Brodniccy_starostowie_do_1772_roku_s_0038.pdf

(387 KB) Pobierz
Samuel Kalinowski
Ród Samuela Kalinowskiego herbu Kalinowa wywodził się
z okolic Bracławia na Ukrainie, gdzie pod koniec okresu
średniowiecza dysponował olbrzymim majątkiem ziemskim.
Piastowanie szczególnie wysokich urzędów zaczęło się od
dziadka Samuela – Walentego Aleksandra, który doszedł do
godności starosty generalnego podolskiego. Zginął on potem w
nieszczęsnej bitwie pod Cecorą (1620
rok),
do końca walcząc
przy boku hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Stał się przez to
piękną, romantyczną, rodzinną legendą i natchnieniem dla
małego Samuela. Tym większym, że jego ojciec Marcin już jako
dziewiętnastolatek - ochotnik brał udział w bitwie pod
Martynowem (20
czerwca 1624; hetman polny koronny Stanisław Koniecpolski popisał się tam
mistrzostwem w dowodzeniu bijąc Tatarów Kantymira Murzy),
gdzie wykazał spore męstwo,
dokładając do legendy Walentego – swoją.
Zresztą mama Samuela, pochodząca z rodu „wojenników”, czyli książąt Koreckich, sama
podtrzymywała w jedynym synu kult Marsa. Po trosze była to pewnie i konieczność, ponieważ
jak wspomniałem majątki Kalinowskich znajdowały się na Ukrainie, zaś ta wrzała co jakiś czas
kolejnymi buntami kozaków. To powodowało, iż polscy magnaci musieli niemal bez przerwy
utrzymywać prywatne armie. Ojciec Samuela często wychodził zbrojnie na Dzikie Pola, biorąc
udział w tłumieniu rozruchów, a nawet wielkich powstań, jak choćby słynny zryw Pawluka i
Huni (1637-
1638).
Spory rozgłos przyniosła mu bitwa pod Ochmatowem (1644
rok),
gdzie
służąc pod Stanisławem "Rewerą" Potockim i Stanisławem Lanckorońskim znacznie wyróżnił
się w pogromie rosyjsko- kozackiej armii. Potem wyszło, że ten w gruncie rzeczy dobry
żołnierz był jednak nie najlepszym dowódcą, w dodatku mającym wadę krótkowzroczności.
Brak większego talentu dowódcy nadrabiał darem wymowy (tu
dało znać staranne
wykształcenie, m.in. w belgijskim Louvain),
zaś szerokie znajomości, zwłaszcza z samym
kanclerzem Jerzym Ossolińskim przyczyniły się do kolejnych awansów. Tak więc w wieku 41
lat król mianował go hetmanem polnym koronnym.
Parę lat wcześniej przed tym wydarzeniem dogadali z Jerzym Ossolińskim połączenie
rodów poprzez małżeństwo Samuela Kalinowskiego z córką kanclerza Urszulą Brygidą.
7 maja 1650 roku Ossoliński w przeczuciu bliskiej śmierci scedował prawa do
dzierżonego przez siebie starostwa brodnickiego na zięcia.
Samuel nie od razu pojawił się w Brodnicy, ponieważ załatwiał sprawy związane z
wykupem ojca od kozaków, którzy przetrzymywali go od czasu niesławnej bitwy pod
Korsuniem (1648
rok),
a ponadto na sejmie 1650 posłowie Prus Królewskich zażądali, aby
starostwo brodnickie oddać podskarbiemu Prus Janowi Kosowi, co wywołało na dworze pewne
zamieszanie.
Jednak kanclerz żył jeszcze, zaś z nim jego wpływy i ani myślał ustępować. Tak więc
królewszczyzna przypadła zięciowi, który prawdopodobnie na krótko zjechał, aby obejrzeć
darowane mu pruskie włości, ale kolejna kampania przeciw Chmielnickiemu wyciągnęła go z
domu. Szczęśliwie wziął udział w wygranej bitwie pod Beresteczkiem, gdzie ojciec dowodził
lewym skrzydłem wojsk polskich (prawym
– Stefan Czarnecki).
Potężna, krwawa łaźnia jaką
wojska polskie sprawiły kozacko tatarskiej armii (m.in.
zginął Tuhaj bej, zaś Islam Gerej z
Chmielnickim uratowali głowy haniebną ucieczką)
tak uskrzydliła zacietrzewionego hetmana
Kalinowskiego, że gdy w Białej Cerkwi przygotowywano miejsca dla posłów kozackich
(zawarto
tam pokój – zresztą nietrwały),
a w pewnym momencie zabrakło ław, ten machnął
ręką mówiąc, że i tak posadzi ich na... palach.
Na zimę Samuel wrócił do żony, jednak w maju 1652 ojciec, jako wódz armii koronnej
ogłosił koncentrację i znów ruszył na wyprawę. Tym razem chodziło o przeszkodzenie
Chmielnickiemu w marszu na Mołdawię, gdzie rządził sojusznik Królestwa hospodar Bazyli
Lupu. Hetman Kalinowski wydumał, że najlepszym miejscem na zablokowanie pochodu
kozaków będzie polowy obóz na uroczysku Batoch, przy rzece Boh. Na oboźnego wyznaczył
swojego syna, starostę brodnickiego Samuela Kalinowskiego.
Choć teren wydawał się dobry do obrony, to jednak osadzenie wojska w jednym miejscu
eliminowało atut zaskoczenia. Do tego część chorągwi koronnych albo długo zwlekała z
marszem do obozu, albo wręcz sabotowała polecenie niepopularnego hetmana i w ogóle tam
nie dotarła.
Hetman wyraźnie nie panował nad bałaganem we własnym zgrupowaniu, czego efektem
był brak przeciwdziałania, gdy Tatarzy wraz z Kozakami przechodzili brody rozlanego Boha,
okrążając obóz. Ba! Nawet nie wysłał nikogo na rozpoznanie, co sprawiło, że do końca nie
wiedział z jakimi siłami będzie miał do czynienia. Dopiero, gdy wróg zaczął okopywać pozycje
wypuścił na niego trzy chorągwie. Tu jednak żołnierzy tak poniosła brawura, że wbili się zbyt
głęboko w mrowie (obliczane
przez historyków na 45 tysięcy!)
kozacko- tatarskie, co
spowodowało, że pomimo straszliwych start jakie zadali ledwo zdołali wyrwać się z
napierających tłumów.
Tymczasem, gdy część jazdy szaleńczymi szarżami orała krwawe bruzdy na ciele wroga,
inna część ni stąd, ni zowąd podniosła... bunt, bo przypomnieli sobie o zaległościach w żołdzie
(możliwe,
że był to bunt wzniecony przez kozackich szpiegów).
Hetman Kalinowski zamiast
dowodzić wzmacnianiem fortyfikacji, musiał zająć się buntownikami.
Po nocnych naradach, z których w gruncie rzeczy niewiele wynikło (odrzucono
m.in.
zbawczy plan pułkownika artylerii Zygmunta Przyjemskiego aby zmniejszyć obóz, za to lepiej
ufortyfikować)
sytuacja w wojsku koronnym była jeszcze gorsza, bo gdy pułkownicy radzili, to
wśród pospólstwa rozeszła się pogłoska (może
zresztą prawdziwa),
że buntownicy planują
wydanie hetmana wrogowi w zamian za własne głowy.
Krótko przed szturmem młody Tymofiej Chmielnicki zapytał ojca co zrobić z Polakami
po spodziewanym zwycięstwie, na co Bohdan odparł dosadnie: „Zdechły pies nie kąsa”.
Ranek 2 czerwca 1652 roku był pogodny. Dzień, który potem wszedł do legend, do dziś
skrywający wiele zagadek zaczął się atakiem Kozaków na tył obozu bronionego przez ludzi
pułkownika Zygmunta Przyjemskiego – znakomitego artylerzystę. Chwilę później kilka tysięcy
Tatarów ruszyło natarciem rozpoznawczym na czoło reduty, gdzie dowodził hetman Marcin
Kalinowski.
Kup książkę
Kozacy pomimo morderczego ognia podeszli bardzo blisko wałów, po czym zaczęli
próbować wdzierać się do środka. Choć na razie Przyjemski skutecznie roznosił każdy wrogi
oddział przekraczający częściowo rozwalone już umocnienia, to jednak tracił przy tym
własnych żołnierzy. Na miejscu nie miał ich kto zastąpić, toteż wysłał umyślnego po pomoc
odwodów. Jednak hetman ich już nie posiadał, a zbuntowane oddziały ani myślały stanąć do
walki. Nie zrobiły tego nawet wtedy, gdy Kalinowski rozkazał zaciężnym niemieckim
regimentom wycelować w nich muszkiety. Wówczas wściekły hetman wydał krótki,
nieszczęsny
rozkaz
„Ognia!”. Przez chwilę
trwała
wręcz
nieprawdopodobna sytuacja;
wojska
na
okopach
odpierały atak kozacko-
tatarskiej armii, zaś w
środku
obozu
trwały
bratobójcze
walki.
Na
dodatek ktoś podpalił zapasy
siana, zwiększając i tak
potężny chaos.
Kozacy
widząc
zamieszanie w zgrupowaniu
koronnym, natychmiast wszystkimi siłami ruszyli do szturmu. Kalinowski pospieszył na czoło
obozu, gdzie w otoczeniu doborowej piechoty bił się jak zwykły żołnierz, mając przy sobie
Marka Sobieskiego. W tym czasie jego syn Samuel, wojując w składzie mieszanych oddziałów
konnicy, prawdopodobnie dowodzonych przez Stefana Czarneckiego, dzielnie walczył,
spychając z przedpola napierających Tatarów.
Ale środek obozu już ogarnęła panika. Na dodatek hetman odniósł poważne rany, po czym
dowództwo przejął Marek Sobieski. Błyskawicznie zebrał wokół siebie regimenty piechoty,
najwyraźniej planując zarządzić uporządkowany odwrót. Wtedy do rannego hetmana dopadł
goniec z wiadomością, że jego syn Samuel został właśnie otoczony przez silne oddziały
kozacko- tatarskie. Stary żołnierz, gdy usłyszał o zagrożeniu syna natychmiast wsiadł na konia
i otoczony jedynie najwierniejszymi przybocznymi ruszył na odsiecz jedynakowi.
Według pobitewnej legendy (a
może szczerej prawdy – tego dziś zweryfikować nie
sposób)
półżywy od ran Kalinowski w czasie samobójczej szarży mknął przez chmary wrogów
jak demon zemsty. Zakrwawiony, czarny od prochu, w podartych szatach, oszalały z bólu i
ojcowskiego niepokoju, nie czuły na kolejne razy, kule, siekł szablą samemu przewracając całe
kupy kozackie, szerząc wśród nich nieprawdopodobne klęski. Podobno z całej grupy tylko on
jeden doszedł pod batohski las, gdzie dorzynano oddział jego syna. Zdołał jeszcze podać dłoń
swojemu jedynakowi i tak ich zasiekli...
Wkrótce Polacy poddali obóz. Uciekło z niego może dwa tysiące żołnierzy, natomiast
reszta żywych, około ośmiu tysięcy dostała się w tatarskie (głównie) łyka.
Kup książkę
Nazajutrz podpuszczeni przez Chmielnickiego pułkownicy kozaccy Iwan Złotarenko i
Wysoczanin za 100 tysięcy złotych wykupili jeńców. Powiązanych wyprowadzili na majdan,
po czym przez kilka godzin mordowali wszystkich siekąc ich szablami albo podrzynając gardła
nożami... Ukraińcy do „zabawy” zaprosili największych dzikusów z ordy nohajskiej. Razem
zabili osiem tysięcy bezbronnych (!) żołnierzy Rzeczpospolitej, w tym dzielnego kasztelana
czernichowskiego Marka Sobieskiego (brata
przyszłego króla),
pisarza koronnego Jana
Odrzywolskiego, pułkownika artylerii Zygmunta Odrzywolskiego, pułkownika zaciężnych
regimentów Rommera... Nawet tatarscy dowódcy ord byli lekko wstrząśnięci tym bezmyślnym
okrucieństwem.
Na skraju batohskiego lasu, wśród setek nigdy nie pogrzebanych ciał zostały też dwa, na
zawsze złączone serdecznym uściskiem; hetmana Marcina Kalinowskiego i jego syna Samuela
– starosty brodnickiego. Ich kości do dziś gdzieś tam spoczywają...
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin