Singer Isaac Bashevis - Meszuge.pdf
(
1106 KB
)
Pobierz
Isaac Bashevis Singer
MESZUGE
Tytuł oryginału:
Meshugah
Przełożyła: Anna Zbierska
(ji14)
MESZUGE (jidysz)
szalony, zwariowany, pomylony,
obłąkany
CZEŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Zdarzało się nieraz, że ktoś, kto ― jak sądziłem
― zginął w obozie hitlerowskim, pojawiał się
nagle, cały i zdrów. Starałem się wówczas ukryć
zaskoczenie. Na cóż stwarzać dramat lub
melodramat, na cóż ten ktoś miałby wiedzieć, że
pogodziłem się już z jego śmiercią? Jednak tego
wiosennego dnia 1952 roku, kiedy otworzyły się
drzwi mojego gabinetu w redakcji nowojorskiej
gazety żydowskiej i stanął w nich Max Aberdam,
pobladłem i musiałem chyba robić wrażenie
przestraszonego, bo wykrzyknął:
― Nie bój się, nie przyszedłem z zaświatów,
żeby cię udusić! Wstałem i wyciągnąłem
ramiona, aby go chwycić w objęcia, ale on podał
mi rękę. Uścisnąłem ją. Nadal nosił fantazyjny
krawat i aksamitny kapelusz z szerokim rondem.
Był sporo ode mnie wyższy. Nie zmienił się
zanadto od czasu, gdy widziałem go po raz
ostatni w Warszawie, choć w jego czarnej brodzie
dostrzegłem kilka siwych włosów. Tylko brzuch
mu urósł i zaokrąglił się. Tak, to był ten sam Max
Aberdam, warszawski mecenas malarzy i pisarzy,
znany opój, żarłok i kobieciarz. W palcach
trzymał cygaro, przy kamizelce wisiał złoty
łańcuszek od zegarka, a spinki u man
kietów skrzyły się drogocennymi kamieniami.
Max Aberdam zazwyczaj nie mówił, tylko
krzyczał ― taki już miał sposób bycia.
― Przyszedł Mesjasz, a ja powstałem z
martwych ― zagrzmiał. ― Nie czytasz własnej
gazety? A może to ty jesteś już martwy? Jeśli tak,
wracaj lepiej do grobu.
― Żyję, żyję.
― Ty to nazywasz życiem? Siedzenie w tej
zadymionej norze i robienie korekty to życie?
Tylko truposz by to wytrzymał. Na dworze
wiosna, przynajmniej wedle kalendarza.
Zauważyłeś, że w Nowym Jorku nigdy nie ma
wiosny? Tutaj albo zamarzasz, albo się smażysz.
Chodź ze mną na lunch, bo jak nie, to zrobię z
ciebie kotlet.
― Na górze czekają na tę korektę. Zajmie mi to
najwyżej pięć minut. Nie wiedziałem, czy
zwracać się do niego po imieniu, czy bardziej
oficjalnie, na „pan”. Był ode mnie prawie
trzydzieści lat starszy. Jego tubalny głos rozniósł
się wokół po innych pokojach i kilku znajomych
dziennikarzy wetknęło głowy przez uchylone
drzwi. Uśmiechali się do mnie, a jeden z nich
mrugnął okiem, sądząc, że mój gość to jakiś
kolejny przypadek kliniczny. Odkąd zacząłem
prowadzić w gazecie rubrykę z poradami, często
nachodziły mnie różne dziwne indywidua ―
zrozpaczone żony, którym zaginęli mężowie,
młodzieńcy z planami zbawienia świata i ludzie
przekonani, że dokonali jakichś niezwykłych
przełomowych odkryć. Jeden z czytelników
zwierzył mi się w tajemnicy, że Stalin był
kolejnym wcieleniem Hamana. Szybko zrobiłem
korektę swojego artykułu, zatytułowanego:
„Naukowcy przewidują, że ludzie będą żyć
dwieście lat”, i wręczyłem windziarzowi, by
zawiózł go na dziewiąte piętro. Winda, którą
zjeżdżaliśmy w dół, pełna była dziennikarzy i
zecerów wybierających się do kafeterii na lunch.
Ale Max Aberdam przekrzyczał ich wszystkich: ―
Naprawdę nie wiedziałeś, że jestem w Ameryce?
Gdzie ty żyjesz ― w Świecie Chaosu? Usiłuję cię
złapać już od kilku tygodni. Żydowskie
gazety nic a nic się nie zmieniły. Kiedy dzwonisz
i kogoś prosisz, mówią ci, żebyś poczekał przy
telefonie. No, więc czekasz, tyle że nie wiadomo
na co
― zapominają o tobie. Gdzie ty żyjesz, na
księżycu? Nie masz w redakcji swojego telefonu?
Kiedy wyszliśmy na dwór, zaproponowałem,
byśmy też się udali do kafeterii, ale Max się
obruszył:
― Nie upadłem jeszcze tak nisko, żeby nosić
tacę niczym kelner, to nie dla mnie. Hej, taxi!
Wgramoliliśmy się do taksówki, która zawiozła
nas zaledwie kilka przecznic dalej, do restauracji
przy Drugiej Alei. Kierowca powiedział, że
pochodzi z Warszawy i zna Maxa Aberdama i jego
rodzinę. Był też czytelnikiem moich felietonów.
Max wręczył mu swój bilet wizytowy wraz z
dużym napiwkiem. U Rappaporta, w restauracji,
którą wybrał na lunch, dobrze go znano.
Wskazano nam stolik z koszyczkiem świeżych
bułeczek, miską gotowanego grochu i półmiskami
pełnymi pikli i kiszonej kapusty. Kelner poznał
Maxa i uśmiechnął się. Max zamówił dla siebie
sok pomarańczowy i karpia w galarecie, a dla
mnie, wegetarianina, omlet z jarzynami. Jedząc,
podpalił zapalniczką cygaro. Przeżuł, wypuścił
dym i zawołał:
― A więc zostałeś w Ameryce felietonistą!
Słyszałem cię w niedzielę w radio, plotłeś coś o
tym, jak panować nad emocjami i inne podobne
brednie. Przyjacielu, może straciłem wszystko,
ale zostało mi jeszcze trochę zdrowego rozsądku.
Chociaż siedzę po uszy w długach, Panu Bogu nie
jestem nic winien: tak długo, dopóki zsyła nam
Hitlerów i Stalinów, nie jest moim Bogiem, tylko i
ch.
― Gdzie pan był ― spytałem ― przez całą
wojnę?
― A gdzie mnie nie było! W Białymstoku,
Wilnie, Kownie, Szanghaju, później w San
Francisco. Spadła na moją głowę cała żydowska
bieda. W Szanghaju zostałem drukarzem.
Wydałem
Szita Mekubecet,
Ritbę, Razala. Wiem
wszystko o korekcie i składzie. Sam, osobiście,
stałem przy maszynie, dobierając czcionkę.
Ż
Plik z chomika:
K3QPer
Inne pliki z tego folderu:
Singer Isaac Bashevis - Opowieść o Królu Pól.pdf
(16496 KB)
Singer Isaac Bashevis - Gimpel Głupek.pdf
(5776 KB)
Singer Isaac Bashevis - Cienie nad rzeką Hudson.pdf
(1849 KB)
Singer Isaac Bashevis - Dwór.pdf
(1118 KB)
Singer Isaac Bashevis - Grosiki na raj i inne opowiadania.pdf
(1736 KB)
Inne foldery tego chomika:
___rwa
20-sty
6iza8
8880888
Abram
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin