Dr Chauncey Crandall - śmierć nie istnieje(1).pdf

(5899 KB) Pobierz
W R A Z Z KRIS BEARSS
DR CHAUNCEY CRANDALL
Spotkania kardiologa
z niewytłumaczalnym
i dowody
na życie po życiu
Tłumaczenie z języka angielskiego
Grażyna Waluga
F
ronda
Spis treści
\
WPROWADZENIE
................................................................
PROLOG......................................................................................
CZĘŚĆ I. DOWODY Ż Y C IA ..............................................
ROZDZIAŁ 1
Więcej niż się w y d a je ......................................................
ROZDZIAŁ 237
Spójrz ku ś w ia tiu .............................................................
ROZDZIAŁ 3
Zatracać religię..................................................................
ROZDZIAŁ 4
W polu widzenia n ie b a ....................................................
ROZDZIAŁ 5
Ćwiczenie obecności n ie b a .............................................
ROZDZIAŁ 6
Ogień z n ie b a ....................................................................
ROZDZIAŁ 7
Dwa k ró le stw a ..................................................................
ROZDZIAŁ 8
Moc zm artw y ch w stan ia.................................................
CZĘŚĆ II. PRAWDA O NIEBIE I ŻYCIU PO ŚMIERCI
ROZDZIAŁ 9
Prawdziwy świat rzeczyw isty........................................
7
13
19
21
37
51
67
85
103
121
141
1 57
159
ROZDZIAŁ 10
Miejsce jak żadne i n n e ....................................................
ROZDZIAŁ 11
Przemiana na z a w s z e ......................................................
CZĘŚĆ III. PRZYJDŹ KRÓLESTWO TWOJE......................
ROZDZIAŁ 12
Żywa nadzieja.......................................................................
ROZDZIAŁ 13
Niebiańska p o ciech a...........................................................
ROZDZIAŁ 14
Wszystko nowe
181
199
211
WPROWADZENIE
213
233
249
269
Spotkanie z niebem
...................................................................
ROZDZIAŁ 15
Na ziemi jako i w n ie b ie .....................................................
EPILOG
Królestwo niebieskie się zb liża.........................................
PODZIĘKOWANIA.....................................................................
285
289
M oje p ie rw sze sp o tk an ie z rzeczy w isto ścią n ie b a w cale
nie w y g ląd ało tak, ja k się czyta w książkach o d o św ia d ­
czen iu śm ierci. W łaściw ie to byłem n ie tylko b ardzo żywy,
ale i ś w ie tn ie się c zu łem - en erg iczn y d z ie w ię tn a sto la te k
z a tru d n io n y w c h a ra k te rz e sa n ita riu sz a w zn an y m szp i­
talu w p ó łnocnej W irginii, przed p o d jęciem stu d ió w m e ­
dycznych.
Poniew aż szp ital m ieścił się tu ż p rzy g ran ic y ze s ta n e m
W aszyngton DC, w śró d je g o p acjen tó w zn ajdow ali się p o ­
litycy, naukow cy, u rzęd n icy rządow i i p e rso n e l w ojskowy.
Z ra d o śc ią w yk on yw ałem sw oje co d zien n e obow iązki: p o ­
b ie ra łe m krew , p ch ałem w ózki inw alidzkie i s p rz ą ta łe m
szp ita ln e sale, ale te ż u czestn iczy łem w obch od zie z le­
karzam i i p ielęg n iark am i. I w ła śn ie ta k p o zn ałem Kar­
la. Był ju ż d o b rze po sześćd ziesiątc e, w e te ra n II w ojny
św iato w ej, w czasie której w alczył z n iep rzy jacielem
8
I WPROWADZENIE
WPROWADZENIE
I 9
w szereg ac h w ojsk sp rzym ierzon ych. W n aszym szpitalu,
k tó reg o był p a c je n te m przez n ie m al m iesiąc, n ad al p ro ­
w adzi! w ojnę, ty m raze m je d n a k z innym w ro g iem : ra ­
kiem p ęch erza.
K iedy sp o tk a ie m go po raz pierw szy, byt p e łe n życia.
I są d z ą c po je g o życzliw ości o raz w ielu ciek aw y ch h i­
sto ria c h , w ie d z ia łe m , że je s t d o b ry m czło w iek iem , k tó ­
ry w ió d ł d o b re życie. In sty n k to w n ie p o czu łem do n ie ­
go o g ro m n ą s y m p a tię . Nie w ie d z ia łe m je d n a k , że Karl
u m iera.
C zęsto zatrzy m y w ałe m się w je g o sali, aby p o słu ch ać
w o jenn y ch opow ieści i czerpać z je g o m ądrości. W tym
sam ym czasie z a s ta n a w ia łe m się, w jakiej dziedzin ie
m edycznej się specjalizow ać. P rag n ąc zapo zn ać się n ie ­
co z innym i d ziałam i m edycyny, p o w ied ziałem p ew n eg o
d n ia do szefa la b o ra to riu m patologii klinicznej: „C hciał­
bym o b serw o w ać p a n a n a s tę p n ą sekcję".
T elefon z ad z w o n ił p ew n e g o p ię k n e g o s o b o tn ie g o p o ­
ran k a. P o rzu ciw szy ro zśw ie tlo n y sło ń cem n a b łę k itn y m
n ie b ie Fairfax, u d a łe m się do la b o ra to riu m m ie sz c z ą ­
cego się w p iw n icy szp itala. K iedy s ta ra n n ie w y m y łem
ręce i zało ży łem sp e c ja ln y stró j ochronny, p c h n ą łe m
m e ta lo w e d rzw i i w sz e d łe m do śro d k a. Na m e talo w y m
s to le w ty m zim n y m , szary m p o m ie sz c z e n iu le żało ciało
- z o tw a r tą k la tk ą p ie rsio w ą i ro z p o sta rty m i ra m io n a m i,
ja k n a krzyżu. W szystkie zm ysły m ia łe m w tej ch w ili n a ­
p ię te i w y o strz o n e do g ran ic m ożliw ości. Była to ta s tr o ­
n a m edycyny, lu d z k ich d o św iad cze ń , k tó ra do tej p o ry
z o s ta ła m i o szczę d zo n a.
Gdy p o d szed łe m do sto łu , zo baczyłem m a rtw ą tw a rz
p rzy n ależącą do tej ludzkiej pow łoki... i od razu p o czu łem
przypływ m dłości.
„Co się sta ło ? " - zap y tał patolog.
„Znam tego człowieka - pow iedziałem , cały się trzęsąc.
- M uszę wyjść".
P o sp ieszn ie w y b ieg łem z la b o ra to riu m , a w y raźn y
zap ach śm ierci to w arzy szył k ażd em u m o jem u krokow i.
W m ojej g łow ie szalały m yśli.
P rzy p o m n iałem so bie rozm ow y z K arlem . Żył, kiedy w i­
d ziałem go po raz o s ta tn i kilka dni te m u - je g o se rc e biło,
po m p u jąc życiod ajną krew do żył, siedział, oddychał, ro z­
m aw iał. W czasie n aszy ch rozm ów o p o w iad ał o o d w ad ze
na polu bitw y i s tra c h u w okopach. Był łago dn ym żo łn ie ­
rzem , w cyw ilu d o m a to re m . D obrym człow iekiem . T eraz
zaś, p rzy n ajm niej tak to w idziałem , był nie tylko m artw y,
ale te ż p o zb aw ion y te g o w szystkiego , co było
nim .
N aiw ny dzieciak, k tóry w szedł do sali sekcyjnej, s ta n ą ł
nagle oko w oko z p y tan iem dom agającym się od po w ie­
dzi. W m ojej głow ie rodziły się słow a, które w yleciały przez
u sta w postaci desperackiego, w ściekłego okrzyku: „I to
ju ż
w szystko ? ".
S ta łe m w k orytarzu, p o ru szo n y em o cjo n aln ie do bólu,
do n u d n o ści w żołądku. S erce w aliło mi ja k m łotem . Ten
pozór ja ło w o ści i o stateczn o ści w szystkiego, co robim y
w ty m życiu, zd aw ał się o taczać m n ie ja k g ę sta m gła.
W ta m te j chw ili te g o so b o tn ieg o p o ran k a jed y n e, o czym
m o g łem m yśleć, to mój m iły przyjaciel - niegdyś żo ł­
nierz od zn aczon y za o dw ag ę, z kochającą rodziną, a te ra z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin