Horn Stacy - Wyspa potepionych.pdf

(1408 KB) Pobierz
Wszystkim, których kiedykolwiek
uznano za bezwartościowych
Prolog
P
racownicy Edison Electric Illuminating Company przez ponad rok zrywali
nawierzchnię ulic dolnego Manhattanu. Kilometry kabla, które teraz leżą
niewidoczne gdzieś pod stopami, wprawiały niektórych w nerwowość. Dwa
tygodnie przed pierwszym zapaleniem nowych lamp „New York Times”
opublikował reportaż o koniach porażonych prądem na jednym z odcinków sieci
elektrycznej. To absurd, odpowiedziała firma. Przewodniki są zakopane
kilkadziesiąt centymetrów pod jezdnią i zamknięte w żelaznej rurze o średnicy
ponad pół centymetra. Nawet gdyby rura pękła, prąd „rozproszyłby się w ziemi”
i stał się zupełnie nieszkodliwy. Konie mogło wystraszyć byle co.
Pierwszy test światła elektrycznego dostarczanego przez centralną elektrownię
w Nowym Jorku odbył się zgodnie z planem, 4 września 1882 roku.
W poniedziałek o trzeciej po południu naciśnięto guzik. Czterysta lamp dla
osiemdziesięciu pięciu pierwszych klientów zbudziło się do życia. Zasilało je sześć
dwudziestosiedmiotonowych urządzeń szumnie zwanych dynamami (dzisiaj
nazywamy je prądnicami). Jednym z odbiorców prądu był „New York Times”.
Pewien wdzięczny dziennikarz napisał, że pracował tej nocy przy świetle „jasnym
jak dzień (…) bez śladu migotania i prawie bez ciepła, od którego bolałaby głowa”.
Ponadto nowe lampy rozświetliły pomieszczenia bez mdlącego zapachu latarni
gazowych, które teraz zastąpiła elektryczność. W grudniu tego samego roku
wiceprezes spółki Edisona ozdobił choinkę w swoim domu osiemdziesięcioma
czerwonymi, białymi i niebieskimi żaróweczkami i postawił ją na obrotowej
drewnianej skrzyni. Kiedy skrzynia wirowała, maleńkie światełka zapalały się
i gasły, powodując „nieustanne mruganie roztańczonych kolorów” przed oczyma
jego uszczęśliwionych dzieci oraz zaglądających do środka sąsiadów. To wszystko
– „wszystkie światełka i sama fantastyczna choinka z gwiaździstymi owocami”,
która „bez przerwy działała dzięki niewielkiej ilości prądu elektrycznego
doprowadzonego z głównej siedziby cienkim drutem” – tak zachwyciło
dziennikarza „Detroit Post and Tribune”, który przebywał wtedy w Nowym Jorku,
że „nie potrafił wyobrazić sobie niczego ładniejszego”.
Samo miasto przerodziło się w niezwykłą ekspozycję, kiedy Edison i jego
konkurenci na wyścigi iluminowali wszystkie ulice. Pewien przybyły z Londynu
redaktor tak opisał ów widok: „Efekt tego światła na skwerach Imperialnego
Miasta z trudem daje się opisać, taki jest niezwykły i piękny”. Coś, czego niektórzy
się bali, on uważał za magiczne. „Na każdym placu buduje się ogromne słupy,
które wyrastają wysoko ponad drzewa. Ze słupów tych rzuca się światło na drzewa
w taki sposób, aby wyglądały bajkowo. (…) Cienie rzucane przez nie na trotuar
wyglądają zupełnie jak żywe istoty”.
Z upływem czasu Manhattan oświetlało coraz więcej latarni i w roku 1884
„efekt jasnej, białej księżycowej poświaty”, co wieczór iluminującej miasto jak
świetlista chmura, można było zobaczyć w promieniu wielu kilometrów.
W tym samym roku władze miasta wysłały dziesiątki tysięcy ludzi na wyspę
Blackwell, wąski, trzykilometrowy pas lądu oblany wodami East River, gdzie
miasto zbudowało Zakład dla Obłąkanych, Przytułek dla Biednych, Zakład Karny,
Dom Pracy Przymusowej i kilka szpitali dla rozmaitych kategorii pacjentów. Ci,
którzy w przeddzień przeprawy na wyspę widzieli wieczorną łunę, mogli poczuć
się tak, jakby odbierano im promienną przyszłość, której mieli nigdy nie zaznać.
Przenoszono ich w zawilgłą, mdlącą, oświetlaną gazem i benzyną przeszłość na
wyspie Blackwell, która miała ich pochłonąć – zaczarowana, roziskrzona wyspa
Manhattan dla wielu z nich była na zawsze stracona.
Ludzie zsyłani do więzienia, Domu Pracy Przymusowej, a nawet do Zakładu
dla Obłąkanych mogli przynajmniej się łudzić, że któregoś dnia wyjdą na wolność,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin