Maslansky - Ekomedycyna 05.pdf

(2641 KB) Pobierz
Tajemnice kliniki medycyny ekologicznej
Każda forma życia jest biologicznym istnieniem. Każda z nich ma jeden tylko
cel: wzrastać i rozmnażać się za pomocą osiągalnego pożywienia. Nadejście
metabolicznych zaburzeń jest przyczyną dającą początek chorobie.
Symptomatyczne jej traktowanie jest szkodliwe - gdziekolwiek by go
nie zastosować - czy do natury, ziemi, roślin, zwierząt, ludzi czy w medycynie.
Każda część jest ważna, lecz całość w swojej nieskończenie cudownej
harmonii jest bardziej istotna.
dr Max Gerson
Rozdział ten celowo rozpocząłem cytatem zaczerpniętym
z opracowania dr. Maxa Gersona, aby wprowadzić Czytelników
w nieznany obszar mądrości lekarzy leczących przyczyny chorób
i schorzeń. To ci sami, u których trzeba wypełnić na pierwszej wi-
zycie „życiorys". To ci, którzy swoich pacjentów leczą, spoglądając
w kierunku środowiska.
Żyjąc z nim na zasadzie symbiozy, wypracowali własne metody
leczenia, z których to, jak dotychczas, skorzystało tysiące pacjentów.
Zanim jednak wejdziemy w świat „ekologicznych" receptur,
zaleceń i wskazań, poznamy rolę i znaczenie niektórych leków sto-
sowanych przez lekarzy leczący przyczyny, myślę, że parę słów
wprowadzenia w temat pozwoli lepiej zrozumieć wartość przeka-
zanej tu wiedzy. To zaledwie kilka zdań, posłyszanych w ich gabi-
netach. Kilka, ale za to ważnych na tyle, byśmy mogli odpowiedzieć
sobie na pytanie: o co tak naprawdę w medycynie chodzi?
Aby tyrady wykluczających się nawzajem porad „tego nie
rusz, to spożywaj, to ci pomoże, a to zaszkodzi", przeszły wreszcie
do medycznego lamusa.
Co zatem robić? Jak żyć zdrowo?
Przede wszystkim: kierować się rozsądkiem, a tym samym
odrzucić wszelkie porady „ekspertów". Uznać wreszcie za fakt, że
organizm ludzki nie zmienił się od chwili stworzenia i wciąż do-
maga się tych samych składników odżywczych, co tysiące lat temu.
Obdarzyć go ponownie szacunkiem i przestać traktować jako
wysypisko spożywczo-farmaceutycznych śmieci.
215
Ekomedycyna.
Nie bójmy się raka i chorób serc a
Z takim podejściem o wiele łatwiej będzie nam poznawać
i analizować przekazany w kolejnych rozdziałach „przyczynowy"
materiał. Nie ma bowiem nic lepszego jak własna świadomość,
wraz z którą zwiększa się prawdopodobieństwo wyleczenia.
Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że jeśli już zdecydujemy się
postępować zgodnie ze wskazaniami lekarzy rozpoznających i sku-
piających się na przyczynach choroby, to należy wypełniać polecenia
ich dokładnie, czyli: jeśli zaleceniem ich jest „nie spożywać cukru",
to znaczy dokładnie to samo, co dla lekarzy medycyny konwencjo-
nalnej: brać dwa razy dziennie po jednej tabletce. To ich recepta. In-
nego wyjścia nie ma! Żadnych schabowych, o ile brak o nich
wzmianki w zalecanym protokole leczenia. Dalej: jeśli np. nakazują
„spożywać 10 000 mg dziennie witaminy C", to oznacza, że 10 000
mg, a nie 60 mg na dzień, tj. ilość dobrą wyłącznie na szkorbut.
Pamiętajmy też, że leczenie nie jest zabawą i w związku z tym
powinniśmy zawsze korzystać z pomocy odpowiednio przeszkolo-
nego lekarza. Co robić, jeśli takiego nie mamy pod ręką? Wówczas
należy iść za głosem rozsądku i zastosować się do podanych niżej
wskazań z rozwagą, co nie znaczy z obawą.
Oczywiście, lecząc się sami, podejmujemy pewne ryzyko. Ale
czyż nie jest też ryzykiem poddanie się terapiom uznanym za
tzw. bezpieczne?
216
Zapomniany lekarz
Kiedyś, wiele lat temu, czytałem w jednym z magazynów me-
dycznych (myślę, że był to kanadyjski „Alive") artykuł, który
utkwił mi głęboko w pamięci. I choć szczegółów nie pomnę, to jed-
nak chciałbym podzielić się wnioskami, które skłoniły mnie do
głębokich przemyśleń. Podsumowują bowiem to, o czym tak głośno
mówią lekarze „od przyczyn": „żywność jest najlepszym lekar-
stwem ze wszystkich leków".
Pamiętam, że artykuł ten (napisany w podobnym do po-
niższego tonie) zmusił mnie do zadania wielu pytań. Przypomniał
też mi o kilku sprawach, które na co dzień ignorowałem. Okazuje
się, że ignorancja to rzecz zabójcza.
Otóż pierwszym pytaniem było: do jakiego stopnia nasze co-
dzienne zachcianki, potrzeby, nawyki oraz przyzwyczajenia,
a nawet wskazania dietetycznych „ekspertów" są tolerowane przez
ciało, które ostatecznie, i jakby na nie spojrzeć, tworzy z naszym
ego nierozłączną całość?
Nasunęły się następne pytania: czy decyzje, jakie podejmuję
w imieniu własnego ciała, automatycznie oznaczają jego zgodę? Jak
to się dzieje, że mimo oczywistych i często świadomych decyzji
przyczyniających się do jego destrukcji, moje ciało wciąż je toleruje?
Gdzie leżą granice tej tolerancji?
Okazuje się, że moje ciało i tak wyjątkowo rzadko narzeka.
Wystarczy tylko przyjrzeć się temu, czego musi doświadczać. A że
doświadcza wiele, musi być wytrzymałe.
Natomiast fakt, że częściej kieruję się zachciankami zamiast
rozsądkiem (ostatnio jest na odwrót) świadczyć może tylko o wy-
rozumiałości mojego ciała i jego pokorze. Potwierdza to jedynie jego
mądrość, a moją głupotę i lekkomyślność. Myślę, że akceptuje moje
wybryki, bo nie ma innego wyjścia. A że mi nie robi z tego powodu
awantur, może jedynie oznaczać jego klasę.
Czasami, zauważyłem, traci cierpliwość, buntuje się. Wia-
domo - to sygnał, abym zaczął traktować je poważnie. Dziś wiem,
że w takich przypadkach należy je grzecznie przeprosić i nasłuchi-
wać dalszych instrukcji.
217
Ekomedycyna.
Nie bójmy się raka i chorób serc a
Zdarza się też, że zmuszony jestem mu pomóc i stłumić jego
buntownicze reakcje. Nie zawsze jednak robiłem to tak, jak powi-
nienem. Dziś wiem, że należy to czynić z dużą dozą ostrożności
i dyplomacji. Bez nich oraz rozsądku każde działanie po mojej stro-
nie zawsze odnosiło odwrotny skutek. A zaufanie, jakim mnie za-
zwyczaj darzy, trudno jest odbudować.
Dowiedziałem się też, że moje ciało nie toleruje agresji i środ-
ków zastępczych. Wręcz przeciwnie. Troskliwość uwielbia, ale
wyłącznie według własnych reguł. Wówczas potrafi przenosić góry.
Co więcej, stwierdziłem, że moje ciało podejmuje decyzje samo-
dzielnie. Czyni to skądinąd bardzo dyskretnie i bez konsultacji ze
mną! Doszedłem więc do wniosku, że musi być w tej kwestii samo-
wystarczalne.
Do tego, wszystko wskazuje na to, że w decyzjach, jakie po-
dejmuje, jest sporo mądrości. Chyba nawet więcej niż u niektórych
„najlepszych lekarzy".
O ile sobie dobrze przypominam, nigdy np. nie zdarzyło mi
się upomnieć w trakcie obiadu o „10 ml kwasu solnego lub 5 ml
żółci", lub kiedy byłem w psychicznym dołku „teraz proszę o sero-
toninę". Mój „osobisty lekarz" czynił to sam i bezwiednie - wi-
docznie taka była konieczność.
Kiedy było gorąco, oczywiście bez konsultacji ze mną, zawsze
nakazywał pocenie, wiedząc zapewne, że przyniesie mi ulgę. Podob-
nie nie konsultował swoich decyzji, kiedy byłem w stresie. Sam pod-
wyższał bicie serca, chcąc niewątpliwie tym samym jak najszybciej
uchronić mnie przed szkodliwym działaniem „hormonów śmierci".
Tak samo zachowywał się, kiedy wrzucałem w siebie
spożywcze śmieci. Mimo że jakoś zawsze sobie z nimi poradził, to
wcześniej ostrzegł mnie, jak dobrze pamiętam, wzdęciem i bólem
brzucha. Dawał mi w ten sposób do zrozumienia, że nie toleruje
tego rodzaju pokarmu. I tak bez końca.
Okazuje się też, że kiedy wypisuje receptę na lek, zawsze wy-
biera najlepszy. Podrzędnej jakości nie toleruje. A trzeba przyznać,
że leki posiada niedrogie i na wszystko. Od alergii po raka, na
miażdżycy skończywszy. Wie też, jak należy im wszystkim zapo-
biec, domagając się jedynie usunięcia ich przyczyn.
218
Klinika medycyny
ekologicznej
Diagnozy zawsze stawia poprawne, które chętnie i bez pat-
rzenia na zegar ze mną konsultuje. W tym też celu wysyła odpo-
wiednie sygnały, dając mi szansę właściwej i w miarę szybkiej na
nie reakcji. Chociażby na przykład kaszel, dzięki któremu mówi mi,
że dym z papierosa szkodzi.
Ten znakomity diagnosta, internista, endokrynolog, onkolog
i kardiolog w jednym
/
udziela bezpłatnych porad! O tym poinfor-
mowali mnie lekarze „od przyczyn", którzy mają z nim stały kon-
takt. Dali mi nawet bibliografię na jego temat. Z niej to właśnie
dowiedziałem się, że „osobisty lekarz" decyduje o wszystkim.
O tym, kiedy mamy odpocząć lub zamknąć oczy. O tym, kiedy na-
dejdzie choroba lub śmierć. Z niej również wywnioskowałem, że to
nie lekarz z dyplomem (on stanowi jedynie lepszą lub gorszą
asystę), a „osobisty" decyduje o stanie naszego ciała.
Dlatego też instrukcje, jakich udziela, podyktowane są jed-
nym i tylko jednym rozkazem: utrzymać zdrowie i przeżyć za
wszelką cenę.
To, że konsultujemy się z innymi, to jest już nasz wybór.
„Osobisty" nie bardzo akceptuje wiedzę przeciwną biochemii,
z której się doktoryzował. Widocznie też czyta statystyki. Znając je,
sam dobiera leki, na których polega i których przydatności nie kon-
sultuje z nikim. Szczególnie z lekarzem kontrolującym symptomy.
Wie przecież, że wiedza jego na temat leków ortomolekularnych
jest żadna. W tej kwestii woli raczej pozostawić ostateczną decyzję
lekarzom „od przyczyn" lub nam. Po prostu ufa ich i naszej inteli-
gencji. Dobierając je według własnych kryteriów, czyni to optymal-
nie, zna bowiem możliwości wrogów wywołujących choroby.
Czasami jednak zdarza się, że nie jest w stanie ustalić ich pocho-
dzenia ani rodzaju broni, jaką się posługują.
Tysiące lat temu, kiedy pobierał nauki, wszystko wokół było
mu wielce przyjazne. Zaprogramowany tak, aby przeżyć i prze-
trwać - walczy z nimi jak może najlepiej. Kiedy przegrywa, zwraca
się do nas o pomoc. Kiedy otrzyma ją, walczy dalej. O wiele nie
prosi. Wystarczy mu tylko to, na czym się zna. I tak, jak każdy po-
rządny kwatermistrz, nie znosi magazynowych braków. Wie bo-
wiem, że mając do dyspozycji wszystko to, co mu niezbędne, może
219
Zgłoś jeśli naruszono regulamin