A.L. Jackson - Muzyka gwiazd 1 Solo dla niej --(+18).pdf

(1250 KB) Pobierz
Prolog
Nabrałem
do płuc gęstego, wilgotnego powietrza, a moje
buty zagłębiły się w mokry nadmorski piasek. Wilgoć przylgnęła
do ciemnego, bezkresnego nieba, a gęsta mgła osnuła wzburzoną
taflę nocnego oceanu, spienioną masę piękna i okrucieństwa.
Podniosłem twarz do gwiazd, które sięgały nieskończoności.
Spojrzałem na ich odwieczny firmament, jakby zbyt niski, a
jednocześnie nieosiągalny.
Czasem żałowałem, że nie mogę sięgnąć poprzez niego, żeby
gdzieś po drugiej stronie odnaleźć to, co zostało stracone.
Stałem tyłem do wielkiego domu na wzgórzu. Z okien padały
promienie światła, jakby życie wyciągało swoje zaborcze palce w
krainę cieni, szukając sposobu, by połączyć się z moją duszą.
Przypływ też nadchodził pospiesznie, jakby chciał czym prędzej
mnie dosięgnąć. Zamknąć w swoich ramionach i wciągnąć
głęboko pod powierzchnię.
Nieważne, nad jakim morzem czy oceanem spacerowałem.
On zawsze tam był.
Czekał na mnie.
Uniosłem ręce w powitalnym geście, bo tak naprawdę nigdy
nie chciałem pozwolić mu odejść. Nie chciałem zapomnieć.
Podmuchy wiatru uderzały w moją twarz, smak soli i morza
pobudzał zmysły, a ja dokładnie pamiętałem, dlaczego tu jestem.
Pamiętałem, co muszę ochronić, nawet jeśli przyszłoby mi za
to zapłacić najwyższą cenę.
Rozdział 1
Sebastian
Savannah.
Pieprzona. Georgia.
Jak to się stało, że do cholery tu wylądowałem?
Oparłem dłoń o framugę wysokiego okna, wychodzącego na
Ocean Atlantycki w domu na Tybee Island, na której właśnie
byliśmy. W świetle dnia ocean wydawał się spokojny i łagodny,
fale niespiesznie dobijały do brzegu i powoli odpływały do morza.
– Wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos stojącego za
mną Anthony’ego.
Wszyscy pozostali smacznie sobie spali, ale ja nad ranem
pogodziłem się z myślą, że nie zmrużę dziś oka i postanowiłem
wstać.
Anthony opierał się swobodnie o masywną wyspę na środku
luksusowej kuchni. Zmarszczyłem czoło i skierowałem na niego
wymowne spojrzenie, pełne niedowierzania i złości.
Anthony Di Pietro. Agent zespołu Sunder i jeden z niewielu
ludzi, których naprawdę lubię.
A jednak w tym momencie nawet jego obecność mnie
wkurzała. Mogłem na nim całkowicie polegać, jeśli chodziło o trzy
sprawy, dla mnie najważniejsze na świecie – zespół, kumple z
zespołu i mój młodszy brat.
– Nie, nie w porządku. Nic, kurwa, nie jest w porządku,
Anthony. Czy oni w ogóle mają prawo tak ze mną postępować?
Wzruszył ramionami i głęboko westchnął, z namysłem
kręcąc głową.
– Mogą zrobić, co tylko zechcą. Jesteś ich własnością, Baz.
Stłumiłem gorzki śmiech. Przez całe życie robiłem wszystko,
żeby nikt nie mógł powiedzieć, że ma mnie na własność. Muzyka
dawała mi wolność. A potem jak gdyby nigdy nic wykonałem
zgrabne salto i sprzedałem duszę diabłu.
– W tym momencie nic nie jest pewne – mówił dalej. – To
może być tylko kolejne ostrzeżenie, ale prawda jest taka, że i tobie,
i mnie zaczyna brakować sznurków, za które moglibyśmy
pociągnąć. Dobrze, że się zdecydowałeś na ten wyjazd.
Odwróciłem się, przesuwając dłonią po twarzy.
– Dalej nie ogarniam tego całego gówna.
Poczucie winy plus skłonność do agresji, z którą się zmagam
przez całe życie, to nie najlepsze połączenie. W efekcie
wpakowałem się w kolejną pieprzoną katastrofę. Tyle że tym
razem konsekwencje mogły dosięgnąć nie tylko mnie. Ale co niby
miałem zrobić? Pozwolić, żeby temu nadętemu skurwielowi
wszystko uszło na sucho?
W życiu!
Wyzywająco podniosłem do góry podbródek.
– Nie mam zamiaru przepraszać za to, co zrobiłem.
Anthony to świetny gość. Około czterdziestu pięciu lat,
trójka dzieci, które uwielbia, żona, którą uwielbia nawet bardziej.
W tej branży nie ma wielu tak porządnych ludzi.
Do diabła, w ogóle nie ma wielu takich ludzi!
– Nie proszę cię o to. Myślisz, że nie wiem, dlaczego do tego
doszło? – zapytał współczującym głosem, a ja czułem, że ten facet
naprawdę wszystko rozumie. Przechylił głowę na bok i zmrużył
oczy, po czym oddał celny strzał: – Tylko czy na pewno chcesz,
żeby dowiedział się o tym cały świat?
Jakimś cudem udało mi się przełknąć gulę, która utkwiła mi
w gardle.
– Nie.
Zaczął spacerować po pokoju, a stukot jego eleganckich
butów niósł się echem po marmurowej posadzce.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby go zmusić do
wycofania zarzutów. W międzyczasie wy powinniście skorzystać z
chwili spokoju. Zajmijcie się muzyką, nagrajcie jakiś nowy
kawałek… Po to tu jesteście. Traktujcie ten czas jak urlop, a nie
wygnanie.
Spojrzałem na wysoki sufit i w zamyśleniu potarłem ręką
Zgłoś jeśli naruszono regulamin