Stara_basn_3.pdf

(901 KB) Pobierz
Józef Ignacy Kraszewski
STARA BAŚŃ
POWIEŚĆ Z XIX WIEKU
TOM TRZECI
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Uniwersytet Gdański
Polska.pl
NASK
Tekst pochodzi ze zbiorów
„Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej”
Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego
2
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ 22 .................................................................... 3
ROZDZIAŁ 23 .................................................................. 15
ROZDZIAŁ 24 .................................................................. 23
ROZDZIAŁ 25 .................................................................. 35
ROZDZIAŁ 26 .................................................................. 49
ROZDZIAŁ 27 .................................................................. 61
ROZDZIAŁ 28 .................................................................. 69
ROZDZIAŁ 29 .................................................................. 81
ROZDZIAŁ 30 .................................................................. 93
DOPISEK. DZIEJOWE LEGENDY............................... 104
NASK
IFP UG
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
3
ROZDZIAŁ 22
Na spustoszonym grodzie Chwostkowym zwołano wielki wiec
kmieci o następnego miesiąca pełni.
Trzema jednak dniami wprzódy, gdy księżycowej twarzy wiele
jeszcze brakowało, by pełna była, starszyzna już się po dworach i za-
grodach zbierać, radzić i wadzić zaczęła. Wszystko zapowiadało,
że
na
tym zgliszczu, co tyle okropności widziało, i wiec spokojnie nie przej-
dzie.
Ścibor,
do swoich jadąc, stanął po drodze u Piastunowego dworka,
chcąc go też z sobą na naradę powołać.
– Ja się tam wam do niej nie przydam – odpowiedział mu syn Ko-
szyczków – a wolę moje barcie podpatrzyć... Możniejsi niechaj stano-
wią, jam ubogi człek przodować nie chcę, bo się na siłach nie czuję...
Nie nawykłem do tego, a rozkazywać nie umiem, ino pszczołom moim,
które słuchają mnie, i czeladzi, która sprzeczna nie jest.
Życzę
wam
tylko, abyście poczynali w dobry czas, a pośpieszali z wyborem wo-
dza... Niemców tylko co nie widać, gdy zwietrzą,
że
wodza nam brak-
nie... Stójmyż z sobą po bratersku za jedno... Ja, co mi nakażecie, zro-
bię, a co robić trzeba, to wy lepiej wiecie...
Ścibor
mu się uśmiechnął potrząsając głową.
– Waszego to nam bartniczego rozumu potrzeba, miły ojcze – rzekł
– bo się u nas nie na pogodę, ale na straszny wicher zanosi. Leszków
krwi pomniejszego drobiazgu zostało dużo, a naszych też kmieci, wite-
ziów wiele takich, którzy by radzi na gród się dostać chcieli i knezio-
wać... Nie pójdzie nam
łatwo...
Westchnęli oba; ale stary gospodarz przy swoim stał, aby raczej do
pszczół iść niż do ludzi.
Żegnali
się więc u wrót, a Piastun na plecy
kobiałkę wziąwszy do lasu co prędzej uszedł i drudzy jadący na wiec
mimo zagrody, co później o niego u czeladzi i niewiast pytali, dowie-
dzieli się tylko, iż go dawno doma już nie było.
Ciągnęli kmiecie ze wszech stron nad Gopło, jechali i Leszki ponu-
ro patrząc, ze strachem w sercach, ale nie chcąc ustąpić. Myśleli może,
iż gdy się na innych nie zgodzą ludzie, do nich powrócą. Spotykano się
po drodze milcząc i nieufnie oczyma mierzono.
NASK
IFP UG
4
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
Miejsce na wiec pono takie wybrane było, ażeby nagłość sprawy
przypominało.
Świeże
gruzy,
żużle
ledwie ostygłe, sterczące z nich
belki czarne, krwią jeszcze nie wsiąkłą ociekła ziemia, opustoszała
wieża, z której trupy pozrzucano do jeziora, pozakopywano i popalono,
aby powietrza nie psuły; wszystko to napominało, ażeby wodza nowe-
go niebawem obierać, bo pomsta za Pepełka nadciągała.
Roiło się już przybywającymi kmieciami,
żupany,
władykami do-
koła, a coraz to nowi jeszcze przybywali. Jedni stali z końmi, czekając,
rychło się co pocznie, drudzy, popuszczawszy je na paszę, pokładli się
na ziemię, inni chodzili od kupy do kupy, rozwiadując się i dostając
języka.
Wszystkim było jawne,
że
Myszki, które Chwostka zjadły, będą
górą, ale nie wszyscy za nimi i z nimi trzymali.
– Choć to czysta kmieca krew nasza – mówili – ano za
łeb
by nas
wzięli pewnie jak tamten, któregośmy pozbyli.
W gromadzie znajdował się i uzdrowiony już Doman, i Ludek, Wi-
szów syn, i innych wielu, nawet z kończyn ziemi i z puszcz a lasów,
upatrywano tylko Piastuna próżno.
– Ten by się nam tu zdał – mówiło wielu – człek prosty a rozum ma
zdrowy, bystrzej widzi, choć mówi niewiele i nie trzyma z nikim, tylko
dla gromady dobra pragnie...
Pytano o niego.
Ścibor
rzekł: – Do pszczół poszedł...
Już się miało ku południowi, a ludzie się
ściągali
powoli; niektórym
pilno było już poczynać bardzo, zaczęli kołem siadać wszyscy i naj-
starszych wołano, aby zagajali. Najsędziwszy wiekiem był
Żuła
z rodu
Jaksów, kmieć bogaty, daleko w lasach mieszkający, który spokój lu-
bił, a do obrad i wieców nie był nawykły. Za srogiego i okrutnika go
miano, lecz sprawiedliwym też był, gdy sądzić przyszło. Musnął się
starzec po wąsach i brodzie, a rzekł krótko, brwi namarszczywszy:
– Wybierajmy, a rychło... w domu każdy ma co czynić. Chciało się
wam pana odmienić, próbujcie szczęścia... Nie mam ja co rzec krom
tego,
że
tu już widzę kneziów siła, choć i jednego nie mamy... o po-
słuszną gromadę trudniej będzie... Czemu bym i ja kneziem nie miał
być?...
Myszkowie, jak inne rody, siedzieli kupą przy sobie, całe też zgro-
madzenie mirami i rodzinami się rozłożyło. Myszków było przecie po-
no najwięcej i najgłośniej szumieli. Na nich się też oczów najwięcej
zwracało.
NASK
IFP UG
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
5
Każdy ród chciałby był ze swoich knezia dać. Najmożniejsi, rów-
nymi się Myszkom czując, cisnęli się też naprzód.
Ze krwi Leszków zeszło się także dosyć i stali z kmieciami na rów-
ni w prawie, nie chcąc im ustąpić. Na tych koso patrzano. Przybył też
milczący stary Miłosz z oślepionym Leszkiem, którego przy sobie
trzymał na nim się opierając, jakby okazać chciał,
że
drogo za swą
krew zapłacił. Z nim trzymali Bumiry i wielu innych.
Gromadami też siedziały rody Jaksów, Kaniów, Porajów, Starżów,
Wizimirów i innych mnogo. Patrzali ku sobie wszyscy, oczyma mówić
się zdając:
– Tacyśmy dobrzy jako i wy. Szeptano między sobą naradzając się.
– Myszka wybrać – rzekł jeden z ich drużyny – Myszka z krwawą
szyją. Przecie już dowód dał,
że
wodzić umie, a nam witezia trzeba i
wodza...
– Hej! hej! – przerwał drugi – czemu nie jednego z Kaniów? Ci też
oszczepem dobrze władną, a nam też i możnego trzeba, abyśmy nań
składać się i zsypywać nie potrzebowali...
– To i Wiszów ród zamożny – mówił trzeci – a Wisz stary pierwszy
życiem
za wiec zwołany opłacił.
Wszczynała się już wrzawa, zgody nie było, zaczęli wołać za sobą
Leszkowie, podstawując swoich jednego.
– Leszków mieliśmy już dosyć! – krzyczeć zaczęto – nie chcemy
ich! Mścić się będą! Precz z nimi!...
Od słowa do słowa, rody się z sobą w kole ujadać zaczęty; wystąpi-
ły
nienawiści odwieczne, zemsty pozapominane, urazy stare. Powstało
zamieszanie, a niektórzy już i pięści nastawiali.
Aż gdy do tego przyszło,
Ścibor
wołać zaczął o upamiętanie,
że
to
wiec jest i
że
tu nie pięść, ale poczciwe słowo stanowi.
Ochłonęli zwaśnieni, oczyma się już tylko wyzywając i mrucząc.
Ludek, Wiszów, syn, choć młody, wystąpił
śmiało,
po sobie mając
pamięć ojca.
– Wieści już chodzą – rzekł –
że
o losie Chwościska stary ojciec
Niemkim i synowie kneziowi wiadomość mają. Ludzie prawią,
że
w
sam dzień ognistych wici synowie jego byli na grodzie, skąd ich w czas
matka przez jezioro uprowadziła, aby z odsieczą naśpieszali. Do Ka-
szubów i Pomorców posyłać mieli o posiłki, wtargną z nimi prędko, bo
ich długo prosić nie trzeba. Ziemię nam spustoszą, zagrody popalą, nim
się my na wodza zbierzemy... A nas by kupa była największa, bez gło-
wy nie poradzimy.
NASK
IFP UG
Zgłoś jeśli naruszono regulamin