Afrodyta.pdf
(
44 KB
)
Pobierz
Edward Guziakiewicz, Afrodyta
Rozdział pierwszy
(fragment)
frodyta zamarła przy wejściu do wyłożonego marmurem
wysokiego salonu. Stała w milczeniu, z oddaniem wpatrując
się w pochłoniętego myślami Raoula. W takich chwilach czas się
dla niej nie liczył. Mężczyzna wreszcie drgnął, słysząc cichutki
szelest lub raczej domyślając się jej obecności i machinalnie się
obejrzał. Z roztargnieniem zlustrował jej postać. Pojął,
że
zadu-
rzona w nim dziewczyna adoruje go tak już od kilku minut, a na
jego twarzy zagościł zagadkowy półuśmiech. Z ulgą się przecią-
gnął i odłożył na blat błyszczący prospekt, nad którym się zadu-
mał. Uzmysłowił sobie,
że
bardzo dobrze zrobił, decydując na tę
długonogą panienkę. Była warta grzechu. Połakomił się na anieli-
cę z doskonałą figurą, godną tytułu miss
świata,
i nie miał powo-
du, by tego
żałować.
Naturalnie, musiał przezwyciężyć w sobie
opory, związane z tradycyjnym wychowaniem. Pamiętał,
że
po-
czątkowo krępowały go niewinne spojrzenia chabrowych oczu
boskiej dziewiętnastolatki i
że
w pierwszych tygodniach jej po-
siadania zachowywał się wobec niej jak nuworysz wobec lodowa-
tego i dystyngowanego lokaja. Było w tym coś na kształt nie tyl-
ko subtelnego kompleksu niższości, ale i spychanego do pod-
świadomości
poczucia winy. Z moralnego punktu widzenia nie
zasługiwał na kogoś takiego jak ona. Na znanej z zamożności
Dianie, utworzonej z asteroidów między Marsem a Jowiszem, na-
bywanie sklonowanych dziewcząt było jednak zalegalizowane —
zatem każdy, kto dysponował większym szmalem, a przy tym lu-
bił nim szastać, mógł sobie taką zafundować. Na innych globach
Układu Słonecznego krzywiono się z cicha na tę praktykę, szcze-
gólnie na Ziemi, która miała opinię najbardziej konserwatywnej
5
A
z planet. Handlowanie klonowanymi hurysami pachniało niewol-
nictwem, co wytykano władzom na Dianie. No, może nieco ina-
czej było na księżycach Jowisza i Saturna. Im dalej od trzeciej od
Słońca, tym większy luz! On sam po kilkudziesięciu latach służby
ostatecznie pożegnał przejmującą grozą lodowatą bazę na odległej
planetoidzie i przeszedł na zasłużoną emeryturę. Nigdy nie był
żonaty
i pewnie dlatego wysyłano go tam, gdzie diabeł chicho-
cząc, mówił dobranoc, czyli na obrzeża Układu Słonecznego. Na
jego koncie w Marsjańskim Banku Komercyjnym uzbierała się
niezła sumka, która dodatkowo urosła dzięki temu,
że
poza orbitą
Neptuna przypadkiem trafił na znaczne złoża retelitu, więc mógł
się urządzić na spokojnych przedmieściach Nowego Konstanty-
nopola. Kupił zbudowaną ze smakiem kredowobiałą willę z pal-
mami w przestronnym atrium i podświetloną pływalnią z delfi-
nem. Miał dwa młode oswojone owiraptory. W efekcie zajmował
się tym, o czym skrycie marzył od najmłodszych lat. A więc ni-
czym.
Z natury pasywny, uwielbiał błogą bezczynność i już jako
podrostek potrafił godzinami wylegiwać się i wpatrywać w biały
sufit lub z rękami w kieszeniach włóczyć bez celu po okolicach
miasteczka i zbijać bąki. W głębi duszy nie gardził — jak prawie
każdy mężczyzna — subtelnymi doznaniami zmysłowymi i nie
zmieniły jego skłonności wymagające wstrzemięźliwości lata
służby w Siłach Kosmicznych Układu. Co więcej, mogło się wy-
dawać,
że
jeszcze je wzmocniły.
— Podejdźże, kochanie, nie przeszkadzasz mi —
życzliwie
zachęcił dziewczynę. — Już skończyłem...
Afrodyta była pierwszą i jedyną niewolnicą, na jaką mógł
sobie w
życiu
pozwolić. Bywały chwile, w których wątpił w to,
czy psychicznie dojrzał do jej posiadania. Jakaś część niego nie
pogodziła się bowiem z tym,
że
modelka o fenomenalnej urodzie
nie posiada przyrodzonych praw, należnych
żywej
istocie ludz-
kiej. Przez pierwszy tydzień tłumił w sobie
żądze,
nie chcąc po-
suwać się wobec niej za daleko i traktując ją niemal jak daleką
6
Kup książkę
kuzynkę, która na krótko zatrzymała się pod jego gościnnym da-
chem. Zachowywał się jak zadurzony sztubak i skwapliwie zabie-
gał o jej względy. Instynktownie grał rolę, która mu odpowiadała
i jakoś go usprawiedliwiała we własnych oczach. Obiektywnie
biorąc, jego zawstydzające zaloty i
żenujące
umizgi nie miały
najmniejszego sensu i stanowiły bezsporną stratę czasu. Afrodyta
bowiem była do niego bezwarunkowo przystosowana, a wszcze-
pione jej standardowe programy z wyrafinowanym kluczem ero-
tycznym załatwiały sprawę. Rzadko kiedy zawodziły. Psychotro-
nika stała wysoko na Dianie i w mózg klonowanego ciała, w któ-
rym aż roiło się od implantów i mikroprocesorów, wpisano złożo-
ny zespół zachowań, zadowalających nawet najbardziej wybred-
nego kochanka. Blondynka o figurze Marilyn Monroe była więc
na wpół elektroniczną maszyną do uprawiania seksu i zaspoka-
jania męskiej chuci. I właściwie niczym więcej. Z prawnego pun-
ktu widzenia pozostawała androidem klasy zerowej. Człowiek
wolny miał naturalnych rodziców, drzewo genealogiczne i trochę
inaczej poukładane w głowie.
— Niczym więcej? — zapytał swoje niewyraźne odbicie
widoczne w wieku czarnego fortepianu, gdy podniósł się z wy-
ściełanego
miękką skórą fotela. — Niczym?!
Dopiero teraz podeszła, nie rozumiejąc jednakże rzuconych
półgłosem słów. Nie była Alicją z Krainy Czarów i nie mogła
przejść na drugą stronę lustra. Tym niemniej umiała wodzić go na
pokuszenie i posiadała przewyborny dar zrzucania z siebie w jego
towarzystwie i tak z reguły skąpego odzienia. Owiał go oszała-
miający zapach jej drogich perfum.
— Tak, Raoulu? — zapytała, a jej niewinnie spoglądające
niebieskie oczy wydawały się wyrażać potrzebę odgadywania je-
go najskrytszych pragnień. — Coś cię niepokoi?
Ogarnął ją ramieniem i przytulił do siebie. Lubił ciepło jej
ciała i jedwabistą gładkość jej skóry.
— Nie, zupełnie nic — westchnął. — Jesteś słodka jak cu-
kiereczek — pocałował ją w ucho, odgarniając furę jasnych wło-
7
Kup książkę
sów. — Jak zwykle.
Zamruczała niczym kotka i lekko się od niego odsunęła.
— Czy wieczorem wychodzimy gdzieś razem? — z cieka-
wością zapytała.
Zerknął na wmontowany w
ścianę
cyferblat zegara, pokazu-
jącego czas na wszystkich planetach i księżycach Układu Sło-
necznego i wyłowił wzrokiem Nowy Konstantynopol.
— Może tak, a może nie — ziewnął, dyskretnie przysłania-
jąc dłonią usta. — Pogodę mamy jak wypisz wymaluj i nie zapo-
wiadano na dzisiaj deszczu — skonstatował, ale bez przekonania.
Na południu znaczyły się rozległe pola uprawne, więc kropiło tam
częściej niż gdzie indziej. Nagle się ożywił. — Wiesz, o czym
dumam? Nigdy byś nie zgadła.
Na tak postawione pytanie Afrodyta miała zawsze gotową
tylko jedną odpowiedź.
— Chcesz się teraz kochać? — gdy się z tym do niego
zwracała, jej lekko wibrujący aksamitny głos wydawał się znie-
walać.
— Nie — pokręcił przecząco głową. — To znaczy, tak —
poprawił się z ożywieniem. — Ale nie o tym myślałem, wspomi-
nając o mych najskrytszych marzeniach. — Zawahał się. — Lata
lecą, kalendarz jest nieubłagany, więc dopóki jeszcze mogę i sił
mi starcza, chciałbym wybrać się na Ziemię — zdradził wreszcie
z pewnymi oporami. Zajrzał z niepokojem w jej oczy, jakby li-
cząc na to,
że
przesłodka przyjaciółka oceni ten zamysł ze swoje-
go punktu widzenia. — Tam się przecież wychowałem, spędzi-
łem dzieciństwo i młodość, chodziłem do szkoły i studiowałem.
Stąd sentymenty. Ech, dużo by opowiadać!
Dziewczyna nigdy jednak nie oceniała jego projektów i za-
mierzeń. Tego jej nie było wolno i pod tym względem — niestety
— nie różniła się nawet od prymitywnego androida klasy czwar-
tej, który co piątek przylatywał mobilem i czyścił jego basen.
Tkwiła w cienkiej półprzeźroczystej powłoce snu i obce jej były
zawiłości
życia
wewnętrznego.
8
Kup książkę
Plik z chomika:
paradoks24h
Inne pliki z tego folderu:
Afrodyta.pdf
(44 KB)
Bezkresny umysl.pdf
(519 KB)
ALFA NOVA DWA.pdf
(44 KB)
Kosmiczne Bobry i zemsta Ksiezycowej Szaranczy.pdf
(1859 KB)
Fenix Antologia 9 2020.pdf
(44 KB)
Inne foldery tego chomika:
Aforyzmy, przysłowia, powiedzonka
Anegdoty dowcipy humoreski
Archeologia
Astronomia & Kosmos
Bajki
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin