Tajemnica Hog's Back - Freeman Wills Crofts.pdf

(1001 KB) Pobierz
Rozdział I St. Kilda
- Urszulo! Tak się cieszę, że cię widzę!
Julia Earle podeszła do drzwi wagonu, by przywitać wysoką, dobrze
ubraną kobietę, która wysiadła na peron małej stacyjki Ash w hrabstwie
Surrey.
- Mnie też miło zobaczyć ciebie, Julio!
Ucałowały się serdecznie, a potem nowo przybyła zwróciła się do drugiej
kobiety, która towarzyszyła Julii.
- I Marjorie! Mój Boże! Marjorie! - Uściskały się. - Kiedy to widziałyśmy
się ostatni raz? Chyba w Bolsover. Jak to dawno temu?
- Lepiej nie myślmy o tym. Niewiele się zmieniłaś, Urszulo. Łatwo bym
cię poznała.
- Ty też prawie wcale się nie zmieniłaś. - Odwróciła się znów do
pierwszej kobiety. - Co tam słychać, Julio?
Rozmowę przerwała konieczność dopilnowania bagażowego, który wyjął
z przedziału dwie walizki Urszuli i przeniósł je do czekającego samochodu.
- Gdzie siądziesz? - spytała Julia. - Z przodu ze mną czy z tyłu z
Marjorie?
- Z przodu. Lubię tę drogę. To ładna okolica, prawda, Marjorie?
- Na swój sposób. Tam gdzie ja mieszkam, jest oczywiście ładniej, ale
krajobraz Surrey tchnie większym spokojem.
- Zapomniałam, gdzie teraz mieszkasz. W San Remo, prawda?
- W Rocquebrune, to znaczy pod Rocquebrune. Znasz może tę
miejscowość? To tuż za Monte Carlo.
- Przejeżdżałam tamtędy pociągiem. Lubię to całe wybrzeże.
Tymczasem Julia uruchomiła morrisa i po chwili jechały w kierunku
pasma wzgórz Hog’s Back, które niebawem ukazało się na południowym
horyzoncie. Julia Earle i jej mąż, emerytowany doktor, osiedlili się w środku
głuszy hrabstwa Surrey, choć nie można powiedzieć, by byli całkowicie
odcięci od cywilizacji: zaledwie cztery mile dzieliły ich od Farnham, a
niewiele więcej od Guildford i Godalming. Mimo że miała wielu znajomych
w sąsiedztwie, Julia czuła się samotna; gościć w domu dwie osoby to
przyjemność, jakiej od dawna nie zaznała.
Z tych dwóch Marjorie Lawes, niezamężna siostra, była jej bardziej obca.
Lubiła skwar i słońce i pod kątem kaprysów natury organizowała swoje
podróże. Była wędrowniczką. Zimą ciągnęła do Egiptu, wiosnę i jesień
spędzała na Riwierze, a latem zapuszczała się na północ aż do Szwajcarii lub
w Dolomity. Żyła z pióra. “To nie jest poważne pisarstwo, moja droga” -
wyznawała szczerze. Cechą charakterystyczną jej twórczości był
sentymentalizm, którym szafowała hojnie. Nieskomplikowane opowiadania o
miłości hrabiów i maszynistek, produkowane masowo, wystarczały na
potrzeby Marjorie, a nawet przysparzały jej dodatkowych dochodów i dawały
niezbędną gimnastykę umysłowi, który wciąż pozostawał giętki i bystry.
Urszuli Stone nie łączyło żadne pokrewieństwo z siostrami, ale w szkole
ta trójka była nierozłączna i od tamtej pory przyjaźń ich trwała niezmiennie.
Urszula nie wyszła za mąż i żyła teraz spokojnie w Bath, gdzie cieszyła się
sympatią miejscowego towarzystwa. Korespondencja podtrzymywała kontakt
z siostrami, a gdy Earle’owie przenieśli się do swego obecnego domu, Julia
zaraz ją tam zaprosiła. Działo się to przed czterema laty. Tym razem została
zaproszona specjalnie ze względu na Marjorie, która przyjechała na parę
tygodni do Anglii.
Julia ze szczytu wzgórza zjechała ostrożnie na szosę szybkiego ruchu,
łączącą Guildford z Famham, która biegnie tu wzdłuż grzbietu niezwykle
wąskiego pasma wzgórz, znanego pod nazwą Hog’s Back. Dwie pozostałe
kobiety odruchowo umilkły, by śledzić nadjeżdżające pojazdy; gdy po chwili
Julia skręciła na zachód, podjęły rozmowę.
- Powiedz mi coś o sobie, Urszulo - zagadnęła Marjorie. - Mieszkasz w
Bath?
- Tak. Mam tam domek na Bathwick Hill. Ładnie położony. Miasto leży
w dolinie, a za nim widać rozciągające się wzgórza.
- Jak spędzasz czas?
Urszula uśmiechnęła się.
- W moim szpitalu. Nazywam go moim, bo bardzo lubię swoją pracę. To
szpital dziecięcy, jestem tam bezpłatną sekretarką. Cudowna praca, choć
widok przebywających tam maleństw wyciska nieraz łzy z oczu.
Marjorie wzruszyła ramionami.
- Pożyteczniejsze zajęcie niż moje. Ale nie mogłabym sobie na to
pozwolić. Powiedz mi, czy spotkałaś kiedy Bantingów?
Rozmowa zeszła znów na czasy szkolne.
Z wyjątkiem wieku - wszystkie miały już ponad trzydzieści pięć lat - te
trzy kobiety różniły się i wyglądem, i sposobem bycia. Urszula Stone była
wysoka i szczupła, o pionowych liniach twarzy. Wszystkie rysy jej twarzy
były pionowe. Wąskie czoło, wysokie, nie cofnięte, lecz jakby wysunięte do
przodu, cienki orli nos i wydatna broda. W sumie piękne rysy. Trzymała się
bardzo prosto i nosiła dobrze skrojone suknie; była interesującą, wręcz
frapującą kobietą. Jej nieco staromodny sposób bycia, który cechowały
uprzejmość i pewna naiwność, sprawiał, że wydawała się osobą z ubiegłego
wieku Julia Earle była też ładną kobietą: wysoka, jasnowłosa, o
majestatycznej postawie, wyjątkowo dobrze ubrana. Za takimi mężczyźni
oglądają się na ulicy. Nie wyglądała wcale na swoje lata. Promieniowała z
niej jakaś siła. Czuło się instynktownie, że potrafiłaby poradzić sobie
skutecznie w każdym towarzystwie i w każdej sytuacji. Co prawda w twarzy
jej było trochę za wiele surowości, której zupełnie brakło rysom Urszuli.
Jej siostra, Marjorie Lawes, ani tak przystojna, ani tak dobrze ubrana,
sprawiała wrażenie kobiety łagodniejszej. Była niższa i drobniejsza, lekko
pomarszczona. Opalona w południowym słońcu cera uwydatniała jej
siwiejące włosy. Jedyna spośród tej trójki nosiła okulary, poprzez które
patrzyły na świat niezwykle inteligentne szarozielone oczy.
Skręciły z Hog’s Back na południe, minęły malownicze staromodne
miasteczko Seale i jechały teraz przez gęsty sosnowy las w Hampton
Common. Na skrzyżowaniu dróg skręciły w lewo w las jeszcze gęstszy, pełen
dębów i buków, jesionów, brzóz i leszczyny. Drzewa te tworzyły prawie
nieprzenikniony gąszcz. Po chwili Julia zwolniła.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała wjeżdżając w wąską bramę z
tabliczką, na której widniał napis “St. Kilda”.
Krótkim półokrągłym podjazdem dojechały przed dom, typowy dla
południowej Anglii piętrowy nowoczesny budynek z dolnymi ścianami z
czerwonej cegły, piętrem i dachem krytym czerwonymi dachówkami i z
oknami o skrzydłach w stalowym obramowaniu. Od frontu i po obu stronach
drzewa zostały wycięte, dając miejsce niewielkiemu ogrodowi. Wokoło rósł
las. Dom ten wywarł duże wrażenie na Urszuli w czasie poprzedniej wizyty,
wydał jej się mały, lecz fascynujący. Teraz odczuła natychmiast znowu jego
kojący urok.
Lecz najbardziej, tak jak przedtem, uderzyło ją odosobnienie tego domu.
Wydawał się jedynym domem mieszkalnym w okolicy.
- O, nie - odrzekła Julia, gdy Urszula podzieliła się z nią tym
spostrzeżeniem - niedaleko przy tej drodze mieszka pułkownik Dagger, a
Forresterowie tuż obok. Jest tu dużo domów, tylko ich nie widzisz, bo
zasłaniają je drzewa.
Urszula była zmęczona podróżą. Jechała wygodnie aż do Reading, gdzie
musiała się przesiąść. Miejscowy pociąg, idący przez Farnborough wlókł się
jednak ospale przez tę okolicę, stawał, gdzie tylko było można, i stał bez
końca.
Pana domu zobaczyła dopiero, gdy się przebrała i zeszła na obiad. Doktor
Earle był niskim, dość niepozornym mężczyzną około sześćdziesiątki; miał
okrągłą twarz z silnymi rumieńcami, tak często związanymi ze schorzeniami
serca. Mieszkał i praktykował w Godalming aż do dnia, gdy przed sześciu
laty, odziedziczywszy trochę pieniędzy, a nie znosząc praktyki lekarskiej i
kochając pracę naukową, znalazł wspólnika w osobie niejakiego doktora
Campiona, który przejął jego obowiązki. Earle kupił posiadłość St. Kilda
mając zamiar poświęcić się pisaniu książki na temat pewnej zawiłej teorii
dotyczącej hodowli bakterii. Zanim jednak przeniósł się do kupionego domu,
uległ wypadkowi i wyjechał na rekonwalescencję do Brighton. Tam poznał i
poślubił Julię Lawes. Przywitał teraz Urszulę z nieśmiałą serdecznością, która
przekonała ją, że naprawdę ucieszył się z jej przyjazdu.
- Bardzo miło ujrzeć panią znowu - powiedział z uśmiechem. - Mam
nadzieję, że miała pani wygodną podróż.
Urszula zapewniła go, że tak i zaczęli rozmawiać. W czasie swojej
poprzedniej wizyty polubiła Jamesa Earlea. Stwierdziła, że jest skromny, nie
narzucający się i w miarę swoich możliwości pragnie uprzyjemnić jej tę
wizytę. Choć zdumiewająco nie oczytany poza książkami naukowymi, lubił
lektury lekkie i ucieszyła się uznaniem, jakie okazał dla paru jej ulubionych
książek.
- Co pan robił ostatnio, doktorze? - spytała.
- Niewiele, niestety - odrzekł z uśmiechem mały człowieczek. - Trochę
grałem w golfa, trochę pisałem, trochę pracowałem w ogrodzie. Nadal, na
nieszczęście, miałem pacjentów, choć próbowałem się ich pozbyć; trochę
czytałem. Czy czytała pani na przykład…
I swobodnie powrócili do dawnej zażyłości. Wkrótce zjawiły się Julia i
Marjorie i przeszli wszyscy do jadalni.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin