Kordel Magdalena - Tajemnice 01 - Zanim wyznasz mi miłość.pdf

(1395 KB) Pobierz
Dla mojego męża i dzieci
– za to, że są
T
o był jeden z tych brzydkich, pochmurnych dni, który z całą pewnością
zabłąkał się w  wiosnę z  zeszłorocznego listopada. Wiele można było
powiedzieć o  pogodzie za oknem, ale na pewno nie to, że zachęcała do
dalekich spacerów.
Kiedy Ewelina później rozmyślała nad tym, co ją, u licha, podkusiło, żeby
w ten szary wietrzny, zimny poranek powędrować nad rzekę, nie znajdowała
na to żadnego logicznego uzasadnienia. Właściwie im głębiej się nad tym
zastanawiała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że to wszystko działo się
trochę poza nią.
Wprawdzie zawsze, gdy spadało na nią zmartwienie, musiała się
przespacerować, jednak przecież nie musiała iść aż nad rzekę; wystarczyłoby
pójść na rynek albo odbić w którąś z bocznych, pnących się w górę, stromych
uliczek. To też by śpiewająco zdało egzamin. Zmachałaby się porządnie,
naszarpała z  wiatrem, który przy okazji wywiałby z  jej głowy czarne,
nieprzyjemne myśli.
Ta skłonność do przewietrzania zmartwień, jak nazywała ten proceder jej
babka Adela, była u nich w  rodzinie dziedziczna. A  zaczęło się
prawdopodobnie od prababci Stefci, która ponoć, gdy coś ją gnębiło, szła do
stajni i  ku utrapieniu swej matki Heleny, a  uciesze dziadka Konstantego,
dosiadała najbardziej narowistego wierzchowca, po czym gnała na nim przez
pola jak opętana.
No właśnie, Helena, Stefcia, Konstanty i  wielu, wielu innych, dzięki
którym z biegiem czasu ułożyła się ona, niczym fragment skomplikowanych
puzzli, punkcik zaledwie w szeregu setek minionych lat, co wskakiwał na
swoje miejsce, tworząc teraźniejszość.
–  Oczy masz po Stefci, a  nadgarstki po Helenie  – mówiła
z ukontentowaniem Adela, przyglądając się jej uważnie.
– Dobrze, że przynajmniej po Konstantym nie odziedziczyłam zarostu –
prychała rozzłoszczona, co niezmiennie wprawiało babkę w  doskonały
humor.
– To jest akurat wielkie szczęście, bo wąsiska miał niczym sum! To byś
dopiero paradnie wyglądała, kręcąc co rano wąsa przed lustrem. – Śmiała się
na całego ubawiona oburzeniem wnuczki.
– Natomiast ty, babciu, po Konstantym z  całą pewnością odziedziczyłaś
dar wkurzania innych!  – odgryzała się Ewelina buńczucznie, co ku jej
zdumieniu, zamiast irytować, wprawiało Adelę w jeszcze lepszy nastrój.
Wszystko to jednak działo się wiele lat temu, gdy buntowała się jako
nastolatka, nie chcąc być składową ciągu jakichś tam zamierzchłych, dawno
przebrzmiałych, nudnych matron! Dopiero później do niej dotarło, że tu nikt
właściwie nie liczy się z jej zgodą. Po prostu, czy jej się to podobało czy nie,
tuż za jej plecami rozciągała się droga, na której niczym strażniczki czasu
stały jej babki, prababki i  bardziej lub mniej zapomniane ciotki i  kuzynki.
Nie pozostawało jej nic innego, jak pogodzić się z tym. W miarę upływu lat,
gdy zupełnie dorosła, bunt ustąpił, a zamiast niego pojawiła się duma.
Drzewo genealogiczne jej rodziny stosunkowo niedawno przestało być dla
niej niezrozumiałe. Nie wiedzieć kiedy znienacka samo jej się poukładało
w głowie, kto jest kim. Kiedyś mieszały się jej te wszystkie babki, prababki,
dziadowie, pradziadowie, wujowie i ciotki i nie mogła pojąć, jak to się dzieje,
że babka Adela nie ma najmniejszego problemu z  umiejscawianiem ich
w określonym czasie i z przypisywaniem im odpowiednich ról.
–  Czego tu można nie rozumieć, Ewelka?  – dziwiła się, zawsze kręcąc
przy tym głową.  – Skoro mama Stefci Helena była twoją praprababką, a
Stefcia prababką, to przecież logiczne, że Konstanty jest twoim
Zgłoś jeśli naruszono regulamin