18 Fort Myer, Wirginia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III 07:10 letniego czasu wschodniego USA, 14 września 2004 – Kac czy nie, zdaje pan raport dziś rano – powiedział kapitan Jackson, kiedy wszedł do ciasnej kwatery Mike’a. Mike odwrócił się i spojrzał na niego jednym okiem. Miał wrażenie, jakby w głowie dudnił mu żelazny tłok. – Do pańskiej wiadomości: nigdy w życiu nie miewam kaca. A ten ból głowy, który wgniata mnie w kanapę, jest efektem zdenerwowania przed zdaniem raportu. Z pewnością nie wywołała go próba picia równo z oficerami, którzy mają o wiele większe doświadczenie w dziedzinie spożywania mocnych alkoholi. – A nadwrażliwość na światło i przykry smak w ustach? – zapytał elegancko ubrany adiutant. Mike zgadywał z dużym prawdopodobieństwem prawdy, że jego mundur nie pochodził z półki w sklepie oficerskim. Podobnie jak uniform Mike’a, był to zapewne produkt Brooks Brothers albo Halberdsa. Materiał był zdecydowanie lepszej niż zazwyczaj jakości, a mundur pasował jak ulał. – Z tego samego powodu. Na szczęście za około trzy minuty zacznie działać GalMed, który przed chwilą wziąłem, i ból się skończy. Czemu zawdzięczam pańską wizytę, panie kapitanie? – Właściwie – powiedział z uśmiechem kapitan Jackson – przewyższa mnie pan długością stażu w stopniu kapitana, panie kapitanie. – To by wyjaśniało pańskie zakłopotane spojrzenie. – Prawdę mówiąc, takie spojrzenie dostaje się wraz z pozycją adiutanta. – Nie jest mi obce – skrzywił się Mike. – Byłem kiedyś adiutantem, ale dzięki Bogu krótko i nie pełniłem wszystkich obowiązków. Byłem specjalistą pracującym dla programu GalTechu i chodziło o to, żeby mnie ukryć. – Słyszałem też, że walczył pan o to zębami i pazurami. – To prawda. Pozycja adiutanta wymaga sporych umiejętności dyplomatycznych, a ja, bez urazy, nie potrafię zbyt długo usiedzieć na kanapie. – W przeciwieństwie do nas, żołnierzyków z West Point? – zapytał złośliwie adiutant. Na jego palcu przez chwilę zalśnił sygnet Akademii. – Przyznam, że spotkałem tylko jednego miernego absolwenta West Point – wykręcił się Mike. – Dzięki. – Kapitan zmarszczył czoło. – Chociaż mam niejasne przeczucie, że to nie jest pochwała akademii. – Pytałem, czemu zawdzięczam pańską wizytę – przypomniał mu Mike. – Generał przesyła wyrazy ubolewania. Nie będzie mógł spotkać się z panem przed zdaniem raportu, gdyż wypadły mu nagle inne ważne sprawy, ale zobaczy się z panem później. – Proszę przekazać generałowi, że dziękuję, ale potrafię się odlać bez niczyjej pomocy. – Widzę, że jest pan dzisiaj w bardzo nieprzyjemnym nastroju – stwierdził adiutant i zaśmiał się nerwowo. – Tak. Coś jeszcze? – Wydaje się panu, że ten zasrany medal zwalnia pana z obowiązku przestrzegania elementarnych zasad grzeczności? – Nie. Byłem zbuntowanym sukinsynem, zanim jeszcze go dostałem. To wszystko? Twarz kapitana Jacksona zmieniła się na chwilę. – Nie. Mogę coś jeszcze powiedzieć? – Słucham. – Stanie pan dzisiaj przed grupą wysokich rangą oficerów pod przewodnictwem szefa DowArKonu i powie im pan, jak DowArKon – co w praktyce oznacza pana – wyobraża sobie użycie jednostek pancerzy wspomaganych. Jeśli pan umoczy, odbije się to negatywnie na moim szefie. Jednym z moich zadań jest niedopuszczenie do tego, dlatego przyszedłem sprawdzić, czy nadaje się pan do złożenia raportu. W tej chwili najchętniej zadzwoniłbym do generała Hornera i powiedział mu, że jego chłopiec jest zalany jeszcze bardziej niż wczoraj i nie może stanąć przed komisją. – To byłoby poświadczenie nieprawdy, kapitanie – powiedział niedbale Mike i głośno siorbiąc napił się kawy. – Nie nauczyli was w West Point, że nieładnie jest donosić na kolegów? – Mamy obowiązek meldowania o... nieodpowiednim zachowaniu. Odwołam prezentację, jeśli uznam, że nie jest pan w stanie odpowiadać kulturalnie na pytania. Proszę mi wierzyć, znam przepisy i wiem, jak się nimi posługiwać. Jeśli generał Horner pana nie odwoła, mogę zwrócić się do kogoś innego. Mike uśmiechnął się spokojnie. Wyglądał przez chwilę jak budzący się z drzemki tygrys. – Bardzo dobrze, kapitanie, mam następujące uwagi. Po pierwsze, mam już dosyć biurokratów. To właśnie ci zagrzebani w papierach zasrańcy z tyłów wysłali mnie do maszynki do mięsa na Diess i chcą powtórzyć to tutaj, na Ziemi. Jest pan więc najgorszą osobą, jaką mogli przysłać, żeby podnieść mnie na duchu. Skoro Jack o tym wie, to musi być jakiś test. A ja nie mam nastroju do testów, czego nie omieszkam mu powiedzieć, kiedy tylko go spotkam. Po drugie, będę składał najwyższym dowódcom amerykańskiej obrony narodowej raport na temat użycia jednostek pancerzy wspomaganych. Jak sądzę, istnieje tylko jedna szansa na dziesięć, że w ogóle zwrócą uwagę na moje słowa, mimo że takie są zalecenia ich przełożonego. Bez wątpienia opracujemy plan strategiczno-logistyczny i jednostki pancerzy wspomaganych zostaną użyte albo jako mięso armatnie, albo ostatnia deska ratunku. W pierwszym przypadku zostaną pozbawione wsparcia artylerii i razem z konwencjonalnymi oddziałami rzucone Posleenom na pożarcie w otwartym polu. Będzie się od nich oczekiwać, że powstrzymają wrogie wojska bez wsparcia na flankach i zaplecza logistycznego. W większości przypadków wypstrykają się z zasobów, zostaną otoczone i zniszczone. Spotka to pewnie ze trzy bataliony w ciągu pierwszego miesiąca starć na wschodnim i zachodnim wybrzeżu. I będzie to całkowicie niezgodne z zalecaną doktryną. W drugim przypadku jednostki pancerzy wspomaganych wyśle się do piekła, gdzie mogą pomóc jedynie wybuchy jądrowe. Znowu będą na nieprzygotowanych pozycjach. Otrzymają rozkaz wytrwania tak długo, jak Spartanie pod Termopilami, a potem spotka je ten sam los. Wynika to również z faktu, że idące za nimi wojska albo będą nieskuteczne, albo boleśnie przecenione. Ten scenariusz będzie się powtarzał przez cały czas trwania inwazji. I znowu będzie to sprzeczne z zalecaną doktryną. Tymczasem starsi oficerowie będą narzekać, że piechota mobilna marnotrawi fundusze, które przeznaczone na konwencjonalny sprzęt dałyby znacznie lepsze rezultaty. Ci, którzy najwięcej narzekają, będą najbardziej gardłować, kiedy jednostki pancerzy wspomaganych zostaną zniszczone z powodu ich niewłaściwego wykorzystania, i klęska ta będzie argumentem na rzecz słuszności ich wywodów. Oczywiście nikt nawet nie pomyśli o wysłaniu w to samo miejsce wojsk konwencjonalnych. A przez cały ten czas my, czyli jednostki pancerzy wspomaganych, będziemy patrzeć, jak zmniejsza się nasza liczebność na skutek braku posiłków. To będzie jak samobójstwo przy użyciu arszeniku: powolna śmierć w okrutnych męczarniach. Kapitan Jackson pomyślał chwilę nad tą tyradą oficera Sił Uderzeniowych Floty. – Ma pan więc okazję zmusić ich, żeby przejrzeli na oczy – powiedział w końcu. – Kapitanie, czytał pan kiedyś „Kraj Ślepców”? – Nie. – Otóż jednooki bynajmniej nie został królem!
sunzi