Nowy23(1).txt

(15 KB) Pobierz
22


Obóz Newry, Pensylwania, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
9: 23 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 wrzenia 2009 

   - Panie majorze - powiedział z kamiennš twarzš sierżant Pappas. - Na zewnštrz czeka porucznik Sunday i prosi, żeby powięcił mu pan chwilę.
   - Proszę wejć, Sunday! - zawołał ONeal.
   Sunday wkroczył do gabinetu, stanšł na bacznoć i zasalutował. 
   - Sir, kapitan Slight wydała mi rozkaz zdobycia żelowej wyciółki do pancerzy! Dano mi do zrozumienia, że posiada pan ostatniš puszkę w całym batalionie!
   Mike odchylił się w fotelu, niedbale odpowiedział na salut i strzepnšł popiół z cygara.
   - Kończy się, tak? A ja wysłałem puszkę do kompanii Charlie. Słyszałem, że jš zużyli, ale niech pan do nich idzie i zapyta, czy co im nie zostało. Może pan też spróbować zdobyć trochę na własnš rękę. Jak pan chce.
   - Tak jest, sir! - zasalutował znów Sunday. - Proszę o pozwolenie kontynuowania poszukiwań, sir!
   - Proszę kontynuować, Sunday - powiedział ONeal, znów leniwie machajšc rękš. - I niech pan powie Slight, że żel nie ronie na drzewach. 
   - Tak jest, sir! - Porucznik odwrócił się na pięcie i wyszedł. ONeal pokręcił głowš, kiedy sierżant Pappas wszedł do rodka, zakrywajšc dłoniš usta.
   - Chichracie się, Gunny.
   - Wcale nie - odparł były marinę. - Chichoczę, a to co innego.
   - To chyba nie był dobry pomysł - powiedział ONeal, zacišgajšc się cygarem. - Sunday jest bystry, a do tego już służył. Slight chyba przejedzie się na nim.
   - Może - wzruszył ramionami sierżant. - Ale to stara i chwalebna tradycja. Co z nas byłaby za jednostka, gdybymy nie wysłali nowego porucznika na poszukiwanie czego, co nie istnieje?
   - Nie wiem - umiechnšł się Mikę. - Może jednostka bez dudziarza?
*
   Sunday stał z zamylonym wyrazem twarzy pod kwaterš batalionu; jednš rękę miał na biodrze, drugš powoli pocierał brodę. Rozejrzał się po niewielkim obozie, szukajšc inspiracji, aż jego wzrok spoczšł na plakacie reklamujšcym nowy sklep zaopatrzenia sił naziemnych. Przez chwilę patrzył na niego z zastanowieniem, potem szeroko się umiechnšł.
   Pogwizdujšc, ruszył przed siebie. Każdy mijany żołnierz, który spojrzał mu w twarz, niemal natychmiast odwracał wzrok; to nie był wyraz twarzy, jaki chciałoby się widzieć u człowieka gabarytów buldożera.
   Maggie Findley była niskš, drobnš brunetkš. Miała siedemnacie lat i za rok, o ile jeszcze będzie żyła, skończy szkołę Central High School (Dom Smoków!"). Zgłosiła się do pracy w sklepie sił naziemnych z dwóch powodów: po pierwsze, to była praca, a w obecnych czasach niełatwo było o pracę, a po drugie, mógł to być niezły sposób poznania jakiego miłego faceta.
   To była jej pierwsza samotna zmiana w kasie. Jak dotšd sobotni poranek był cichy i spokojny. Przed chwilš do sklepu wszedł jaki wielki żołnierz i zniknšł między półkami.
   Kiedy zobaczyła, że zbliża się do niej, trochę się zdenerwowała; nie był wielki, był po prostu olbrzymi. Ale po chwili zauważyła srebrne belki porucznika i przestała się martwić. W końcu oficerowie sš dżentelmenami. I włanie w takim przyjemnym stanie umysłu spojrzała na to, co porucznik postawił na ladzie, i zaczerwieniła się aż po same uszy.
*
   Tommy umiechnšł się do młodej damy za ladš; według identyfikatora nazywała się Findley.
   - Czy może ma pani trochę więcej tego na zapleczu? Na półce było tylko kilka opakowań.
   - Eee... - Spojrzała na pudełko, a potem na oficera, i znów się zaczerwieniła. - Potrzeba panu... więcej? - pisnęła.
   - Najlepiej by było, gdyby miała pani nie rozpakowany karton - powiedział, złoliwie się umiechajšc. - Mój dowódca kompanii i ja mamy... - wykonał kilka bliżej nieokrelonych gestów - pewne trudnoci.
   - Już idę zobaczyć - powiedziała Maggie i pospiesznie czmychnęła zza lady w głšb sklepu.
   Tymczasem Tommy stal przy kasie, pogwizdujšc cicho przez zęby. Potem wzišł do ręki numer Broni i amunicji", jednego z niewielu pism, które przetrwało załamanie rynku wydawniczego. Przerzucił kilka stron, oglšdajšc projekt nowego desert eaglea kaliber .65. Osobicie był zdania, że każdy człowiek mniejszy od niego samego fiknie na plecy przy próbie strzelania z czego takiego. Ale niektórzy po prostu czujš się chorzy, jeli nie majš największej w okolicy spluwy.
   Sprzedawczyni wróciła, niosšc ukradkiem małe niebiesko-białe pudełko.
   - Mamy... tylko z nazwš marki...
   - To nic nie szkodzi. - Tommy odłożył pismo i sięgnšł po portfel. - Właciwie to nawet lepiej.
   - Zapakować w papier czy w folię? - spytała bez tchu Maggie, starajšc się unikać jego wzroku.
   - W papier, ma się rozumieć - umiechnšł się Tommy. - Proszę.
*
   - Sierżancie Bogdanovich - powiedział niepewnie porucznik Sunday, wchodzšc do gabinetu sierżanta. - Można prosić na chwilę?
   - Oczywicie, sir - powiedziała Boggle, wstajšc, i skinieniem głowy wskazała paczkę. - To żel?
   - Musiałem po niego ić do batalionu - odparł niejasno Tommy, otwierajšc drzwi do gabinetu dowódcy kompanii. - Proszę o pozwolenie wejcia, maam.
   - Proszę wejć, Sunday - powiedziała kapitan Slight. - Znalazł pan żel?
   - Niestety nie, maam - odparł Sunday, stajšc na bacznoć i robišc smutnš minę. - Wyglšda na to, że cały żel zużyła kompania Charlie. Przypomniałem sobie jednak, że czasami można zamiast niego używać materiałów zamiennych - cišgnšł, wyjmujšc z papierowej torebki opakowanie żelu do masturbacji i stawiajšc go na biurku dowódcy - i pomylałem, że bioršc pod uwagę specyfikację, to może zaspokoić pani potrzeby.
   Kapitan Slight zaczerwieniła się, a Bogdanovich zaczęła wyć ze miechu.
   - Ależ oczywicie, plut... poruczniku. Przypuszczam, że... w niektórych sytuacjach to może być bardzo przydatny substytut.
   Kapitan Slight z rozgoryczeniem pokręciła głowš.
   - Major ONeal ostrzegał, żebym tego nie robiła.
   - Mylę, że następnym razem powinna go pani posłuchać, maam - powiedziała Boggle, wycierajšc łzy. - Bardzo sprytne, poruczniku.
   - Bałem się, czy nie przesadzam - przyznał Sunday. - Rozważałem, czy nie kupić zwykłej wazeliny, ale wtedy aluzja nie byłaby tak czytelna.
   - Niech pan nie przegina - umiechnęła się Slight. - Zrozumiałymy. Dobrze, do rzeczy. Uznałam, że najlepiej umiecić pana u Kosiarzy.
   - Tak jest, maam - powiedział Sunday ze zmieszanym wyrazem twarzy.
   - Kosiarze to prawie wyłšcznie weterani - cišgnęła. - Ich poprzedni sierżant plutonu dostał w Roanoke i przez jaki czas będzie siedział w regeneratorach. Brakuje nam podoficerów, więc będzie pan swoim własnym podoficerem plutonu. Normalnie co takiego zrzuciłabym na dowiadczonego podoficera...
   - Ale nie ma pani żadnych - powiedział z umiechem Sunday. - A ja jestem dowiadczonym podoficerem. Kogo dostanę?
   - No, oni wszyscy znaj š się na swój ej robocie - odparła sierżant Bogdanovich. - Umiejš walczyć.
   - Ale w garnizonie sanie do wytrzymania - powiedział Sunday.
   - Cóż, już dawno nie bylimy w garnizonie - odparła dowódca kompanii. - Ale... Kosiarze Bravo bywajš... ucišżliwi. Nasza mała szarada była między innymi sprawdzianem...
   - Jak znoszę takie dowcipy? - Sunday umiechnšł się od ucha do ucha. - Lubiš się bawić, tak? Ja też uwielbiam. Jestem mistrzem gier i zabaw.
   - W takim razie powinno się panu tam spodobać - powiedziała Slight. - Co jeszcze?
   - Nie, maam - odparł porucznik, sięgajšc po nawilżacz. - Pójdę to oddać.
   - Nie, nie. - Slight położyła rękę na opakowaniu. - Chyba to zatrzymam. Jako nauczkę. Niech pan idzie przygotować się na powrót pana ludzi; wrócš jutro rano, w większoci skacowani i niezadowoleni.
   - Tak zrobię, maam - powiedział Sunday, zasalutował i wyszedł.
   Za drzwiami gabinetu zatrzymał się i w zamyleniu wydšł wargi.
   - Przekanik, przyjrzyjmy się danym o Kosiarzach Bravo. Po proszę raporty z pola walki, najlepiej audio-wideo na żywo, i dane osobowe.
   Poznaj swojego wroga", pomylał, miejšc się w duchu.
*
   Major Ryan był zdania, że nic nie może zastšpić osobistej inspekcji budowy umocnień. Zwłaszcza w sobotę, kiedy jest największe prawdopodobieństwo, że wszyscy się obijajš.
   Ale dzisiaj pewnie będš zajęci, pomylał. Już słyszał, jak drogocenne armaty pułkownika Jorgensena ostrzeliwujš nadcišgajšcš hordę. I rzeczywicie, na Murze wrzało jak w ulu; nawet podobnie wyglšdał.
   Mur miał ponad siedem kondygnacji w miejscu, gdzie przechodził przez wšwóz Czarnej Góry, a na każdym poziomie rozmieszczone było innego rodzaju uzbrojenie: od lekkich systemów przeciwlšdownikowych Shrike po olbrzymie pola min kierunkowych longsword. W cišgu ostatnich pięciu lat tylko jeden atak dotarł do samego Muru, i został on zatrzymany włanie przez miny.
   Major wszedł na schody i spojrzał na drugš linię obrony. Dwudziesta trzecia dywizja wymieniła akurat sto trzeciš, która wycofała się na tyły, podczas gdy czterdziesta dziewišta włanie pracowała przy okopach za Murem.
   Okopy w założeniu miały cišgnšć się niemal nieprzerwanš liniš od jednej strony strefy obronnej do drugiej, obejmujšc zintegrowane bunkry. Co najważniejsze, z pierwszej linii obrony miało nie być żadnego bezporedniego przejcia na tyły. Jednak z powodu kłopotów ze wspieraniem dywizji obsadzajšcej Mur oraz przekonania, że Posleeni nie będš w stanie go sforsować przynajmniej przez rok, położono - na pozostałociach szosy 441 - drogę. Tak więc od Muru do magazynów zaopatrzenia korpusu prowadziła czteropasmowa autostrada. Dodatkowo wiele jednostek korpusu, które wspierały Mur, zostało wysuniętych do przodu, co oznaczało, że tkwiły teraz w drugiej i trzeciej linii okopów. W wielu przypadkach dowódcy tych sił z przeróżnych powodów, w tym wiecznie popularnych względów bezpieczeństwa", kazali zasypać okopy, a nawet rozebrać bunkry. Zrobił się najgorszy burdel, jaki można sobie wyobrazić.
   Jakby tego było ma...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin