Colin Kapp
Broń Chaosu
Przekład: Stefania Szczurkowska
Pod niebem koloru ołowiu, nad planetą Monai zawisła groźba nieszczęścia. Od pół roku nieprzerwanie padał śnieg. Zmienił kształt gór, wznoszących się ponad stolicą, zwaną Edel. Miliony ton złowrogiej, białej masy czekały na nieuchwytny znak, by połączyć się w katastrofalnej lawinie. Skute lodem miasto, przycupnięte u podnóża wypiętrzonych gór, obserwowało odmienione szczyty z lekkim zdumieniem, lecz bez specjalnej paniki. Długi, granitowy grzbiet był uświęconym przez czas obrońcą, który chronił miasto przed zbytnimi szkodami, rozdzielając wielkie osuwiska i odwracając ich bieg.
Od wschodu, posuwając się korytem zmarzniętej i unieruchomionej przez śniegi Spring River, torował sobie drogę w kierunku Edel niewielki śniegochód. Prowadzący pojazd Asbell patrzył tylko na drogę bezpośrednio przed sobą. On i jego towarzysz jechali już bardzo długo, a obsługiwanie układu sterowania śniegochodu było uciążliwe i meczące. W kabinie panował nieznośny upał i zaduch. W dodatku potężne ciało Asbeela spoczywało na nieodpowiednim dlań składanym siedzeniu, a trzęsący się w czasie jazdy żelazny drążek sterowy obijał boleśnie wewnętrzną stronę jego muskularnych ud.
Siedzący w tyle pojazdu Jequn patrzył na śniegi, które zawisły w bezruchu nad Edel. Był nieco niższy niż Asbeel, jego twarz ożywiały bezustanne rozmyślania. W ciemnych, inteligentnych oczach jak w zwierciadle odbijały się tajemne obawy i natrętne, dziwne przeczucia. Z rysunku wznoszących się szczytów odczytał posłanie, którego kompan nie dostrzegł. Zachowywał to dla siebie tak długo, aż niezliczone współczynniki pomyślnego równania utwierdziły go w przerażającej pewności.
- Asbeel, jedziemy w pułapkę.
- Jesteś pewien? - Kierowca nawet nie drgnął, ale wywołana gorącem i zmęczeniem ospałość opadła zeń jak zsuwający się z ramion płaszcz. W jednej chwili stał się czujnym zwierzęciem, zwierzęciem, w które zmieniły go trening i doświadczenie.
- Jestem pewien. Widzę to wyraźnie. Drżenie szronu na drzewach.
- Ja widzę tylko szron.
- Na ostrych igłach krzewów jest lekka, podwójna dyfrakcja. We wszechświecie tworzy się napięcie.
- Musisz mieć bardziej wrażliwe oczy od moich.
- Nie czujesz, jak wzrasta naprężenie? Tu, w tym miejscu, zasada przyczynowości uległa zawieszeniu. Katastrofa, która powinna nastąpić wcześniej, została odłożona na nasz przyjazd. Jeżeli wejdziemy do Edel, pułapka zatrzaśnie się.
- Broń Chaosu? - spytał Asbeel.
- A cóż by innego? Wkraczamy przecież do głównego centrum. Powinniśmy się domyślić, że wcześniej czy później wypróbują ją na nas.
- Poprzednio zwyciężyliśmy. Zobaczymy, czy i tym razem się uda.
W odległości dwóch kilometrów od Edel, Asbeel zboczył z kursu i skierował śniegochód w wyrąb skalny. Tam wyciszył silnik i przesiadł się do tyłu kabiny, do Jequna.
- Jak rozumiem, jeden z nas musi pójść do Edel, aby skontaktować się z Kasdeyą. Mamy przed sobą łańcuchy przyczynowo - skutkowe. Pierwszy - w który wplątane jest Edel - został zawieszony. Drugi - sprowadza jednego z nas do punktu zgodności. Tylko jeden z nas może udać się do Edel i przeżyć. Drugi nie ma teoretycznie żadnych szans.
- Powstaje pytanie - powiedział Jequn - który z nas obu powiązany jest z grożącą Edel katastrofą. Ściśle mówiąc, co nas tu sprowadza?
- Kasdeyą. Poprosił nas, byśmy go zabrali. Ja pilotowałem statek, ale ty ustalałeś czas. Być może obaj jesteśmy w to wmieszani.
- Nigdy w życiu! Można obliczyć kierunki dwóch łańcuchów przyczynowo - skutkowych i tak ustalić prawdopodobieństwo, aby zagwarantować, że przetną się w miejscu katastrofy. Jednak operowanie trzema lub większą ilością łańcuchów prawdopodobnie w ogóle nie jest możliwe. Zdarzenia te muszą być zaplanowane w odniesieniu do jednego z nas i tylko jednego. Nie mamy jednak dość informacji, by móc ustalić, do którego.
- A jeśli założyć, że żaden z nas nie wejdzie do Edel?
- Wtedy Kasdeyą z pewnością umrze. Obecnie Broń Chaosu robi wszystko, aby utrzymać jakąś wielką katastrofę w przyrodzie. Mówiąc to, Jequn przebiegł wzrokiem sylwetki otaczających ich skał, odczytując sposób w jaki naprężenie we wszechświecie zakłóca smugę światła, odbijającego się od gór. W oddali, wysoko, jakby w stanie utajenia wisiały potencjalne lawiny. - Wykorzystują chyba tę młodą gwiazdę, aby całą jej energię użyć do tej operacji. Jeżeli nie nastąpi wkrótce zgodność, coś musi trzasnąć. Kiedy to się stanie, cała energia zostanie wyzwolona w postaci jednego wszechpotężnego wybuchu, który rozwali ten obszar do cna.
- Co proponujesz?
- Już ci mówię. Wysiądę tu i wezmę ze sobą balon, ty zaś odjedź kilka kilometrów w głąb równiny. Poszukaj takiego miejsca, w którym nie będzie naturalnych uskoków terenu. Dopóki tam nie dotrzesz, postaram się nie prowokować Chaosu. Potem spróbuję dostać się do Kasdei. Kiedy to wszystko się zacznie, szybko ruszaj z powrotem i uratuj nas obu.
- A co będzie, jeżeli Broń Chaosu wymierzona jest w ciebie?
- Nie martw, się! Nie po raz pierwszy oszukam Chaos. Dopóki spełnione są równania entropii, nie dokonuje on precyzyjnie selekcji. Jeśli zajdzie konieczność, śmierć kogoś innego zastąpi moją.
Istnieli jednak jeszcze inni obserwatorzy, o których nie wiedzieli pasażerowie śniegochodu. Niecodzienni przybysze gościli w Obserwatorium Głębokiej Przestrzeni Galaktycznej, położonym w poprzek doliny, wysoko, na wystawionym na działanie wiatrów płaskowyżu. Blisko całego kompleksu obserwatorium wylądowały załogi dwóch statków kosmicznych, tworząc jądro sieci obserwacyjnej, skierowanej nie w przestrzeń kosmiczną, lecz na górskie wzniesienia nad Edel i na okolice spowitej śniegami doliny. Rozmieszczenie punktów obserwacyjnych pozwalało na jedyne w swoim rodzaju spojrzenie na zagrażające Edel niebezpieczeństwo. Do tej pory utrzymujące się nad miastem w stanie niewątpliwej równowagi śniegi nie dawały powodu do ponurych przeczuć, wynikających z prognoz komputera. Wypisywane na całą szerokość pasków wydruki Chaosu sugerowały wyzwolenie się znaczenie potężniejszej energii aniżeli ta, której dostarczyć mogła sama lawina. Prognoza sprowadziła wścibskie statki z planety Terra, które spoczywały teraz na tym posępnym występie skalnym Monai. Spodziewano się czegoś niezwykłego, ale nic takiego nie znaleziono. W rzeczywistości, jedyne godne zainteresowania wydarzenie stanowiło nieoczekiwane pojawienie się na ekranie teledetektora małego śniegochodu. Na pokładzie statku - laboratorium “Heisenberg", Nad-inspektor Przestrzeni Cass Hover zażądał obrazu i przedstawiono mu zbliżenie z zainstalowanego na skraju płaskowyżu teledetektora. Hover z nachmurzoną miną odczytał znaki identyfikacyjne umieszczone na ciemnym kadłubie śniegochodu.
- Miejscowy?
Kapitan Rutter zaprzeczył ruchem głowy.
- Wszystko wskazuje na to, że nie. Przypuszczalnie gdzieś z okolic New Sark - powiedział. - Na pewno będzie żałował, że odbył tę podróż. Jeśli wydruk Chaosu jest wiarygodny, to zrobi się tu prawdziwe piekło mniej więcej w tym czasie, gdy ten pojazd dotrze do Edel.
- Co się dzieje? - spytał głos z tyłu. Mówiący był wysokim, ciemnym, brodatym mężczyzną w czarnym płaszczu, tak mocno opiętym w ramionach, jak gdyby ta więź z ubraniem miała charakter odwiecznej symbiozy. - Możesz jeszcze raz sprawdzić czas?
- Oczywiście! - Rutter skinieniem palca odkomenderował dwóch techników. - co masz na myśli Saraya?
- Nie cierpię tajemnic, to wszystko - odparł ze złością mężczyzna w czerni. - Zwłaszcza w tej pracy. Dopiero co ponownie zbadaliśmy śniegi nad Edel i dokonaliśmy obliczeń najgorszego przypadku wyzwolenia się energii. Stanowi on prawie niewymierną część zmian entropii przewidzianych równaniem Chaosu. Musi tu istnieć jeszcze jakiś inny współczynnik.
- Zgadza się, kapitanie. - Jeden z techników podał Rutterowi wąski pasek wydruku. = - Jeśli ten śniegochód będzie nadal podążał w tym samym kierunku i z tą samą prędkością, jego droga przejdzie przez punkt Omega Chaosu dokładnie w centrum Edel.
- I musi to oznaczać coś więcej niż zgodność. - Mężczyzna w czerni gładził brodę, zamyślony. - Skierujcie na śniegochód - aparaturę detekcyjną i spróbujcie ustalić, skąd przybył i kto jest w środku.
- Jeżeli dobrze cię rozumiem - powiedział Hover - ten pojazd musi być wyposażony w kilka głowic termojądrowych, skoro ma spełniać równanie entropii.
- Wątpię, aby to było aż tak proste - odrzekł Saraya. - Rutter, jak zareagowały władze Edel na prognozę nagłego unicestwienia?
- Z uprzejmym, ale niedowierzającym uśmiechem. Siły na wypadek zagrożenia są w pełnej gotowości, ale całe te ćwiczenia uważa się raczej za szkoleniowe.
- Miejmy nadzieję, że na ich szczęście sprawa tak właśnie się przedstawia. Jeśli tak jest w istocie, to wielka przepowiednia Chaosu po raz pierwszy okazałaby się bezpodstawna.
- Zawsze stawiałem wróżby Chaosu na równi z przepowiedniami astrologicznymi - złośliwie zawyrokował Hover, łamiąc sobie właśnie głowę, jak wyregulować ostrość ekranów.
- A to dlatego, że prognozowanie przyciągnęło zbyt wiele osób, które nie mają ani wiadomości, ani dostatecznych środków finansowych. Nawet w Centrum Chaosu nie zapanowała jeszcze nauka w ścisłym znaczeniu tego słowa. Gdybym osobiście miał jakieś wątpliwości, już samo istnienie tego śniegochodu, zmierzającego wprost do Omegi Chaosu, skłoniłoby mnie do przemyśleń.
- W takim razie przykro mi, że muszę cię rozczarować, Saraya, ale pojazd właśnie zboczył z kursu i skierował się w stronę skał. .
- Do diabła! - Mężczyzna w czerni pochylił się nad ekranami, aby sprawdzić informację. Następnie wycofał się do tylnej części pomieszczenia z aparaturą i zaczai przeglądać jakieś notatki. Oczy kapitana Ruttera i Hovera spotkały się. Wymienili pełne niewiary i powątpiewania spojrzenia. Później odliczanie wsteczne Chaosu pochłonęło całą ich uwagę.
Wkrótce na statku - laboratorium w pomieszczeniu z aparaturą jedynym dającym się słyszeć dźwiękiem był przytłumiony szmer urządzeń klimatyzacyjnych. Zainteresowanie wywołane przybyciem śniegochodu przeistoczyło się w spokojną obserwację tablic rozdzielczych przyrządów i ekranów monitorów. Jednocześnie czujnik Chaosu rozpoczął z wolna odliczanie wsteczne do teoretycznego początku katastrofy.
Omega minus dziesięć.
Hover musiał bez przerwy regulować ostrość teledetektora, który uporczywie odmawiał dawania wyraźnego obrazu.
Inni technicy mieli podobne problemy.
Omega minus osiem...
Ciemna postać w płaszczu wertowała szybko arkusze notatek, przypominając skąpca, który liczy swój majątek.
Omega minus sześć...
Wyraz twarzy technika laserowego obserwującego na monitorze śniegi nad Edel nie wskazywał, by w polu widzenia zachodziły istotne zmiany.
Omega minus cztery...
Kapitanowi Rutterowi przeszkadzały się skoncentrować powtarzające się zakłócenia wizji, które mógł dostrzec jedynie kątem oka i wyłącznie dlatego, że w pomieszczeniu ustał właściwie wszelki ruch. Zaniepokoił się. Mógłby przysiąc, że coś zamigotało nad lewym ramieniem Nad-inspektora Hovera.
Omega minus dwa...
Pantograf urządzenia samopiszącego zaczął działać jak oszalały, z coraz większą dokładnością szkicując zarys figury w kształcie dużego oka. Kiedy komputery Chaosu potwierdziły zagrażającą katastrofę, krzyżujące się w środku wykresu linie danych przypadły dokładnie w miejscu przecięcia się dużych i małych osi oka. Rysunek wypełnił ekran. Sam środek niewidocznej źrenicy znalazł się dokładnie w...
Omega Chaosu!
Kompletny brak natychmiastowej reakcji wywołał prawdopodobnie równie silny wstrząs psychiczny, jaki spowodowałby wybuch gwałtownej aktywności. Obserwatorzy zastygli w osłupieniu. Ich uwaga skupiła się na przyrządach, na wypadek gdyby te pominęły coś ważnego w niezmiennych sygnałach odczytów danych. W tym czasie zza skał ponownie ukazał się śniegochód i ruszył w kierunku, z którego przybył.
Mężczyzna w czerni, z twarzą wyrażającą głęboką nieufność, rzucił notatki na podłogę i przesunął się w stronę pulpitu z przyrządem samopiszącym, aby sprawdzić wędrujące oko. W żaden sposób nie wpłynęło to na rozwiązanie zagadki.
- Co teraz robimy? - spytał po chwili Rutter. - Zdaje się, iż jedynym nieszczęściem, jakie się wydarzy będzie to, że wrócimy wszyscy do domów czując się" jak ktoś, kogo obrzucono zgniłymi jajkami.
Ta uwaga spowodowała spadek napięcia. Technicy rozluźnili się i odchylili na oparcie foteli. Trochę uśmiechali się z ulgą, że nic się nie dzieje, a trochę marszczyli brwi z niezadowolenia, że tak jest. Tylko Hover, przycupnięty obok monitora manipulował pokrętłami starając się utrzymać ostrość obrazu.
- Trzymaj to! - Nagła komenda Nad-inspektora podziałała na zebranych prawie jak elektrowstrząs. - Ktoś wysiadł ze śniegochodu i podąża teraz pieszo do miasta.
- Jesteś pewien, Cass? - Saraya już był obok.
- Sam zobacz. - Hover przeszedł do jednego z głównych monitorów, który dawał całkiem wyraźny obraz terenu od miejsca, gdzie zatrzymał się śniegochód, aż po krańce Edel. Kilka czarnych punkcików na przeważnie monotonnym tle znaczyło wyraźnie ślady, gdzie mężczyzna przecierał sobie drogę w głębokim śniegu, ciągnąc za sobą linę z jakimś pakunkiem na końcu.
- Po jakie licho zamęcza się tą pieszą wędrówką? - dziwił się Rutter. - Śniegochód nie popsuł się przecież, tylko ruszył z powrotem tą samą drogą. - Spojrzał na Sarayę w oczekiwaniu odpowiedzi i natychmiast zaczął tego żałować. Dziwna namiętność malująca się na twarzy mężczyzny w czerni była nieco przerażająca.
- Powiem ci dlaczego - zaczął Saraya. - Poszczególne kawałki nagle zaczynają do siebie pasować. Myślę, że ten człowiek w jakiś sposób orientuje się w prognozie Chaosu. Jakby chciał pokonać tę przeszkodę.
- Wytłumacz mi to prostymi słowami - poprosił Rutter.
Mężczyzna w czerni przysunął się bliżej monitora, a jego głos zadrżał z emocji.
- Prognozy Chaosu poddają analizie łańcuchy przyczynowo - skutkowe za pomocą odczytywania na zmianę wzorów entropii dla rozszczepiających się łańcuchów. Zdarzenia entropii przyrównać można do pereł nanizanych na sznur, gdzie osie wskazują zgodność przyczyny i skutku. Przy odpowiedniej ilości informacji łańcuch odczytać można albo do tyłu, albo do przodu w czasie.
- Prosiłem prostymi słowami - powiedział Rutter żałosnym głosem.
Saraya zlekceważył go, a oczy zapałały mu niebywałym zachwytem.
- Wyobraź sobie leżący na stole sznur pereł. Potem wyobraź sobie drugi sznur, przecinający go pod kątem prostym, gdzie jedna perły - jedno zdarzenie entropii - jest wspólna dla obu łańcuchów.
- Rysuje mi się obraz, ale nie idea.
- Zbieżność. Przyczyna rodzi skutek, a skutek podążą za przyczyną. Nie widzisz, do czego zmierzam?
- Nie za bardzo.
- W przypadku perły wspólnej dla obu łańcuchów, następstwo przyczyny i skutku musi być w każdym z nich spełnione do końca, bo inaczej zdarzenie entropii nie zajdzie. Z punktu widzenia filozofii i praktyki jest niemożliwe, by zaistniał skutek, jeżeli brakuje przyczyny, lub by istniała przyczyna nie powiązana w sposób bezpośredni ze skutkiem.
- Jeżli chcesz powiedzieć to, co jak, myślę, mówisz, nie życzę sobie tego słuchać - stwierdził Rutter. - Konsekwencje przyprawiają mnie o koszmarny ból głowy.
- Konsekwencje, mój wojskowy przyjacielu, są takie, że kierujący losem Edel łańcuch przyczyn i skutków powiązany jest w jakimś punkcie z łańcuchem sterującym tym właśnie facetem. W jakiś sposób on już od ponad jedenastu minut przezwycięża prognozę Chaosu. Przy takiej szybkości, z jaką ten człowiek się porusza, minie blisko godzina, zanim dotrze do Omegi Chaosu. Mając taki talent można by zmienić kształt wszechświata.
- Czy to znaczy, że Omega Chaosu nie zaistnieje?
- Nic z tych rzeczy. Entropia wzmaga się, co sygnalizuje, że zachodzące zdarzenie jest częścią zarejestrowanego Chaosu. Już jutro będzie to tylko historia. Nic nie może zmienić faktu, że tak się musi stać.
- Ktoś przecież to opóźnił - rozsądnie zauważył Rutter.
- Ale jakim kosztem? Taką zwłokę można osiągnąć jedynie naruszając strukturę wszechświata. Wzdrygam się na myśl, ile to musi pochłonąć energii. Ponieważ wiemy, że wszechświat jest plastyczny, ta konkretna ilość energii zostanie wyzwolona wówczas, gdy punkt zbieżności zostanie wreszcie osiągnięty.
- Co mogłoby wytłumaczyć różnicę między potencjałem energii dostępnej w Edel i energią potrzebną do spełnienia równań Chaosu - uzupełnił nadchodzący Hover.
- Wiesz, Cass, myślę, że udało ci się trafić w sedno. Do licha! Powinienem pomyśleć o tym wcześniej. Ten facet na dole nie ma dostępu do tak wielkiej energii. Musi tym kierować coś albo ktoś inny - ktoś, kto ma fantastycznie opanowaną technikę Chaosu.
- Wciąż jestem niepocieszony - stwierdził Rutter - na myśl o wiszącej w powietrzu katastrofie, której warunkiem jest przybycie jednego człowieka. - odwrócił się na widok podchodzącego mężczyzny i zaczął badawczo przyglądać się informacji, która została mu wręczona. - Wyniki naszej kontroli śniegochodu. Jak przypuszczałem, jest z New Sark. Wynajęty z wypożyczalni sprzętu transportowego przez dwóch facetów, którzy przybyli z nadprzestrzeni kilka godzin temu. Podali swoje nazwiska: Jequn i Asbell.
- Hm! - zareagował mężczyzna w czerni. - Zmarszczył czoło, co świadczyło o głębokich rozmyślaniach. - Co jeszcze wykryliście?
- Policja z New Sark wykonała dla nas test sprawdzający galaktyczny rejestr osobowy. Trudzili się na próżno. Ustalono, że planeta, z której pochodzą ci ludzie, formalnie nie istnieje, podobnie jak oni sami. Pojazd przybył z tak daleka, że pracownicy kosmodromu nie potrafią nawet określić jego napędu.
- Jasne, że nie potrafią! - Te ostatnie słowa Saraya powiedział na uboczu, do siebie samego. - Kapitanie Rutter, proszę wydać policji polecenie, by spróbowała zaaresztować mężczyznę w śniegochodzie po jego powrocie do New Sark. Rozmyślnie powiedziałem “spróbować", ponieważ musieliby być diabelnie przebiegli, żeby im się to udało. Nad-inspektorze Hover, widzisz tego faceta tam w dole, na płaskowyżu? Chcę go mieć w Centrum Chaosu na Terra, całego i zdrowego. Bez względu na koszty i sposób osiągnięcia tego celu. Chcę mieć tylko pewność, że tak się stanie.. Masz na tę misję nadzwyczajne pełnomocnictwo galaktyki.
- Naprawdę uważasz, Saraya, że on jest aż tak ważny?
- Jestem tego pewny. Obecnie nie ma w naszej galaktyce nikogo ważniejszego, ani też potencjalnie bardziej niebezpiecznego. Jest jedyny w swoim rodzaju, a w miejsce, w które się uda, wymierzona zostanie Broń Chaosu.
- Broń Chaosu? A cóż to takiego?
- Sam, do diabła, chciałbym wiedzieć!
- Ja sam go dopadnę! - powiedział Hover. - Później wyjaśnisz mi całą sprawę. Niech ktoś przygotuje lotnię.
- Pójdę z tobą - powiedział Rutter.
- Nie! - Mężczyzna w czerni wkroczył zdecydowanie. - Ten facet już dawno będzie w Edel zanim Nad-inspektor zdoła go dosięgnąć. Bez względu na to, na co Chaos czeka, Edel runie dokładnie w tym momencie. Jeśli poprawnie odczytamy równanie entropii, okaże się, że niewielu pozostanie przy życiu. Nad-inspektor otrzymał specjalne przygotowanie, by móc przeżyć w takich okolicznościach - ty nie.
Kapitan niechętnie spoglądał na Hovera, kiedy ten wciągał na siebie ciepłe ubranie. Rutter mógłby przysiąc, że nad ramieniem Nad-inspektora migotało coś kosmatego. Widział to szczególnie wyraźnie na tle ciemnego wnętrza szafki. Kiedy jednak przyjrzał się dokładniej, nie odkrył nic szczególnego. Zaintrygowany, sprawdził łączność radiową z wyruszającym w drogę Hoverem, a potem skoncentrował się na wychwyceniu na monitorze samotnej postaci poruszającej się po płaskowyżu.
Gdy ta zniknęła, obserwował krańce miasta. W atmosferze działo się coś dziwnego - obraz stawał się osobliwie rozdwojony.
2.
Mozolny marsz człowieka przez śniegi śledzony był z pełnym udręki niepokojem na monitorach o starannie ustawionej ostrości obrazu, domysły na temat zawartości paczki, którą mężczyzna ciągnął ze sobą w siatce, okazały się dziwnie bezowocne. Pytanie o ewentualną użyteczność tego rodzaju obciążenia pozostawało otwarte. Niebawem człowiek wdrapał się na wzniesienie. Szło mu się jakby lżej po ubitych śladach, aż wreszcie dotarł na obrzeża miasta. Jednocześnie, z dala od zabudowań, wylądowała lotnia Hovera. Widać było, jak Nad-inspektor szybko dogania swoją ofiarę.
Jeśli facet świadomy był przybycia lotni, nie dał tego po sobie poznać. Uwagę miał skoncentrowaną na tym, by ciągnąć ładunek po możliwie najbardziej gładkim terenie. Sprawiał wrażenie, że bez przerwy obserwuje wiszące ponad urwiskiem groźne masywy śniegu. Rutter włączył kilka skierowanych wcześniej na miasto i wypróbowanych kamer z teleobiektywami. Uzyskał kilka zbliżeń ujętej od tyłu sylwetki mężczyzny - sylwetki człowieka, który tak przedziwnie kusił los. Nie przyniosło mu to nowych informacji, jednak wszystkie otoczone były czerwonymi obwódkami, które stopniowo ograniczały pole widzenia i sprawiały wrażenie promienistej aury postaci. W tych okolicznościach było to niezwykle niepokojące.
Było rzeczą oczywistą, że działanie tego człowieka miało określony cel. chociaż mijając zabudowania Edel wielokrotnie znikał obserwatorom, powracał w pole widzenia w dającym się przewidzieć punkcie. Można było przypuszczać, że obserwowany obiera najkrótszą drogę wprost do centrum miasta.
- Znajdź mi plan Edel - odezwał się nagle mężczyzna w czerni. - Wciąż mówimy o Omedze Chaosu, ale nie sądzę, aby komukolwiek z nas przyszło do głowy spojrzeć, co się obecnie dzieje w epicentrum.
Rutter wydostał plan i rozwinął go na pulpicie. Przedstawiał on miasto w typowym układzie, jakich wiele założono na różnych planetach po Wielkim Exodusie z Terry. Przodkowie przyjęli geometryczny układ ulic, rozchodzących się promieniście z centrum. Środek miasta stanowił pierścień w postaci rozległego rozbudowanego kompleksu administracyjnego miejscowych władz oraz siedziby Rady Konfederacji Przestrzeni Monai. W punkcie Omega Chaosu swą drugą młodość przeżywały dawne gmachy rządowe Edel, przekształcone w międzygwiezdne centrum handlowe.
Kiedy Rutter na powrót zaczął obserwować sylwetkę z trudem posuwającego się naprzód mężczyzny, nagle zaparło mu dech w piersiach. Na środku szerokiej jezdni, niedaleko epicentrum Omegi Chaosu - w miejscu, gdzie był dobrze widoczny - mężczyzny zawrócił gwałtownie i pobiegł w kierunku paczki przymocowanej do końca liny. Przez chwilę patrzył prosto w odległe kamery i chociaż grube, ciepłe ubranie maskowało zarys sylwetki, wyraźnie było widać malujące się na twarzy napięcie.
- To jest to! - wykrzyknął Saraya. - On wie coś, czego my nie wiemy. - Chwycił podręczny radiotelefon. - Nad-inspektorze, uważaj na siebie. Chyba coś się zacznie. Nasz przyjaciel wygląda, jakby zajrzał do samego piekła.
- Zgadza się. Widzę go właśnie. Ale nic się nie dzieje takiego, co by świadczyło...
Mężczyzna uklęknął i zaczął energicznie szarpać ośnieżony pakunek. Nagle coś rozwinęło się tuż obok niego. Wyglądało to jak biała, nadmuchiwana piłka. Zakłócenia obrazu stały się tak silne, że ostatnie faza czynności była już niewidoczna - w polu widzenia pozostała tylko zamazana plama.
Wszystkie oczy na statku - laboratorium zwrócone były na monitory sprawdzające fizyczne parametry - parametry, które mógłby zasygnalizować początek katastrofy. Jednak nie czułość monitorów, ale zmysły ludzkie odkryły wreszcie paraliżującą prawdę. Wraz z uderzeniem podziemnego pioruna cala dolina doznała tak gwałtownego wstrząsu, że nawet stabilizatory statków - laboratoriów, znajdujących się na wielkim płaskowyżu, miały trudności z utrzymaniem pionu. Jeden z techników wydał przeraźliwy krzyk, uświadomiwszy sobie ogrom katastrofy. Najpierw cała dolina, jak wzburzone morze, podniosła się niewiarygodnie wysoko w górę i zatrzęsła, a potem opadła na powrót, pozostawiając postrzępioną otchłań, która ciągnęła się od wschodu do zachodu, mniej więcej wzdłuż dawnego koryta Spring River.
Po pierwszym wstrząsie zakłócenia na ekranach ustąpiły. Przed nierozumiejącymi oczami obserwatorów przepływały, marszcząc powierzchnię doliny, kolejne powstałe pod ziemią fale. Wydawało się, że cała okolica poruszana jest gigantycznymi, podziemnymi wałami wodnymi. Wyglądało to jak morze bez wody, pełne suchych fal, rozbijających się z wściekłością u podnóża skarpy, na której wznosiło się Edel. Te fale, z ich ponurymi grzbietami, zatapiały cale dzielnice miasta. Ta jego część, której nie pochłonęła rozpęknięta ziemia, została porozrywana na kawałki przez napływające skały. Niewzruszona trwałość ziemi, na której człowiek ośmielił się wznosić budowle, stała się teraz jawnie przedmiotem obmyślanego, diabelnego spisku, którego celem było zrównanie wszystkiego do płaskiej, niczym nie wyróżniającej się powierzchni posypanej miałkim pyłem.
Nie koniec na tym. Z przerażeniem i fascynacją obserwatorzy patrzyli na olbrzymią, rozpędzoną lawinę, którą fale wstrząsu zmusiły do spłynięcia w dół, w kierunku Edel. Nawet góry zostały rozdarte. Wielkie kawały skał odłamały się i ześlizgnęły potężną masą, tworząc wysoki i niebezpieczny stos na granitowej ostoi na tyłach zbocza skarpy, to spiętrzenie odłamów zmiażdżyło podstawę wielkiej granitowej skały. Całe zbocze zaczęło niespodziewanie odchylać się na zewnątrz pod napierającym ciężarem i z przeraźliwą powolnością odpadać w dół, miażdżąc niemal jedną trzecią zrujnowanego miasta. W ślad za tym sunęła naprzód wyzwolona z wcześniejszego skrępowania lawina, grzebiąc wszystko to, czego nie rozniosło czoło skarpy.
- Quod erat demonstrandum! - wygłosił Saraya po długim milczeniu. Starał się usunąć ze swego głosu najmniejsze ślady emocji. - Ru...
kobong