Lato utraconych - Anna Kantoch.pdf

(1232 KB) Pobierz
Spis treści
Karta redakcyjna
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Epilog
Wydawca i redaktor prowadzący ADAM PLUSZKA
Redakcja KAROLINA MACIOS
Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ, JAN JAROSZUK
Projekt okładki i stron tytułowych MICHAŁ PAWŁOWSKI
Łamanie
| manufaktu-ar.com
Copyright © by Anna Kańtoch
Copyright © by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021
Warszawa 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66863-11-8
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o.
ul. Mierosławskiego 11A
01-527 Warszawa
tel. 48 22 663 25 19
e-mail:
redakcja@marginesy.com.pl
www.marginesy.com.pl
Konwersja:
eLitera s.c.
PROLOG
3 listopada 1998 roku
„Chłopak wyglądał dziwnie”. To właśnie Rafał Ostrowski, pracownik przydrożnego
baru Pod Jodłami, powiedział później przesłuchującym go policjantom.
„Wyglądał dziwnie, a ja od razu się zorientowałem, że coś z nim nie tak”.
Nie była to do końca prawda. Najpierw Ostrowski poczuł tylko ukłucie niepokoju,
zbyt lekkie, by się nad nim zastanawiać. Zresztą wydawał akurat skomplikowane
zamówienie (dwie porcje żurku, w tym jedna z dodatkową kiełbasą, trzy
cheeseburgery, frytki o różnym stopniu posolenia, mnóstwo coli, jeszcze więcej piwa)
i nie miał do tego głowy. Dochodziła dziewiąta wieczorem, ale w barze przy trasie
wylotowej z Żywca nawet o tej porze było sporo osób. Dwóch kierowców
ciężarówek, grupa hałaśliwej młodzieży, która po odebraniu swojego jedzenia
przepychała się właśnie przy jednym ze stolików, i oczywiście ten chłopak od
dobrych dziesięciu minut wgapiający się w wiszące nad ladą prościutkie menu.
Teraz, gdy Ostrowski mógł przyjrzeć mu się uważnie, niepokój przybrał na sile.
Dzieciak wyglądał na jakieś piętnaście, szesnaście lat – trochę zbyt młody, by
przebywać w barze samotnie o tej porze, zwłaszcza że musiał przecież przyjść tu
pieszo, wędrując poboczem drogi w ten paskudny, ciemny i zimny listopadowy
wieczór. Włosy miał jasne i ścięte metodą, którą za szkolnych czasów Ostrowskiego
nazywano „od garnka”, na policzku rozlewał się podchodzący już pod oko siniak,
a lewą rękę trzymał pod przezroczystą foliową peleryną, tak jakby była złamana albo
co najmniej zwichnięta. Brudne od błota buty, żałoba za paznokciami prawej dłoni,
zgarbiona sylwetka i niepewny wzrok... Ostrowski rejestrował coraz więcej
szczegółów, nieuchronnie dochodząc do wniosku, że gówniarz po awanturze
z rodzicami nawiał z domu. Dlaczego jednak uciekinier zamiast dżinsów i bluzy
z kapturem, czyli standardowego mundurka współczesnej młodzieży, nosił
zaprasowane w kancik spodnie i granatowy blezer, spod którego wyzierała koszula
z białym kołnierzykiem, tego Ostrowski już nie wiedział. Ostatni raz widział tak
ubranego nastolatka jeszcze na początku lat osiemdziesiątych, gdy wszystko było na
kartki, żona wciąż go kochała, a jedyny syn, teraz narkoman spędzający czas na
dworcu w Katowicach, chodził do pierwszej klasy liceum.
Chłopak wyglądał dziwnie. Właściwie to wyglądał jak jeden wielki chodzący
kłopot, a co jak co, ale kłopotów Ostrowski ostatnio starał się unikać. Pół roku
wcześniej zgodził się zeznawać w sprawie kobiety zgwałconej na tyłach baru i do dziś
tego żałował. Zamiast pracować, łaził po sądach, a kumple gwałciciela dopadli go
pewnego wieczoru i skopali tak, że dwa tygodnie przeleżał w szpitalu. Nie, Ostrowski
dostał już nauczkę i nie zamierzał więcej zgrywać samarytanina. Dlatego zajął się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin