Remigiusz Mróz - Zaginięcie.pdf

(2115 KB) Pobierz
Remigiusz Mróz
Zaginięcie
Qui accusare volunt, probationes habere debent
– „Kto chce oskarżać, powinien mieć dowód”.
Paremia prawnicza
Ani i Mai,
jeśli kiedyś postanowicie zostać prawniczkami,
przebijecie Chyłkę.
(Ale pamiętajcie, że wujek poleca Wam karierę pisarską).
Rozdział 1
1
Chyłka usłyszała gitarowe solo Iron Maiden i przez moment nie wiedziała, co się dzieje.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że dzwoni jej komórka. Prawniczka z trudem otworzyła
oczy i powiodła wzrokiem po pokoju.
– Ja pierniczę... – mruknęła, dostrzegając wyświetlacz rozbłyskujący nad komodą.
Podniosła się i natychmiast pożałowała, że zrobiła to tak szybko. Zatoczyła się w kierunku szafki,
oparła o mebel i spojrzała na wyświetlacz.
Druga trzydzieści siedem w nocy.
Nieznany numer.
Westchnęła, nie spodziewając się niczego dobrego. Był piątek, ona ostatniego drinka
wypiła raptem godzinę temu i wszyscy, którzy mogliby czegokolwiek od niej chcieć, doskonale o
tym wiedzieli. Nie prowadziła obecnie żadnej sprawy, nie musiała być pod telefonem.
Najpewniej jednak dzwonił właśnie jeden z klientów kancelarii Żelazny & McVay.
Szybko przeanalizowała swoje możliwości. Praktykowała prawo wystarczająco długo, by
wiedzieć, że w wydychanym powietrzu ma niecałe pół promila. Formalnie nie był to jeszcze stan
nietrzeźwości, a jedynie wskazujący na nietrzeźwość... w praktyce jednak tyle wystarczyło, by
dobrze się bawiła, a potem zasnęła jak dziecko. W jej głosie z pewnością będzie pobrzmiewać
echo tequili sunrise, ale z dwojga złego lepiej odebrać niż zignorować połączenie.
Odchrząknęła, a potem przesunęła palcem po wyświetlaczu.
– Tak? – zapytała.
– Aśka? – rozległ się kobiecy głos.
Zupełnie zdębiała. Każdy, z którym utrzymywała jakiekolwiek relacje, wiedział, by tak
się do niej nie zwracać. Nawet listonosz niegdyś boleśnie się o tym przekonał. Do znudzenia
podkreślała, że nie nazywa się Asianna ani Aśkanna.
– Kto mówi? – zapytała nieco bełkotliwie, ściągając brwi.
– Przepraszam, że dzwonię o tej porze... – rzuciła rozmówczyni łamiącym się głosem,
jakby nie usłyszała pytania.
Chyłka nadal nie wiedziała, z kim ma do czynienia. Z pewnością jednak nie była to żadna
z klientek firmy. Kury znoszące złote jaja poznawała w okamgnieniu.
– Obawiałam się, że zmieniłaś numer – dodała kobieta.
– Mhm – mruknęła Joanna, wodząc wzrokiem za paczką marlboro. Dopiero po chwili
zreflektowała się, że nigdzie jej znajdzie. Zaklęła w duchu i sięgnęła po elektronicznego
papierosa.
– Nie poznajesz? – spytała rozmówczyni.
– Nie bardzo.
– Chodziłyśmy razem do liceum, grałyśmy w jednej drużynie u trenera Gracki...
Kiedy kobieta zawiesiła głos, Joanna zrozumiała, z kim rozmawia. Usiadła na łóżku,
lekko zgarbiona.
– Angelika.
– Tak – odparła z ulgą stara znajoma.
Chyłka zaciągnęła się imitacją marlboro, niedowierzając. Nie spodziewała się, że ta
wywłoka kiedykolwiek do niej zadzwoni. A już z całą pewnością nie w środku nocy, po tylu
latach.
– Dobrze cię słyszeć – powiedziała Angelika.
– Ciebie też.
– Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.
– Skądże. Jeszcze nie ma trzeciej.
– To dobrze.
Joanna wywróciła oczami. Najwyraźniej pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
– Nigdy bym cię nie nękała, gdyby nie to, że...
– Potrzebujesz pomocy.
– To takie oczywiste?
– Inaczej byś do mnie nie dzwoniła, prawda?
– No tak... – potwierdziła kobieta i zamilkła.
Chyłka postanowiła wykorzystać niewygodną ciszę i wywinąć się z tej sprawy, zanim
rozmówczyni się rozkręci na dobre.
– Słuchaj – podjęła. – Jestem teraz zawalona pozwami, ale znam kilku dobrych
prawników.
Zadzwoń rano, opowiesz mi, o co chodzi, a ja skontaktuję cię z...
– Nie chcę angażować nikogo innego.
Joanna zmarszczyła czoło.
– Bo? – bąknęła.
– Widziałam, jak prowadziłaś sprawę Langera. Ty i ten młody daliście wtedy wszystkim
popalić.
Chyłka tak by tego nie określiła, ale nie miała zamiaru dyskutować. Być może w telewizji
wszystko wyglądało inaczej.
– Mamy z Awitem problem i...
– Z czym?
Rozmówczyni przez moment milczała.
– Z Awitem. Moim mężem.
– Jest takie imię?
– Jezu, Chyłka... nic się nie zmieniłaś, prawda?
– Chyba nie.
– A ja, jak największa frajerka, dzwonię do ciebie w akcie pieprzonej desperacji i staram
się kulturalnie do tego podejść.
– Przynajmniej się starałaś.
– Co?
– Nic, nieważne. Zadzwoń rano.
– Jeśli mnie spławisz, zapewniam cię, że twoi szefowie nie będą zadowoleni.
– Nigdy nie są.
Angelika znów zamilkła, a Chyłka odstawiła telefon od ucha i spojrzała na wyświetlacz.
Właściwie powinna odłożyć. Nie było powodu, by pomagać starej znajomej.
A mimo to z jakiegoś powodu nie mogła zmusić się do tego, by zakończyć rozmowę.
Nabrała tchu i wyprostowała się.
– Mów – powiedziała. – Jesteś o coś podejrzana?
– Nie... przynajmniej jeszcze nie. Ale śledczy zadają takie pytania, że już czuję się jak
oskarżona.
Prawniczka podniosła się i ruszyła do kuchni. Jeśli miała wysłuchać, co ta flądra ma do
powiedzenia, nie będzie tego robić o suchym pysku.
– Opowiadaj – ponagliła ją, otwierając butelkę tequili z czerwonym sombrero zamiast
tradycyjnej nakrętki. – Wszystko, od początku do końca.
– Najpierw muszę cię zapewnić, że nie stracisz czasu... ani pieniędzy. Mamy ich więcej,
niż moglibyśmy wydać.
– Okej – odparła dla porządku Chyłka. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewała się, by
Angelika i jej mąż byli w stanie pokryć przeciętny rachunek pierwszego lepszego senior associate
z Żelaznego & McVaya.
– Awit prowadzi firmę, która jest jednym z liderów branży TSL. Nie musisz obawiać się
o finanse.
– TSL?
– Transport–spedycja–logistyka – wyjaśniła słabym głosem tamta. – Zapewnia szereg
usług, od finansowania...
– I w czym tkwi problem? – ucięła Joanna.
– Nasza... nasza córka zaginęła przedwczoraj w nocy.
Chyłka dolała grenadyny do drinka i zamarła.
– Co? – zapytała.
– Nasza córka...
– Tak, słyszałam – rzuciła Joanna. – Chcesz mi powiedzieć, że twoje dziecko zniknęło, a
ty pierniczysz mi o spedycji i logistyce?
– Ja... ja tylko...
– Mów, jak to się stało.
Chyłka usłyszała, z jakim trudem przychodziło rozmówczyni przełknięcie śliny.
Zmitygowała się, że żadne osobliwe zachowania nie powinny jej dziwić. Może Angelika była
jeszcze w szoku, może niedowierzała temu, co się wydarzyło... a może policja podejrzewała ją
nie bez przyczyny.
– My... – zaczęła kobieta. – Położyliśmy ją spać przed dwudziestą... Aśka, ona ma
dopiero trzy lata... jak ktokolwiek mógłby chcieć...
– Położyliście ją spać – weszła jej w słowo prawniczka. – Co dalej?
– Zamknęliśmy drzwi, potem wypiliśmy trochę wina, oglądaliśmy film... Przed snem
włączyliśmy alarm. Rano już jej nie było.
Adwokat dolała soku pomarańczowego do szklanki, a potem pociągnęła łyk.
– Żadnych śladów włamania? – zapytała, choć już wiedziała, jaka będzie odpowiedź.
– Nie... i niczego nie słyszeliśmy. Obudziliśmy się rano, weszliśmy do pokoju i... nie było
jej tam.
– Na moment urwała, by się uspokoić. – Chyłka, oni postawią nam zarzuty.
Prawniczka skinęła głową.
– Nie wątpię – powiedziała. – Na ich miejscu zrobiłabym to z marszu.
– Weźmiesz to? Weźmiesz naszą sprawę?
– Potrzebuję szczegółów.
– Ale...
– Ale dawno bym się rozłączyła, gdybym nie zamierzała ci pomóc – ucięła.
Po tym, jak skończyły rozmawiać, Joanna odstawiła pustą szklaneczkę i poszła do
sypialni.
Wyciągnęła torbę podróżną, załadowała trochę ciuchów i kosmetyków, po czym
stwierdziła, że jest gotowa. Gdyby robiła to na trzeźwo, pewnie zdążyłaby przed wyjściem
pomyśleć o wielu innych rzeczach, które należało zabrać.
Ale gdyby była trzeźwa, w ogóle nie wzięłaby z góry przegranej sprawy.
2
Kordian Oryński obudził się, gdy tylko zadzwonił telefon. Jego kawalerka przy Emilii
Plater była świetnie zlokalizowana – od siedziby kancelarii w Skylight dzieliło ją kilka kroków.
Niestety, miała też koszmarną akustykę, przez co każdy najmniejszy dźwięk odbijał się w niej
echem.
Kordian podniósł telefon i zobaczył, że dzwoni patronka. Pora była nietypowa, nawet jak
na nią.
– Żelazny w końcu nas wywalił? – zapytał na powitanie.
– Jesteś trzeźwy?
– Co to za pytanie o trzeciej w nocy?
– Pytanie, na które muszę znać odpowiedz już.
– Jestem.
– Więc wsiadaj w taksówkę i przyjedź do mnie.
Kordian otworzył usta, ale nie zdobył się na żadną odpowiedź.
– I weź jakieś rzeczy na zmianę – dodała Chyłka.
– Ale... czy ty właśnie zaproponowałaś... no wiesz?
– Nie rób sobie żadnych nadziei, Zordon. Ruszamy w trasę koncertową.
– Co takiego?
– Słyszeli o naszych wyczynach nawet na dalekich północnych rubieżach. Wyjeżdżamy
natychmiast, a ja potrzebuję kierowcy, bo chlapnęłam sobie jednego sunrise’a. Albo dwa.
– Ale...
– Albo trzy. Nie pamiętam.
– Tylko że...
– Pojedziesz iks piątką. Zawsze chciałeś to zrobić, nie? – wyterkotała. – Masz prawo
jazdy?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin