Agnieszka Chodkowska-Gyurics - Ostatnia sprawa.pdf

(1439 KB) Pobierz
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Epilog
Rozdział 1
Babka bała się listów poleconych, matka – telegramów, a Joanna telefonów
dzwoniących w środku nocy, takich jak ten, który obudził ją pamiętnej, lipcowej nocy.
Z ociąganiem wstała z łóżka i poczłapała do przedpokoju, żywiąc podświadomie
nadzieję, że ten ktoś po drugiej stronie, kimkolwiek był, w końcu się rozmyśli. Niestety,
komórka uparcie powtarzała durną melodyjkę.
Plum, plum, plum, plum-plum… Plum,
plum, plum, plum-plum…
Numer widoczny na wyświetlaczu niczego jej nie mówił. Nim zdążyła zadecydować,
odebrać czy nie, telefon umilkł. Nie na długo. Po chwili znowu zabrzmiało znajome
plum… plum… plum.
Nieznana osoba nie dawała za wygraną. Z rezygnacją kliknęła
ikonę zielonej słuchawki.
– Halo?
– Dobry wieczór. – Rozległ się wysoki, zdenerwowany, kobiecy głos. – Czy pani
Joanna Tańska?
– Taaak... A z kim właściwie mam przyjemność? – odpowiedziała, jeszcze nie do
końca rozbudzona.
– Przepraszam, powinnam się przedstawić. Pani mnie nie zna. Nazywam się Barbara
Brodzka. – Głos drżał, rwał się, załamywał. Kobieta najwyraźniej z trudem dobierała
słowa. Zdawało się, że nawet przypomnienie sobie własnego imienia sprawia jej
trudność. – To wszystko... Nie wiem, od czego zacząć. Dzwonię od Heleny.
– Od Heleny? Jak to? – Joanna otrzeźwiała. Nagłe, nieokreślone złe przeczucie
sprawiło, że po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. – Przecież to nie jest jej numer –
dodała zdezorientowana, jakby w czasach Internetu i telefonów komórkowych numer
był w jakikolwiek sposób przypisany do miejsca.
– Tak, od Heleny. To znaczy z jej mieszkania, ale ze swojej komórki. Czy
mogłybyśmy się spotkać? Powiedzmy za czterdzieści minut, w McDonaldzie na rogu,
przy stacji benzynowej na Kościuszki. – Tym razem w głosie nieznajomej słychać było
determinację. Kolejne słowa wręcz wyrzucała z siebie jednym tchem, jakby bała się, że
nie zdąży. Że ktoś jej przerwie, nie pozwoli dokończyć.
– Dobrze – automatycznie odpowiedziała Joanna i zanim dotarło do niej, co zrobiła,
usłyszała trzask oznaczający koniec połączenia.
Nerwowo wystukała numer Heleny, aby zapytać, o co właściwie chodzi, ale nikt nie
odebrał. Przez dłuższą chwilę stała oszołomiona, wsłuchując się w jednostajny sygnał,
tuuu… tuuu... tuuu...
Czekała cierpliwie, aż do chwili, gdy mechaniczny, kobiecy głos
oznajmił: „Abonent czasowo niedostępny”. W pierwszym odruchu chciała oddzwonić na
numer tajemniczej nieznajomej, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że Barbara
Brodzka nic więcej przez telefon nie powie. Zrezygnowana, z westchnieniem, zaczęła się
ubierać.
*
– Co ja wyprawiam? – zastanawiała się, jadąc pustymi ulicami. – Dzwoni do mnie
jakaś nieznana baba, nie mówi, w czym rzecz, a ja gnam w ciemności na złamanie karku
przez pół miasta. To chore.
Włączyła radio. Samochód wypełniły ciche dźwięki kwartetu smyczkowego. Na
zewnątrz mżył drobny, uparty deszcz. Wycieraczki cicho odmierzały rytm podróży.
*
Helena. Starsza o kilka minut siostra Joanny. Podobno między bliźniakami istnieje
jakaś tajemnicza, specjalna więź. Co jakiś czas w gazetach pojawiają się sensacyjne
opowieści o rodzeństwie, które choć oddalone od siebie o setki kilometrów zachowywało
się tak samo, wybierało ten sam zawód, w tym samym czasie zakładało rodziny,
kupowało psy tej samej rasy i nadawało dzieciom takie same imiona. Być może to
wszystko prawda, ale Joanna i Helena nic podobnego nie czuły. Rozdzielono je we
wczesnym dzieciństwie, niedługo po tym, jak rodzice dziewczynek zginęli w wypadku.
Joanną zajęła się rodzina matki, Helenę zabrała siostra ojca. Nigdy nie przyznano tego
otwarcie, ale decyzję podjęto głównie ze względów finansowych. Żaden krewny nie czuł
się na siłach ponieść kosztów utrzymania dwójki dzieci. Wobec takiego argumentu
uczucia bliźniaczek zeszły na dalszy plan. Kto by się zresztą liczył ze zdaniem
czterolatek?
Rodziny nigdy specjalnie się nie lubiły, choć nikt nie potrafił właściwie powiedzieć
dlaczego. Jeszcze za życia rodziców Joanny i Heleny spotkania ograniczono do
niezbędnego minimum – chrzciny, pogrzeby, śluby i wymiana kartek świątecznych dwa
razy do roku, a po ich śmierci ustały nawet te sporadyczne kontakty. Nikt też nie zadbał
o to, by dziewczynki mogły się bliżej poznać. Owszem, wiedziały o swoim istnieniu,
owszem, początkowo tęskniły, dopytywały się o siebie, ale z czasem wspomnienia
straciły ostrość, pozostała tylko pozbawiana jakichkolwiek emocji wiedza.
Żyły tak aż do trzydziestych piątych urodzin, gdy powodowana nagłym impulsem
Helena postanowiła odnaleźć siostrę. Ku zdumieniu obu kobiet okazało się, że od
pewnego czasu mieszkają w tym samym mieście. No prawie tym samym: Helena, nie
bacząc na cenę, kupiła niewielkie mieszkanie w samym centrum, w gomułkowskim
bloku zwanym popularnie szarą szafą, podczas gdy Joanna wybrała kanadyjski dom na
przedmieściach, w rejonie, który co prawda miał jakąś oficjalną nazwę, ale i tak wszyscy
mówili o nim po prostu „Osiedle”. Początkowa euforia i towarzyszące spotkaniu po
latach podniecenie szybko przerodziły się w rozczarowanie. Po pierwszej wymianie
uprzejmości: „Ach, jak wspaniale wyglądasz”, „Co u ciebie”, „Świetna sukienka”,
„Musisz mi zapisać adres twojego fryzjera”, zapadała krępująca cisza. Brakowało
tematów do rozmowy. Każda z nich, będąc już przecież panią w wieku określanym
delikatnie jako balzakowski, miała swój świat, swoje życie. Dzieliło je wszystko –
zainteresowania, styl życia, zawody. Joanna była tłumaczem, Helena – grafikiem
komputerowym. Nie miały ani wspólnych znajomych, ani chociażby wspomnień
łączących zazwyczaj bliskie sobie osoby. Zabrakło nawet ratującego w takich sytuacjach
konwersację, nieśmiertelnego: „A pamiętasz jak…?”. Nic ich nie łączyło poza genami.
Zaniechały więc rozpaczliwych wysiłków, ograniczając znajomość przez kolejne lata do
sporadycznych rozmów telefonicznych i jeszcze rzadszych, kurtuazyjnych wizyt. Nawet
czterdzieste urodziny świętowały oddzielnie.
*
– O kurczę! – Zahamowała z piskiem. W zamyśleniu o mały włos nie ominęła jasno
oświetlonego budynku McDonalda. Zaparkowała. Kuląc się z zimna, przebiegła
truchtem kilka metrów, ale i tak zdążyła przemoczyć buty, nim weszła do pełnego ludzi,
gwarnego mimo późnej pory pomieszczenia. W nos uderzył ją odpychający zapach
mokrych ubrań zmieszany z wonią smażonego mięsa i frytek. Nieprzyjemne odczucie
jeszcze spotęgowało wątpliwości. Co ja tu robię? – pomyślała, czując narastająca falę
irytacji zmieszanej z bezradnością. Stanęła przy drzwiach, rozglądając się nieporadnie.
Siedząca w kącie nad kubkiem herbaty szczupła kobieta wstała gwałtownie i
zdecydowanym krokiem ruszyła ku Joannie. Miała długie, proste, blond włosy. Ubrana
w dżinsy, koszulową bluzkę i buty na płaskim obcasie nie mogła mieć więcej niż
dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lat.
– Dziękuję, że pani przyszła – wyciągnęła rękę na powitanie. Dłoń miała chłodną i
drżącą. – Usiądźmy, proszę.
– Skąd... – chciała zapytać Joanna, ale przerwała po pierwszym słowie. – No tak,
nietrudno mnie rozpoznać, jeśli zna się Helenę – zaśmiała się nerwowo. – Tak, tak.
Siądźmy.
Chwilę siedziały w milczeniu, taksując się wzrokiem.
– Dawno nie było tak chłodnego lata. Niby lipiec, a zimno jak w listopadzie. I ten
deszcz.. – Żałosna próba wybrnięcia z niezręcznej sytuacji spaliła na panewce. Obca nic
nie odpowiedziała, nie zdobyła się nawet na zdawkowe „tak” albo „nie”. Nieruchoma,
blada, zapatrzona tępo gdzieś w przestrzeń, wyglądała niczym figura woskowa.
– A więc, o co chodzi? – zapytała Joanna, widząc, że tamta ociąga się z rozpoczęciem
rozmowy. Wyszło to jakoś niegrzecznie, wręcz grubiańsko.
– Helena nie żyje.
– Co?!
– Nie żyje. Dopiero co ją znalazłam.
- Jak to znalazła pani? Co się stało? Wypadek, napad czy co? I dlaczego to pani mi o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin