Gwiazda Śmierci.pdf

(873 KB) Pobierz
GWIAZDA ŚMIERCI
MICHAEL REAVES, STEVE PERRY
Przekład: Błażej Niedziński
To nie księżyc. To stacja kosmiczna.
Obi-Wan Kenobi
CZĘŚĆ I
BUDOWA
ROZDZIAŁ 1
Pokład startowy gwiezdnego niszczyciela klasy Imperial „Stalowy Szpon”, orbita polarna,
planeta Despayre, układ Horuz, sektor Atrivis, Zewnętrzne Rubieże
Syrena alarmowa zawyła przenikliwie; tego dźwięku żadna istota na pokładzie, mająca uszy i
tętno, nie mogłaby zignorować. Miała jedno do powiedzenia i mówiła to głośno i wyraźnie: Do
maszyn!
Komandor porucznik Villian „Vil” Dance na dźwięk alarmu wybudził się z głębokiego snu,
usiadł, po czym zeskoczył ze swojej koi na metalową kratkę tworzącą podłogę w pomieszczeniu
pilotów. Nie licząc hełmu, miał już na sobie cały kombinezon lotniczy. Jedną z pierwszych
rzeczy, jakich uczył się pilot myśliwca TIE, było spanie w pełnym rynsztunku.
Pobiegł do drzwi, o pół kroku wyprzedzając następnego pilota. Złapał swój kask, wypadł na
korytarz i skręcił w prawo, kierując się sprintem w stronę pokładu startowego.
To mogły być tylko ćwiczenia; ostatnio urządzano je często, żeby piloci przez cały czas
zachowywali czujność. Może jednak tym razem to nie ćwiczenia. Zawsze można mieć nadzieję.
Vil wbiegł do hangaru. Sztuczna grawitacja na pokładzie startowym utrzymywana była nieco
poniżej jednego g, tak żeby piloci -ludzie lub humanoidy -mogli poruszać się odrobinę szybciej i
dotrzeć na stanowiska troszkę wcześniej. W zimnym powietrzu unosił się drażniący zapach
smaru z wyrzutni, a pulsujące światła zabarwiały pomieszczenie jasnymi odblaskami. Mechanicy
krzątali się, przygotowując myśliwce TIE do startu, podczas gdy piloci biegli do swoich maszyn.
Vil zauważył, że została wezwana tylko jego eskadra. A więc nie mógł to być poważny problem,
czymkolwiek się to okaże.
Dowództwo zawsze twierdziło, że nie ma znaczenia, którą maszynę dostajesz.
Myśliwce typu TIE były wszystkie jednakowe, co do śrubki, a jednak każdy pilot miał swój
ulubiony statek. Oczywiście żadne indywidualne modyfikacje nie były dopuszczalne, ale istniały
sposoby, żeby rozpoznać ten swój -tu rysa, tam wgniecenie… po pewnym czasie można się było
zorientować, który jest który. I niezależnie od tego, co mówiło dowództwo, niektóre były lepsze
od innych -odrobinę szybsze, odrobinę zwrotniejsze, działka laserowe
reagowały o ułamek sekundy szybciej. Vil wiedział, że statkiem, który został mu przydzielony w
tym rozdaniu, był Czarny-11, jeden z jego ulubionych. Może był to zwykły przesąd, ale poczuł
się nieco pewniej, wiedząc, że tym razem trafił mu się akurat ten myśliwiec.
Oficer dyżurny na pokładzie, kapitan Rax Exeter, zamachał na Vila.
- Co jest grane, kapitanie? Znowu ćwiczenia?
-Nie, poruczniku. Grupa więźniów zdołała w jakiś sposób przechwycić jeden z nowych promów
klasy Lambda. Próbują odlecieć na tyle daleko, żeby wykonać skok w nadprzestrzeń. Nie
pozwolę, żeby do tego doszło na mojej wachcie. Kody identyfikacyjne i namiary będą w
komputerze waszego myśliwca. Nie pozwólcie im uciec, synu.
-Tak jest, kapitanie. Co z załogą? -Vil wiedział, że nowe promy miały na pokładzie tylko dwójkę
pilotów.
-Zapewne nie żyją. Tam są naprawdę ciemne typy, Dance. Zdrajcy i mordercy. To wystarczający
powód, żeby ich usmażyć, ale przede wszystkim nie chcemy, żeby uciekli i opowiedzieli
komukolwiek o tym, co Imperium tutaj robi. Rozumiemy się?
- Tak jest, kapitanie!
- No to jazda, poruczniku!
Vil skinął głową, nie zawracając sobie głowy salutami, po czym odwrócił się i pobiegł.
Po drodze włożył hełm i go zapiął. Gdy tylko system w jego kombinezonie się aktywował, na
twarzy poczuł chłodny, metaliczny powiew. Było to bardzo kojące doznanie. Odporny na
ekstremalną temperaturę hermetyczny skafander z durastali i plastoidu wraz z hełmem z
densecrisu wyposażonym w filtr polaryzujący był jego jedyną ochroną przed kosmiczną próżnią.
Usterka kombinezonu mogła pozbawić silnego mężczyznę przytomności w niecałe dziesięć
sekund i odebrać życie w mniej niż minutę. Vil widział takie wypadki.
Myśliwce typu TIE, żeby były lżejsze, nie miały generatorów tarcz, hipernapędu ani systemów
podtrzymywania życia. Były zatem podatne na uszkodzenia, ale za to szybkie, a Vilowi to
odpowiadało. Wolał unikać ognia nieprzyjaciela, niż liczyć na to, że strzały odbiją się od
kadłuba. Sterowanie nieruchawym kawałem durastali nie wymagało żadnych umiejętności;
równie dobrze można by siedzieć z nogami założonymi na konsolecie turbolaserów. Co to za
przyjemność?
Kiedy Vil wszedł na pomost nad Czarnym-11, mechanik zdążył już podnieść właz.
Wystarczyła chwila, żeby znaleźć się w przytulnej kabinie myśliwca.
Właz opadł i zamknął się z cichym sykiem. Vil dotknął przycisku włącznika i wnętrze
TIE -nazwanego tak od napędzających go bliźniaczych silników jonowych1 -rozjaśniły światła.
Pilot omiótł kontrolki szybkim fachowym spojrzeniem. Wszystkie systemy paliły się na zielono.
Mechanik uniósł pytająco rękę. Vil zamachał w odpowiedzi.
- Jazda!
- Zrozumiałem, ST-jeden-jeden. Przygotować się do startu.
Vil skrzywił się z irytacją. Imperium starało się za wszelką cenę pozbawić swoich pilotów
wszelkich śladów indywidualności, kierując się absurdalną teorią, że bezimienni, anonimowi
żołnierze są w jakiś sposób skuteczniejsi. Stąd numery klasyfikacyjne, jednakowe kombinezony i
hełmy, no i losowy przydział statków. Taka standaryzacja zdała egzamin w czasie Wojen
Klonów, jednak istniała jedna zasadnicza różnica -ani Vil, ani żaden ze znanych mu pilotów
myśliwców TIE nie był klonem. Nikt z członków Eskadry Alfa nie miał
ochoty zostać zredukowanym do roli automatu. Jeśli tego naprawdę chce Imperium, to niech
wykorzystają roboty jako pilotów i przekonają się, jakie to przyniesie efekty.
Rozważania Vila przerwało lekkie szarpnięcie obrotowego stelażu pod pomostem.
Jego myśliwiec zaczął się toczyć w stronę wrót hangaru. Porucznik zauważył, że mechanik
wkłada i zapina hełm.
Pompy w hangarze pracowały już na pełnych obrotach, usuwając powietrze. Vil wziął
głęboki oddech, przygotowując się na napór siły ciężkości, która wciśnie go w fotel, gdy tylko
silniki pociągną maszynę do przodu.
W słuchawkach zatrzeszczał głos kontrolera pokładu startowego.
- Dowódca Eskadry Alfa, przygotować się do startu.
- Zrozumiałem - potwierdził Vil.
Wrota hangaru zaczęły się rozsuwać ze zwodniczą ospałością. Ich hydrauliczny warkot wprawiał
w drgania pokład i szkielet Czarnego-11.
- Startujesz za pięć, cztery, trzy, dwa… start!
Silniki jonowe przepchnęły myśliwiec przez ostatnie zabłąkane smugi zmrożonego powietrza i
wyrzuciły z wnętrza gwiezdnego niszczyciela w nieskończoną ciemność. Gdy otulił go bezmiar
przestrzeni, porucznik Vil Dance uśmiechnął się szeroko. Zawsze się uśmiechał podczas startu.
Nie mógł się powstrzymać.
Wrócił tam, gdzie jego miejsce…
Otaczała go niezmącona czerń kosmosu. Wiedział, że za jego plecami „Stalowy Szpon” kurczy
się coraz bardziej, w miarę jak się od niego oddalają. W „dole” po lewej
1 Twin ion engines (przyp. tłum.).
stronie widać było krzywiznę więziennej planety. Chociaż znajdowali się na orbicie polarnej,
nachylenie osi Despayre ukazywało więcej strony nocnej niż dziennej. Pogrążona w mroku
półkula była w większości monotonnie czarna z kilkoma porozrzucanymi tu i ówdzie samotnymi
światełkami.
Vil włączył swój komunikator -wprawdzie uruchamiał się automatycznie przy starcie, jednak
dobry pilot na wszelki wypadek zawsze sprawdzał łączność.
-Eskadra Alfa, utworzyć za mną piramidę, jak tylko oddalicie się od okrętu -polecił. Przejść na
kanał taktyczny numer 5 i zalogować się.
Vil przełączył własny komunikator na kanał piąty. Było to pasmo o niskim zasilaniu i niezbyt
dalekim zasięgu, ale o to właśnie chodziło -nie chcieli, żeby nieprzyjaciel ich podsłuchiwał. A
czasami lepiej było też nie wtajemniczać w treść rozmów oficera łącznościowca monitorującego
ich z okrętu-bazy. Piloci bywali często nieco bardziej bezpośredni, niż życzyłoby sobie
Imperium.
Pozostałych jedenastu pilotów w jego eskadrze przełączyło się na nowy kanał i po chwili
rozległo się chóralne:
- Zrozumiałem, dowódco Alfy!
Minęło zaledwie kilka sekund, nim wystartował ostatni myśliwiec, i kolejnych parę, zanim
eskadra utworzyła szyk za Vilem.
- Co jest grane, Vil? - To był Benjo, alias ST-1-2, jego zastępca i prawy płatowy.
-Eskadra Alfa, grupa więźniów przechwyciła prom klasy Lambda i zamierza uciec w
nadprzestrzeń. Albo się poddadzą i zawrócą, albo ich sprzątniemy.
- Klasy Lambda? To jeden z tych nowych, tak? Mają jakieś działa?
Vil westchnął. Powiedział to Raar Anyell, Korelianin, tak jak Vil, ale nie był to ktoś, kogo można
by stawiać za wzór ludzkiej rasie.
- Czy ty w ogóle nie czytasz tablic informacyjnych, Anyell?
-Właśnie miałem to zrobić, poruczniku, kiedy rozległ się alarm. Patrzyłem dokładnie w tamtą
stronę. Dosłownie miałem już w ręku najświeższe komunikaty, panie poruczniku.
Pozostali piloci się roześmiali i nawet Vil musiał się uśmiechnąć. Anyell zachowywał
się jak ostatnia oferma wszędzie poza kabiną, jednak był na tyle dobrym pilotem, że Vil był
skłonny przymykać oko na jego wpadki.
Jego sensory zabrzęczały i na monitorze ukazał mu się obraz celu. Skorygował kurs, żeby
przeciąć jego tor lotu.
-Jeśli ktoś jeszcze nie jest na bieżąco, to niech słucha -powiedział. -Prom klasy Lambda ma
dwadzieścia metrów długości, prędkość maksymalną tysiąc czterysta g,
hipernapęd klasy pierwszej i może przewozić dwudziestu żołnierzy w pełnym rynsztunku.
Prawdopodobnie trochę więcej więźniów w cywilnych ubraniach. Statek jest wyposażony w trzy
podwójne blastery i dwa podwójne działa laserowe. Nie ma porządnego przyspieszenia i skręca
wolniej niż kometa, ale jeśli mu się wystawicie, to może was rozwalić na drobne kawałeczki.
Byłby wstyd, gdyby trzeba było informować wasze rodziny, że zestrzelił was prom, więc się
pilnujcie.
Ponownie rozległo się chóralne potakiwanie:
- Zrozumiałem, poruczniku.
- Tak jest!
- Nie ma sprawy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin