ANDRZEJ ZIEMIAŃSKI
WOJNY UROJONE
1987
Na zastępującym iluminator monitorze obraz skakał tak bardzo, że nawet kiedy Fletcher starł osiadającą na nim wilgoć, nie mógł odróżnić przesuwających się powoli konstelacji. Zniechęcony opadł na fotel i zapalił kolejnego papierosa. Wolną rękę odruchowo włożył za kołnierz, a tą z papierosem dotknął stojącej przed nim szklanki. Herbata była zimna. Zamierzał ją podgrzać, gdy do kabiny wpadł zdyszany Tłuścioch z teczką wypchaną dokumentami.
– Masz wolna chwilę?
– Właściwie... – Fletcher wskazał leżące w nieładzie papiery.
– Nie zajmę ci dużo czasu. Sam też się spieszę – Tłuścioch, nie bacząc na dezaprobatę malującą się na twarzy Fletchera, usiadł naprzeciwko niego.
– Masz coś do picia? To bieganie w kółko wykańcza mnie.
Zanim zdążył zareagować, Tłuścioch sięgnął po stojącą na biurku herbatę.
– I jak ci się podoba nasza sytuacja? – spytał po krótkiej chwili.
– Mmm?
– Jak zareagowałeś na to wszystko?
Fletcher wzruszył ramionami.
– A mnie szlag trafia – Tłuścioch oparł drżące dłonie na wyświechtanych poręczach fotela. – Chociaż myślę, że gdybym dawniej nie czytał o tym tak wiele, czułbym się jeszcze gorzej.
– Co ma do tego czytanie?
– Impregnuje nerwy – Tłuścioch uśmiechnął się lekko. – Wydaje mi się teraz, że wszystko już kiedyś przeżyłem.
Fletcher strzepnął popiół i zaciągnął się głęboko.
– Redfield zgodził się wreszcie wysłać ludzi na Ziemię – kontynuował Tłuścioch. – Ciekawe, dlaczego dopiero teraz? Te rozgrywki w dowództwie paraliżują wszystkie działania.
– Nie interesuje mnie to.
– Nie żartuj. Jak długo można tkwić na orbicie w tych rozlatujących się trumnach? Ani Centaur, ani Vega nie były obliczone na tak długi okres użytkowania. Praktycznie większość naszych urządzeń jest już nieczynna albo właśnie zbliża się do momentu śmierci technicznej.
– Chcesz lecieć na Ziemię?
– Tak. Tam się dzieje coś dziwnego.
Fletcher podniósł oczy.
– Przejrzałem wyniki badań satelitarnych...
– To mamy jeszcze satelity?
– Graty – Tłuścioch machnął ręką. – Ale mniejsza z tym. Przyniosłem ci wyniki, żebyś mógł się z nimi zapoznać – rzucił teczkę na biurko.
Z przepełnionej popielniczki wypadło kilka niedopałków.
– Wykryli coś?
– Niewiele. Warto to jednak przeczytać. – Tłuścioch spojrzał na zegarek. – Wpadniesz do mnie jeszcze dzisiaj? Odniósłbyś teczkę, a ja nie musiałbym wracać tu na górę.
Fletcher skinął głową.
– Duszno tu u ciebie. Wentylator nie działa? – Tłuścioch wstając otarł pot z czoła. – Zostawię otwarte drzwi na korytarz.
Fletcher mruknął coś niezrozumiale. Odczekał, aż ucichnie odgłos kroków, zamknął na powrót drzwi i wyrzucił zawartość teczki na biurko. Przez chwilę bezmyślnie w niej przewracał, potem wypił resztkę herbaty i rzucił się na koję. Opierając głowę o wysoką poręcz, przyglądał się swoim pożółkłym od nikotyny palcom.
Tonąca w półmroku mesa była prawie pusta. Jedynie gdzieś z boku, pod jedną z odrapanych ścian, siedział Snyder, drzemiąc skulony nad pustym talerzem. Na odgłos kroków podniósł jednak głowę i zaczął przecierać podkrążone oczy.
– Można dostać coś ekstra? – spytał Fletcher.
– Kisiel.
– A oprócz niego?
– Tylko kisiel.
Fletcher machnął ręką. Podszedł do małego okienka w cienkim przepierzeniu dzielącym salę i odsunął lepką od tłuszczu roletę.
– Jest coś do picia?
– Kisiel w płynie! – krzyknął z tyłu Snyder.
Kucharz wściekły wystawił głowę. Na widok Snydera cofnął ją jednak i odpowiedział w miarę spokojnym głosem:
– Mogę zrobić herbatę.
– Tylko?
Kucharz otworzył usta, ale ostre trzaśniecie drzwiami sprawiło, że zamknął je z powrotem i przezornie wycofał się w głąb zagraconego pomieszczenia za przepierzeniem.
– Anuluję wszystkie zamówienia tego człowieka! – krzyknął rozkraczony w wejściu Greetz. Potem wycelował w Fletchera palcem: – Szef cię wzywa.
– Co się dzieje?
– Jeśli nie liczyć ciągłych kradzieży, kłótni i bójek w korytarzach, jest zupełnie spokojnie. – Greetz skrzywił się boleśnie. – Kompletna demoralizacja.
– W takim razie może jednak... – Fletcher kiwnął głową w stronę kuchni. – Zaraz umrę z głodu.
– Nie. Landau chce cię widzieć zaraz. Obojętnie, żywego czy martwego. – Przynaglająco kiwnął ręką. – Chodź!
– Landau? – Fletcher powoli ruszył w jego kierunku. – Przecież mówiłeś, że szef.
– Twój szef. – Greetz zapalił latarkę, oświetlając nią wyłożony pokruszonymi, plastykowymi płytami korytarz. – Oszczędzamy energię – wyjaśnił.
– Wyłączając światło?
– Możemy jeszcze odciąć ciepłą wodę.
Minęli rząd studzienek, które owionęły ich zapachem pleśni i fermentacji. Tuż za zakrętem fetor zgnilizny wzmógł się. W wąskim strumieniu światła majaczyły teraz zdeptane, zbite w jedną masę rośliny, z których większa część ledwie wystawała spod powierzchni mętnej, zastałej wody.
– Teraz uważaj – Greetz podniósł głos, żeby przekrzyczeć jednostajny świst tłoczonego powietrza. – W komorze hibernatorów jest zwarcie i...
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że ta woda jest pod prądem?!
– Nie – krzyknął Greetz, ślizgając się pomiędzy stosami przegniłych kartonowych pudeł. – Ale może być.
Pokonując obrzydzenie, Fletcher położył dłoń na pordzewiałej ścianie, czując osypujące się płaty lakieru.
– Słuchaj – Greetz odwrócił się nagle. – Wiesz może, co jest grane?
– O co ci chodzi?
– Nie udawaj durnia. Chcę wiedzieć, dlaczego nie lądujemy?
– Ziemia milczy. Głucho na wszystkich kanałach.
– To wiem.
– Więc czego chcesz jeszcze?
Greetz osłonił twarz przed spadającymi z góry kroplami wody. Zrobił ruch, jakby chciał usiąść w sparciałym fotelu wybebeszonego transportera, ale zaraz ruszył dalej.
– Widziałem plan ewakuacji – powiedział po chwili. – Zakłada wyekspediowanie na Ziemię obu załóg we wszystkich naszych ładownikach...
– Zmieszczą się? – przerwał mu Fletcher.
– Tak. Po wymontowaniu całego zbędnego sprzętu i... i bez możliwości powrotu na statki. Dlatego plan przewiduje pozostawienie tu na jakiś czas załóg szkieletowych.
– Tak cię to przeraża?
– Nie to. Ale zrozum. Żeby zmniejszyć masę, u celu wyprawy pozostawiliśmy cały sprzęt eksploracyjny, dosłownie wszystko. Powiedzmy, że uda się, upychając ludzi jak sardynki, przetransportować obie załogi w tym, co jeszcze mamy. Ale co dalej?
Fletcher ciągle sunąc ręką po ścianie poczuł nagle, jak dłoń zanurza się w czymś zimnym. Cofnął ją i starając się omijać drobne strużki chłodzących płynów, oparł o biegnący pod sufitem rurociąg.
– Jak, do cholery, zapewnić miejsce do spania i zaopatrzenie dla dwóch tysięcy osób? – ciągnął Greetz. – Przecież w tej skali najmniejsze problemy nabierają ogromnej wagi.
Ręka Fletchera była już lepka od smaru, którym niedbale pociągnięto spoiny rurociągu. Co chwilę przystawał, żeby zaczerpnąć tchu, ale parne powietrze nie przynosiło żadnej ulgi.
– Przecież nie damy rady bez sprzętu. – Greetz zatrzymał się, sprawdzając jakieś znaki na ścianach. – Trzeba będzie zbudować domy... Ale z czego? Z drewna? Skąd na przykład wziąć dwa tysiące siekier?
– Mówisz poważnie?
O ile było to widoczne w mroku, Greetz wzruszył ramionami.
– Najgorsze jest to, że nikt z dowództwa nie powiedział ani słowa na temat tego planu. Odbitki krążą wśród ludzi, a oni milczą...
– Myślisz, że chcą nas na coś przygotować?
– Nie wiem. Nie wiem nawet, co myślę.
Przestronna sala, do której weszli, była oświetlona dużo lepiej. Wszędzie walały się pokiereszowane panele, z których wymontowano zespoły na części zamienne, puszki po oleju, dziurawe kanistry i całe tony nierozpoznawalnego złomu.
Greetz oparł plecy o zaśniedziałą szybę.
– To tutaj Landau uwił sobie gniazdko – powiedział, wskazując obite skórą drzwi. – Jeszcze chwilę – dodał, widząc, jak Fletcher kładzie rękę na klamce.
– Nie chciałbym, żebyś myślał, że się łamię – mruknął po chwili przerwy. – Wiem, że wracamy na Ziemię, delikatnie mówiąc, trochę później, niż zakładano, i nie oczekuję żadnych komitetów powitalnych. Ale sprzęt się sypie. Musimy zrobić coś konkretnego, bo będzie za późno!
Fletcher, mrużąc oczy, obserwował drgające w rozgrzanym powietrzu sylwetki kręcących się bez celu ludzi.
– Co tam mogło się stać, do cholery? – ciągnął Greetz. – Nagle kilku facetów zaczęło pieścić swoje atomowe guziki?
– Ale zrobiłeś się nerwowy... – Fletcher zerknął na spoconą twarz Greetza. – Masz jakiś konkretny plan?
Tamten jakby oprzytomniał i uśmiechnął się kwaśno.
– Tak. Założymy nową ludzkość. Skoro mamy na pokładzie dwa tysiące osób, możemy założyć kolonię.
Fletcher popatrzył na niego z nagłym zainteresowaniem.
– Zawsze wiedziałem, że z tobą jest coś nie w porządku – mruknął.
– Dlaczego?
– Przecież wiesz, że mamy dwa tysiące mężczyzn. Ani jednej kobiety!
Pomieszczenie, w którym Landau ustawił swoje biurko, nigdy nie było gabinetem, ale po usunięciu z niego sprzętu przeciwpożarowego, gaśnic, parcianych przewodów, wydawało się dużo bardziej przytulne niż większość mieszkalnych kabin. Fletcher usiadł na twardym drewnianym krześle pod ozdobioną pustymi zaczepami ścianą.
– Dobrze, że przyszedłeś – powiedział cicho Landau, ani na chwilę nie podnosząc oczu znad rozłożonych na zniszczonym blacie papierów. Trudno go było podejrzewać o telepatyczne zdolności, ale najwyraźniej wiedział, z kim rozmawia. – Co pijesz? Ciepłe? Zimne?
– Mocne.
Landau uśmiechnął się lekko, wskazując na syczący automat.
– Mam tylko to.
Fletcher sięgnął po papierowy kubek. Gorąca kawa nieprzyjemnie szczypała podrażniony papierosową smołą język.
– Czy to prawda, że zamienimy się w jaskiniowców? – spytał.
– Co masz na myśli?
– Krążą słuchy, że przy ewakuacji ładowniki będą tak przeciążone ludźmi, że nie starczy miejsca na jakikolwiek sprzęt.
– To prawda – Landau dopiero teraz odłożył pióro i rozparł się w fotelu. – Ale jest inne wyjście. Dysponujemy planem rozmieszczenia starych wojskowych magazynów...
– Chyba nie sądzisz, że coś w nich jeszcze będzie?
– Wprost przeciwnie. Chodzi mi tylko o te magazyny, gdzie składowano częściowo zużyty sprzęt, zbyt przestarzały, aby stosować go w linii, ale dostatecznie dobry, żeby łatać nim dziury w zaopatrzeniu na wypadek wojny.
– Taka rezerwa, której użyto by w razie zniszczenia przemysłu?
– Tak. Jest tam wycofana broń, środki transportu, łączności, wyposażenie medyczne, kwatermistrzowskie, materiały pędne... Magazyny ukryto w sztolniach pod grubą warstwą skał i były tak tajne, że można mieć sporą nadzieję na wykorzystanie ich zawartości.
– Ale po tylu latach...
– Bez przesady. Wszystko pakowano w kilkuwarstwowe plastykowe pokrowce, odpompowywano stamtąd powietrze i wtłaczano obojętne gazy. W tym stanie każdy przedmiot może przetrwać wieki.
Fletcher odstawił kubek z kawą i zapalił papierosa.
– Skąd masz te plany?
Landau zmrużył oczy.
– Może ktoś przewidział sytuację, w jakiej się znaleźliśmy?
Fletcher wypuścił gęsty kłąb dymu.
– Mógłbyś mi wyjaśnić, co się dzieje na dole? – spytał, przecierając załzawione oczy.
– Ja również chciałbym wiedzieć. – Landau odsunął leżące przed nim papiery. – Czytałeś raport grupy nasłuchu?
– Mmm... Przeglądałem – Fletcher nerwowo potarł brodę.
– A więc w ogóle nie miałeś go w ręku. Raport zawiera tylko jedno zdanie: Nie stwierdzono obecności jakichkolwiek fal elektromagnetycznych pochodzących ze sztucznych źródeł. Wygląda na to, że na Ziemi nie ma już radia, telewizji, radarów ani żadnych innych nadajników. Przynajmniej pracujących.
– A satelity?
– Otrzymujemy zdjęcia fatalnej jakości. Może później uda się wypuścić coś lepszego.
...
moje.zbiory