Delacorte Shawna - Na każde skinienie.pdf

(467 KB) Pobierz
Delacorte Shawna
Na każde skinienie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
-Co zrobiła?! - Jared Stevens był zaszokowany.
Zdjął nogi z dębowego biurka i zerwał się z fotela.
-Podarła list i rzuciła nim we mnie. Potem, powie-
działa: „Prędzej mi kaktus na ręku wyrośnie, niż
zapłacę rodzinie Stevensów choćby jednego centa!".
Mówiła też, że jeśli pan sądzi, iż jej ojciec był winien
pieniądze firmie Stevens Enterprises, jego śmierć
unieważniła dług. -Grant Collins, adwokat firmy
Jareda, był nieco zmieszany. - Potem wyrzuciła mnie
za drzwi - ciągnął. - Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi
się coś takiego...
Jared rozgniewał się.
- Za kogo ona się uważa?! - zawołał. - Niech pan...
- Zamilkł i uspokoił się trochę. Przyszedł mu do głowy
pewien pomysł. - Albo nie - powiedział. - Sam się tym
zajmę.
Po wyjściu Collinsa nalał sobie kawy i zajął się le-
żącymi na biurku dokumentami. Przejrzał je i zamknął
oczy, opierając się wygodnie. Nie miał czasu ani cier-
pliwości na zajmowanie się jakąś starą transakcją ojca z
Paulem Donaldsonem. Rodziny Stevensów i Donaldso-
nów dokuczały sobie nawzajem już od trzech pokoleń.
Jared miał tego dość. Nie obchodziło go, kto i w jaki
sposób zaczaj ani dlaczego waśń ciągnęła się aż tak długo.
Nie miał żadnego interesu w tym, żeby procesować się
z córką Donaldsona. Chciał tylko, żeby oddała Stevens
Enterprises dwadzieścia tysięcy dolarów, na jakie opiewał
podpisany przez jej ojca weksel. Jaredowi chodziło je-
dynie o to, żeby sprawa została uczciwie zakończona, o
nic więcej. Nie gniewał się osobiście na Kimbrę Do-
naldson, nie miał przecież o co.
Nigdy jej nawet nie widział. Wyglądało jednak na to,
że zamierzała stoczyć z nim bitwę. Dom Donaldsonów
stał zaledwie pięć kilometrów od posiadłości Stevensów,
gdzie Jared corocznie spędzał lato. Większą część roku
mieszkał w swoim niedużym domu w San Francisco. Po-
łożona w miasteczku Otter Crest na wybrzeżu północnej
Kalifornii rozległa posiadłość służyła mu przez trzy mie-
siące zarówno za dom, jak i za biuro. Uciekał tam z za-
tłoczonego San Francisco, gdzie znajdowała się siedziba
Stevens Enterprises.
Westchnął. Chciał załatwić jak najszybciej sprawę we-
ksla, żeby móc skupić się na bieżących wydarzeniach. Na
przykład, na randce, jaką miał tego wieczora z oszałamia-
jącej urody dziewczyną. Była ruda i poznał ją przed tygo-
dniem na przyjęciu wydanym w mieście przez jednego
z partnerów w interesach. Uśmiechnął się pod nosem. Jared
znajdował się w odległości godziny jazdy samochodem od
San Francisco, jednak spodziewał się, że niewielki wysiłek,
potrzebny, aby tam dojechać, zostanie tej nocy wynagro-
dzony ogromną przyjemnością. Schował do neseseru do-
kumenty dotyczące Kimbry Donaldson. Musiał najpierw
zająć się wekslem, który powinien był spłacić jej ojciec.
Sięgnął po kluczyki od samochodu i wyszedł z gabinetu.
Kimbra Donaldson w średniej szkole chodziła do tej
samej klasy co przyrodni brat Jareda, Terry. Matka Ter-
ry'ego była drugą z sześciu żon ojca Jareda. Oprócz nich
Ron Stevens miał także liczne kochanki i był w ogro-
mnej liczbie krótkich, nieformalnych związków. Jared nie
raz myślał, że to prawdziwe szczęście, iż jego ojciec nie
miał więcej dzieci, z tyloma żonami i innymi kobietami.
W wieku osiemnastu lat Jared zdał do college'u i opuścił
Otter Crest. Terry i Kimbra mieli wówczas po dziesięć
lat i chodzili do szkoły podstawowej. Było to przed rów-
no dwudziestu laty.
Terry nie miał o Kimbrze zbyt pochlebnego zdania,
Jared jednak nie polegał specjalnie na opiniach przyrod-
niego brata. Nie byli sobie zbyt bliscy, nawet przed śmier-
cią ojca, która nastąpiła przed pięciu laty. Od tamtej pory
zaś Terry był dla Jareda przede wszystkim brzemieniem.
Jared odziedziczył bowiem zadanie chronienia swojego
nieodpowiedzialnego brata przed kłopotami.
Odziedziczył również prezesurę Stevens Enterprises.
Spadła ona nagle na przyzwyczajonego do ciągłych
uciech mężczyznę i podziałała niczym kubeł zimnej wo-
dy. Dotąd życie Jareda nie miało, tak naprawdę, poważ-
nego celu. Teraz kierowanie firmą stało się jego głównym
zajęciem i stymulującym do działania wyzwaniem.
Jechał ulicą, przy której stały stare budynki. Odnalazł
ten, w którym przez prawie czterdzieści lat mieszkał Paul
Donaldson. Wjechał na podjazd, zatrzymał samochód
i patrzył na nieduży dom, z obawą, którą odczuwał aż
w żołądku.
Nie wiedział, czego się spodziewać po kobiecie, która
podarta żądanie spłacenia weksla i rzuciła je w twarz ad-
wokatowi wierzyciela. Pierwszy raz miał stanąć oko
w oko z taką osobą. Do tej pory Jared spotykał tylko
kobiety niespecjalnie inteligentne, jedynie atrakcyjne
i lubiące dobrą zabawę; zawsze chętne do seksu. Poznał
ich w życiu mnóstwo. Lgnęły do niego takie, które nie
miały zamiaru się z nim wiązać, ani, przynajmniej na ra-
zie, z nikim innym. Podobnie jak on.
Zobaczył, że poruszyła się firanka - był obserwowa-
ny. Westchnął i wysiadł. Miał zamiar jak najszybciej za-
łatwić sprawę i jechać do San Francisco na randkę.
Kim Donaldson nie znała srebrnego porsche, które za-
jechało przed jej dom. Kierowca wysiadł... i okazało się,
że to Jared Stevens! Poczuła strach. Żałowała, że podarła
przywieziony przez adwokata dokument i powiedziała
mu w złości to, co powiedziała. Czasem zupełnie nad
sobą nie panowała. Niestety, tym razem bardzo szybko
przyniosło to złe skutki...
Nie znała Jareda Stevensa, widziała go tylko paro-
krotnie w Otter Crest, dokąd przyjeżdżał na lato. Pamię-
tała szczególnie jeden raz. Była wtedy w średniej szkole.
Zobaczyła w parku grających w softball chłopców
Zgłoś jeśli naruszono regulamin