Sep - Miklos Munkacsi.pdf

(668 KB) Pobierz
Miklos Munkacsi
Sęp
„A gdybym nic nie rzekł, usta by jęknęły:
obyście wszyscy byli tacy grzeszni,
bym całkiem samotny nie został.”
Attila Jozsef
2
Środa, godz. 15.40
Deszczowe i mgliste popołudnie w końcu października.
Taksówka przedsiębiorstwa Volán toczyła się mostem Małgorzaty z cichym, jednostajnym
szumem silnika. Kierowca - mężczyzna mniej więcej trzydziestoletni, o zmęczonym
spojrzeniu, ubrany w obcisłą skórzaną kurtkę - obojętnie gapił się na tylną szybę sunącego
przed nim samochodu. Na tylnym siedzeniu dwie ciemno ubrane panie w podeszłym wieku
rozmawiały ze sobą głośno, tonem pełnym godności.
Piękny to był pogrzeb - powiedziała wyższa, dyskretnie podmalowana kobieta siedząca z
prawej strony. - Dziś to już rzadkość.
- Z pewnością - odrzekła ta za kierowcą, nie umalowana, o zniszczonej wiekiem twarzy i
siwych włosach. - Ale kto dziś potrafi zorganizować pogrzeb, moja droga, kto tu cokolwiek
umie zorganizować?
- Tak czy owak pogrzeb Komlósa był piękny.
- Piękny, bezsprzecznie. Chociaż dość... ubogi.
- No, tego bym nie powiedziała - odparła wyższa. - Co prawda Horváta był rzeczywiście
bogatszy.
- A Beleznayego? O ile bardziej godny, elegancki, a jednak smutniejszy, że się tak wyrażę,
pod wieloma względami... - Tak było, niewątpliwie.
Po przedostaniu się do Pesztu taksówka zatrzymała się w powoli posuwającym się do
przodu szeregu aut, które czekały na zmianę świateł.
- Czy pamięta pani jeszcze, moja droga - ciągnęła dama o zniszczonej twarzy - pogrzeb
barona Schiisletza?
- Jeszcze jak. Mój Boże, gdzież są tamte czasy!
Kierowca uniósł brwi, spojrzał w lusterko i westchnął.
Z prawej strony, za autobusem, zrobiło się miejsce. Zjechał więc na prawy pas i skręcił w
boczną uliczkę. Umalowana dama napadła na niego: - Dlaczego pan skręcił w prawo?
- Żeby ominąć ten blok.
- A kto panu kazał omijać blok? Powiedziałam, żeby nas pan zawiózł na ulicę László
Rajka.
Samochód znów skręcił w lewo, kierowca spojrzał w lusterko.
- Zna pani kodeks drogowy... ?
- A co mnie obchodzi kodeks? Płacę panu, żeby mnie pan wiózł tam, dokąd mówię, a nie
kręcił się po mieście. Złożę zażalenie.
- Bardzo proszę - kierowca mówił cicho, zmęczonym głosem, - Ale zapewniam panią, że
wiozę ją do celu najkrótszą drogą.
- Doprawdy? O ile wiem, ulica Rajka znajduje się na północ od obwodnicy, a nie na
południe.
3
- Niechże pani zrozumie, że na obwodnicy nie mogę skręcać w lewo, nawet dla pani
przyjemności!
- No i proszę, jeszcze jego na wierzchu!
- Włos się jeży na głowie - dołączyła druga dama. - Teraz wszyscy tacy.
Kierowca sztywno wpatrywał się w światła. Ociężałym ruchem przekręcił kluczyk w
stacyjce. Światła zmieniły się.
Przejechali przez obwodnicę.
- Niech pan przyjmie do wiadomości, że złożę na pana zażalenie! - ciągnęła umalowana. -
Zapiszę pański numer.
Proszę się zatrzymać!
- Gdzie? - spytał kierowca.
- Wszystko jedno. Niech się pan zatrzyma, wysiadam! Nie pojadę dalej tym wozem, jedzie
pan jak wariat.
Kierowca skręcił ku krawężnikowi. Wyłączył licznik.
Czterdzieści dwa forinty - rzekł apatycznie.
Pasażerki odliczyły czterdzieści dwa forinty - i wysiadły złorzecząc. Kierowca ruszył.
Skręcił kilkakrotnie i z powrotem wydostał się na obwodnicę. Podniósł mikrofon
radiotelefonu.
- Tu sto pięćdziesiąty siódmy. Dzięki za trasę z cmentarza, Béla. Odwdzięczę ci się!
Z odbiornika dał się słyszeć śmiech.
- Co miałem robić, Joe, mnie babcie nie chciały. Ale jak widać, i ciebie nie.
- A jakże. Dotąd spierają się, która ma mnie adoptować.
- Co się stało, Joe? - zapytał jakiś inny głos.
- Nie chciałem przelecieć w poprzek obwodnicy.
- Ale z ciebie tchórz, Joe.
- Nie jestem tchórzem. Akurat nadjeżdżał tramwaj.
- No to co? Chyba nie był z żelaza.
- Niestety, i to do najmniejszej śrubki.
- A niech to, akurat musiałeś na taki trafić! Masz złe dni, Joe. Nie przejmuj się...
Samochód stał na światłach. Nim kierowca zdążył odpowiedzieć, ktoś otworzył drzwi.
- Dobry wieczór. Wolny pan?
- Proszę.
Chudy mężczyzna w kapeluszu usiadł obok kierowcy.
- Na cmentarz Farkasréti, będzie pan łaskaw.
Joe wytrzeszczył oczy na pasażera, który właśnie mozolił się z pasem bezpieczeństwa.
- Jak pan powiedział?
- Powiedziałem: cmentarz Farkasréti - uśmiechnął się mężczyzna. - Co w tym
4
niezwykłego?
Światła zmieniły się na zielone. Z tyłu trąbi li już na nich z innych wozów. Ruszyli.
Nic. Przepraszam. Życzy pan sobie pod główną bramę?
- Tak. Czy wolno mi o coś spytać?
- Proszę.
- Dlaczego tak pana zaskoczył ten cmentarz?
- Tylko ze względu na porę, proszę pana. Na pogrzeby już za późno, a straszyć za
wcześnie.
Pasażer roześmiał się.
- Pańskim zdaniem, kiedy należy straszyć?
- Jeszcze nigdy nie straszyłem, ale powiadają, że o północy.
- Widzi pan, ja natomiast straszę prawie codziennie i mogę panu powiedzieć, że to
całkowicie przestarzały punkt widzenia.
- Nie będziemy się o to kłócić, proszę pana. Jeśli o mnie chodzi, może pan straszyć, kiedy
się panu żywnie podoba...
Samochód podjechał pod główną bramę cmentarza.
Mężczyzna w kapeluszu poprosił kierowcę o rachunek. Joe, przechyliwszy się przez
oparcie, sięgnął po małą skórzaną teczkę leżącą pod tylną szybą. Wyjął z niej bloczek z
rachunkami i długopis.
- Na jakie nazwisko życzy pan sobie rachunek?
- Albert Kovács... Dziękuję. Reszty nie trzeba.
- Dziękuję. Miłego straszenia!
- Do widzenia.
Pasażer wysiadł śmiejąc się i pospiesznie wszedł na cmentarz. Przy bramie czekali
umundurowani milicjanci; na widok chudego mężczyzny w kapeluszu zasalutowali. W głębi
stał samochód milicyjny, w jego pobliżu skupiła się rozdyskutowana grupa ludzi. Dwaj młodzi
mężczyźni pospieszyli na spotkanie mężczyzny w kapeluszu.
- Dobry wieczór, obywatelu kapitanie. Możemy meldować?
- Chwileczkę. Sierżancie, zawiadomcie łaskawie, że nie potrzebuję już samochodu,
złapałem pod domem taksówkę. - Kapitan Albert Kovács zwrócił się do drugiego młodego
człowieka: - Słucham was.
- Melduję, że jest sześciu poszkodowanych, to znaczy tylu się zgłosiło. Pięć kobiet i jeden
mężczyzna. Kieszonkowiec miał niezły węch - szkody wynoszą ponad dziesięć tysięcy
forintów.
W pogrzebie brało udział kilkaset osób; nikt z poszkodowanych jak dotąd nie potrafił
wskazać żadnego punktu zaczepienia.
- To oni? - Kapitan ruszył ku grupce ludzi.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin