciężko oparła się o drzwi. Najpewniej przez swój niewyparzony język wła-
śnie
straciła pracę, której tak bardzo potrzebowała. Co ją podkusiło,
żeby
wszczynać
awanturę? I dlaczego facet, o którym marzy każda kobieta, okazał się właścicielem jej
mieszkania?
Drzwi rozwarły się gwałtownie pchnięte silną męską dłonią. Didi ujrzała w lustrze
twarz Camerona Blacka. Ku swemu zaskoczeniu zamiast wystraszyć się, poczuła zacie-
kawienie. I podniecenie. Niech go diabli! Wcale nie chciała,
żeby
tak na nią działał. Jak
mogła się pozbierać, skoro wtargnął do jedynego miejsca, w którym czuła się bezpiecz-
na?
Odwróciła się, spojrzała mu prosto w oczy i starając się panować nad głosem, po-
wiedziała:
- Wygląda na to,
że
pan pobłądził.
L
T
R
- Nie ja. Ty. - Jego głos był miękki jak jedwab. - Nie powinnaś wyrażać się
źle
o
ludziach, którzy ci płacą.
- Panie Black, powiedziałam tylko prawdę. Niestety, nie zawsze jest to opłacalne.
Oderwał wzrok od jej oczu i rozejrzał się po pokoju.
- Skąd znasz moje nazwisko?
- Znają je pewnie wszystkie kobiety pracujące w tej instytucji.
Przysunął się do niej, jakby przyciągnęła go jakaś niewidzialna siła. Stał tak blisko,
że
odbierała jego ciepło i czuła zapach wody po goleniu. Cedr i płatki
śniegu.
- W co ty sobie ze mną pogrywasz? - Choć była pewna,
że
pamięta jej imię, spoj-
rzał na plakietkę, którą miała przypiętą na lewej piersi. - Didi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin