Dziesiec kawalkow - Janet Evanovich.pdf

(1804 KB) Pobierz
Łowczyni nagród Stephanie Plum:
Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy
Po drugie dla kasy
Po trzecie dla zasady
Zaliczyć czwórkę
Przybić piątkę
Po szóste nie odpuszczaj
Szczęśliwa siódemka
Ósemka wygrywa
Wystrzałowa dziewiątka
Dziesięć kawałków
Eleven on Top
Twelve Sharp
Lean Mean Thirteen
Fearless Fourteen
Finger Lickin’ Fifteen
Sizzling Sixteen
Raz
Moim zdaniem życie jest jak pączek z dżemem. Nie dowiesz się, jakie tak naprawdę jest,
póki się w nie nie wgryziesz. A kiedy już się wgryziesz i uznasz, że właściwie bardzo ci smakuje,
to w tym samym momencie wielki dżemowy glut spada ci na najlepszą koszulkę.
Nazywam się Stephanie Plum i dżemem umazałam się nie raz, w przenośni i dosłownie.
Na przykład wtedy, gdy przez przypadek spaliłam zakład pogrzebowy. To była gigantyczna
plama, matka wszystkich plam. Doczekałam się za nią zdjęcia w gazecie. I teraz, gdy idę ulicą, to
ludzie mnie rozpoznają.
– Teraz jesteś sławna – podsumowała moja matka, kiedy ukazał się artykuł. – Teraz
musisz dawać dobry przykład. Musisz ćwiczyć, dobrze się odżywiać i być miła dla starszych.
No tak, moja matka niewątpliwie miała rację, ale pochodzę przecież z Jersey, więc mam
niejakie trudności w ogarnianiu tej koncepcji z dawaniem przykładu. Dobry przykład nie jest
narodową wartością w Jersey. Nie wspominając o tym, że odziedziczyłam mnóstwo trudnych do
opanowania brązowych włosów i wulgarnych gestów po włoskiej rodzinie mego ojca. I co mam
niby z tym zrobić?
Rodzina matki wywodzi się z Węgier; po nich mam błękitne oczy, a także jestem w stanie
pochłonąć cały tort i nadal mogę zapiąć jeansy. Ponoć węgierski metabolizm utrzymuje się
jedynie do czterdziestki, więc zaczęłam odliczać. Węgierskim genom zawdzięczam też wrodzone
szczęście i cygańską intuicję, jedno i drugie wyjątkowo przydaje mi się w pracy. Jestem agentką
do spraw kaucji, pracuję dla mojego kuzyna Vinniego i ścigam złoczyńców. Nie jestem
najlepszym łowcą nagród na świecie, ale najgorszym też nie. Niesamowicie seksowny facet
o ksywie Komandos jest najlepszym. A moja czasem-partnerka Lula jest chyba najgorszym.
Właściwie to chyba nie do końca uczciwe: brać Lulę pod uwagę przy obsadzaniu
stanowiska najgorszego łowcy nagród. Po pierwsze, gdzieś na pewno są wyjątkowo źli łowcy
nagród. A po drugie, Lula nie jest właściwie łowcą nagród. Tylko byłą prostytutką, zatrudnioną
w biurze Vinniego do archiwizowania dokumentów, jednak tak się jakoś złożyło, że większość
czasu spędza, towarzysząc mnie.
W tej akurat chwili Lula stała na parkingu delikatesów przy Hamilton Avenue.
Znajdowałyśmy się niecały kilometr od biura i oparte o maskę mojego żółtego forda escape’a
próbowałyśmy podjąć decyzję w kwestii lunchu. Wahałyśmy się pomiędzy nachos z delikatesów
a kanapkami od Giovichinniego.
– Hej – zagadnęłam Lulę. – A co z twoim archiwizowaniem? Kto teraz porządkuje
dokumenty w kartotece?
– Ja. Archiwizuję całe zasrane dni.
– Nigdy cię nie ma w biurze.
– Jak, cholera, nie ma?! Przecież byłam, gdy przyjechałaś rano.
– Byłaś, ale nie zajmowałaś się teczkami, tylko swoimi paznokciami.
– Ale myślałam o teczkach. I gdybyś nie potrzebowała mojej pomocy, żeby znaleźć tego
frajera Rogera Bankera, to pewnie ciągle bym archiwizowała.
Roger był oskarżony o kradzież przedmiotu znacznej wartości i posiadanie
niedozwolonych substancji. Czyli, mówiąc językiem laika, naćpał się i zwinął samochód, żeby
się przejechać.
– Czyli oficjalnie nadal jesteś pracownikiem biurowym?
– A za cholerę! – zaprotestowała Lula. – To ta-a-a-akie nudne. Czy ja wyglądam jak
pracownik biurowy?
Prawdę powiedziawszy, Lula wyglądała jak prostytutka. Lula jest kobietą o pełnych
kształtach i wyjątkowym upodobaniu do lycry w zwierzęce wzory, podkreślone w miarę
możliwości cekinami. Uznałam, że nie chciałaby usłyszeć moich poglądów na modę, więc nic nie
powiedziałam. Tylko uniosłam brew.
– Z tym stanowiskiem pracy sprawa nie jest tak do końca jasna, bo z tobą odwalam
obowiązki łowcy nagród, ale sama nigdy nie dostaję swoich spraw – stwierdziła Lula. – Chyba
jestem twoim ochroniarzem.
– O mój Boże.
Lula rzuciła mi spojrzenie spod zmrużonych powiek.
– Masz z tym jakiś problem?
– To trochę za bardzo... w stylu Hollywood.
– Niby tak, ale czasem potrzebujesz dodatkowej siły ognia. I wtedy ja wkraczam do akcji.
Cholera, przecież ty większość czasu nawet broni nie nosisz. Ja zawsze mam broń. Teraz też. Na
wszelki wypadek.
I Lula wyciągnęła z torebki glocka kaliber czterdzieści.
– I nie mam oporów, żeby go użyć. Jestem niezłym strzelcem. Mam oko. Patrz, jak
zestrzelę butelkę obok tego roweru.
Ktoś zostawił przed delikatesami wypasionego czerwonego górala, opartego o okno
wystawowe. Obok stała butelka z wciśniętą w szyjkę szmatą.
– Nie – zaprotestowałam. – Żadnego strzelania!
Za późno. Lula nacisnęła spust, nie trafiła w butelkę, za to zniszczyła tylną oponę roweru.
– Ups – stwierdziła, błyskawicznie chowając pistolet w torebce.
W następnym momencie z delikatesów wybiegł jakiś facet. Miał na sobie kombinezon
mechanika i maskę diabła, jedną ręką przytrzymywał przewieszony przez plecy niewielki
plecaczek, w drugiej ściskał pistolet. Jego skóra była ciemniejsza niż moja, ale jaśniejsza niż
Luli. Chwycił butelkę, do której przed chwilą próbowała strzelać Lula, zapalniczką podpalił
szmatę zwisającą z szyjki i wrzucił do wnętrza sklepu. A potem odwrócił się w stronę roweru
i zobaczył, że tylną oponę ma w strzępach.
– Kurwa! – powiedział z uczuciem. – KURWA MAĆ!
– To nie ja! – wykrzyknęła Lula. – To nie moja wina. Ktoś przechodził i strzelił ci
w oponę. Pewnie nie jesteś zbyt lubiany.
W sklepie rozlegały się jakieś krzyki i gość w masce diabła odwrócił się, by uciec, gdy na
progu stanął Victor, Pakistańczyk, kierownik dziennej zmiany.
– Mam dość! Słyszysz?! – wrzasnął. – To czwarta kradzież w tym miesiącu i już więcej
nie zniosę. Jesteś kupą psich odchodów! – krzyczał na faceta w masce. – Psich odchodów!
Lula wsadziła rękę do torebki.
– Moment, ja mam broń – oznajmiła. – Tylko, do cholery, gdzie ona jest? Dlaczego nigdy
nie mogę znaleźć tego przeklętego pistoletu, gdy jest potrzebny?!
Victor rzucił butelką, ciągle całą i ciągle zwieńczoną płonącą szmatą, i trafił gościa
w masce w głowę. Butelka odskoczyła od głowy rabusia i roztrzaskała się o drzwi mojego
samochodu. Diabeł zatoczył się i odruchowo ściągnął maskę. Może nie mógł oddychać albo
chciał sprawdzić, czy nie krwawi, albo zwyczajnie nie pomyślał, co robi. Bez względu na powód
trwało to sekundę i maska została ponownie naciągnięta. Facet odwrócił się, popatrzył prosto na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin