Nowy33(1).txt

(30 KB) Pobierz
32


Niedaleko Cowee, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
23:37 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 wrzenia 2009
   
   - Wyjazd stšd zapowiada się interesujšco - powiedział major Mitchell.
   - Poważnie, sir? - Pruitt badał okolicę niezależnym peryskopem. - A jak się stšd wydostaniemy?
   SheVa pojechała w dół rzeki Little Tennessee do miejsca, gdzie wpadał do niej Cader Creek, potem za skręciła w dolinę, do punktu spotkania z konwojem uzupełniajšcym w Cader Fork. Ekipa załadunkowa miała pełne ręce roboty, a zapasowi kierowcy pomagali choršżemu Indy naprawić częć uszkodzeń odniesionych pod ostrzałem.
   - To znaczy inaczej niż wracajšc do Tennessee? - spytał Mitchell.
   - Tak, sir - odparł cierpliwie działonowy. Czołg zadygotał przy załadunku kolejnego pocisku. Dotarła do nich wiadomoć, że Posleeni przeskoczyli do Oak Grove, a więc sš po obu stronach wylotu doliny, o ile już nie posuwaj š się w głšb. Major Mitchell rozkazał Bachorom zajšć pozycje z tamtej strony, żeby nie zostali zaskoczeni przy załadunku. - Mam wrażenie, że kiedy tam wrócimy, będzie my trochę za bardzo popularni, jeli pan wie, o co mi chodzi.
   - Majorze! - zgłosiła się Indy. - Mamy towarzystwo.
   - Cholera! - zaklšł Pruitt, obracajšc celownikiem. - Nie przy załadunku! Gdzie? Namiar!
   - Nie, to naprawdę towarzystwo - zamiała się nerwowo Indy, wychodzšc z włazu. - Zdejmij palec ze spustu, zanim zdradzisz naszš pozycję.
   Za niš z otworu wyszła niska, muskularna kapitan. Mitchell umiechnšł się, widzšc na jej mundurze oznaczenia artylerii przeciwlotniczej.
   - Whisky Trzy Pięć, jak sšdzę - powiedział, wycišgajšc rękę.
   - Kapitan Vickie Chan, sir - przedstawiła się kobieta, ciskajšc ego dłoń.
   - Dziękuję za pomoc, pani kapitan - powiedział dowódca SheVy. - Mylałem, że już po nas.
   - Pani kapitan, muszę mieć taki czołg - zawołał Pruitt, obracajšc się do niej w fotelu. - Sš niesamowite. No, nie aż tak niesamowite jak Bun-Bun, ale cholernie niezłe.
   - Możecie je wzišć - zamiała się kapitan. - Nie macie pojęcia, jak to jest z nich strzelać.
   - le?- spytał Mitchell.
   - Mało powiedziane, sir - odparła z umiechem Chan. - Powiedzmy po prostu, że z reguły czekamy, aż naprawdę nie mamy innego wyjcia i musimy strzelić. Jaki mamy plan?
   - Niestety, obawiam się, że musimy jechać tam - powiedział major, wskazujšc na widoczne na monitorze góry. - Przyjrzałem się mapie. Tam jest jeszcze gorzej niż to wyglšda na ekranie.
   - Przecież to prawie pionowa ciana, sir - powiedziała z wahaniem dowódca Bachorów. - Bachory poradziłyby sobie chyba z kštem nachylenia, ale tam rosnš drzewa, a z nimi już sobie nie poradzimy. A SheVa nie jest trochę za wywrotna na te zbocza? Nie mówišc o tym, że... za szeroka?
   - Mylę, że będziemy musieli to sprawdzić. Wytyczyłem trasę, którš możemy pojechać: przez Chestnut i Betty Gap, wzdłuż Betty Creek. Nie będzie łatwo ani przyjemnie, bo stromizny, zwłaszcza za Panther Knob, będš wyjštkowym koszmarem, ale powinnimy się tam zmiecić. Według map nachylenie terenu nigdzie nie przekracza trzydziestu stopni. Wbrew temu, co może się wydawać, z pełnym magazynem amunicji rodek ciężkoci będziemy mieli doć nisko. Mylę, że powinnimy dać radę.
   - A jeli nie?
   - Cóż, jeli zawrócimy, na pewno wpadniemy na Posleenów. A jeli pojedziemy... w górę, jest kilka możliwych złych zakończeń. Na przykład nie wiemy, czy w Betty Creek nie ma dużych sił Posleenów. Ale to jedyna droga, na której nie grozi nam natychmiastowa mierć. Jeli Posleeni sš w Betty Creek, ale nie sš to duże siły...
   Umiechnšł się złowrogo.
   - A pana jednostki uzupełnień? - spytała kapitan, wskazujšc kciukiem za siebie. - I my, skoro już o tym mowa?
   - Updateowałem mapę - powiedział major, podajšc jej kartę flash. - Ma pani...
   - Mam moduł map - odparła z umiechem, wycišgajšc czytnik i wkładajšc do niego kartš. - Mamy wszystkie nowoczesne udogodnienia.
   - Pojedziecie do Mica City i przez Bushy Fork Gap, tam sš jakie drogi. Na mapie trasa oznaczona jest jako przejezdna dla moich ciężarówek, a pani czołgi...
   - Sš ciężkie jak cholera.
   - Tak. W kilku miejscach nie mam pewnoci, czy dacie sobie radš. Mówię szczerze. Jeli zakopiecie się na dobre, proponuję przesišć się na nasze ciężarówki. Ale mam nadzieję, że spotkamy się po drugiej stronie. Bóg mi wiadkiem, potrzebna nam wasza pomoc.
   - Moglibymy pojechać innš trasš - powiedziała Chan, przewijajšc mapę. - Naprawdę nie sšdzę, żebymy dali radę przedrzeć się tš drogš.
   - Zgoda - westchnšł Mitchell. - Ale nie widzę innego wyjcia z doliny.
   - A ja widzę - umiechnęła się kapitan. - Pojedziemy za wami.
   - Eee,.. - zajšknšł się major. - My...
   - Robicie cholerny bałagan - dokończyła Chan. - Wiem, przecież przyjechalimy tu za wami. Ale rozgniatacie wszystko na płasko, nawet kikuty drzew zamieniacie w trociny. Dla większoci pojazdów to jest nieprzejezdna droga, ale abramsy dajš sobie radę w takim terenie. Więc po prostu pojedziemy za wami.
   - Dobra - powiedział major. - To już jaki plan.
*
   - No, nie ma to jak dobry plan - powiedziała kwano Kitteket. Humvee stał na skraju urwiska, którego nie było na mapach.
   Aż do tego miejsca droga była ciężka. Prowadziła lenš przecinkš, do tego nie karczowanš od lat, na pewno od poczštku wojny. Już wtedy przecinka nie była najwygodniej sza, a teraz wymyte doły i zwalone pnie jeszcze bardziej utrudniały przejazd. Jednak urwisko przebiło wszystko.
   - Bez takich uwag, specjalisto - powiedział major, znów patrzšc na mapę. - To z całš pewnociš nie jest to, co powinno tutaj być. A raczej tego, co powinno tu być, nie ma.
   - Wszystko jedno, musimy znaleć jakie miejsce, które w ogóle j est na mapie - zrzšdziła Kitteket.
   Major sięgnšł do teczki i wyjšł stamtšd buteleczkš z pigułkami.
   - Proszę jednš wzišć - powiedział, podajšc kobiecie.
   - Co to jest?
   - Provigil - odparł i sam łyknšł tabletkš. - Robi się póno, mamy za sobš ciężki dzień i wszyscy jestemy zmęczeni, prawda?
   - Prawda - powiedziała Kitteket, też bioršc jednš.
   - Już nie. Nie czytała pani nigdy o provigilu?
   - Nie. Słyszałam tę nazwę, ale nie wiem, co to jest.
   - Usuwa zmęczenie - powiedział major. - To nie jest rodek pobudzajšcy, tylko co w rodzaju przeciwieństwa rodka nasennego. Nie chce się po nim spać. Jutro, zakładajšc, że nie będziemy mieli okazji się przespać - a wszystko na to wskazuje - rozdam rodki pobudzajšce, a one poprawiš nam prędkoć kojarzenia. Będziemy prawie jak nowi. Do momentu, kiedy nie zacznš nas obłazić pajški.
   Znów spojrzał na mapę i zasępił się.
   - Jeli wycofamy się i pojedziemy w górę, jest tam druga droga, prowadzšca wzdłuż grzbietu do Betty Gap. Powinna być przejezdna.
   - O ile w ogóle tam jest - mruknęła Kitteket, wrzucajšc wsteczny.
   - O, wy małej wiary - powiedział major, siadajšc wygodnie. - Mogłoby być gorzej, mogłoby być o wiele gorzej.
   - Czyżby? - spytała z sarkazmem.
   - Niech mi pani zaufa - odparł, wskazujšc odznakę Szeciuset na swojej piersi. - yłem, widziałem...
*
   - Co robicie? - spytajš Shari. - Odbito wam
   - No, nie wiem, czy komukolwiek o tym opowiem - odparła Wendy. - zakładajšc, że wyjdziemy stšd żywi. Ale nie, nie odbiło nam.
   - Musiało wam odbić - powiedziała gniewnie Shari, rozglšdajšc się po hali. - Nie możecie tego wysadzić! W całym Podmieciu sš ludzie!
   - Odbicie Podmiecia Rochester trwało cztery lata - przypomniała Wendy. - Ocenia się, że po dwóch tygodniach pozostanie przy życiu niecałe dwiecie osób, a ja uważam, że to i tak zawyżona ocena. Według mnie nie dwiecie, tylko dwie. Porównaj to ze stratami Posleenów, jeli zwali się na nich cały kompleks; już w tej chwili jest ich tu pewnie z pięćdziesišt albo szećdziesišt tysięcy.
   - I tak nie możecie wysadzić całego miasta - odparowała Shari. - Jest zaprojektowane tak, że wytrzyma wybuch atomowy!
   - Ale wybuch na zewnštrz, kochanieńka - powiedziała Elgars. - Wsporniki nie wytrzymajš uszkodzeń. Poza tym od takiej bomby wybuchnš pożary, dużo pożarów. Jeli nie spalš wszystkich Posleenów, osłabiš wsporniki i wszystko się zawali.
   Shari spojrzała na niš podejrzliwie.
   - Jakiej bomby? Od kiedy ty mówisz z brytyjskim akcentem?
   - Annie jest medium Brytyjczyka - powiedziała Wendy. - Prawdopodobnie jakiego eksperta od materiałów wybuchowych. A bombami sš wszystkie kadzie; każda jest pełna wybuchowej mieszanki azotanu amonu z olejem napędowym.
   - Wyglšda to jak... szara ma - powiedziała Shari.
   - Spokojna głowa, to bomba oznajmiła Wendy. - Wystarczajšco duża, żeby roznieć całe Podmiecie i wszystkich Posleenów, którzy tam sš.
   - I wszystkich ocalałych ludzi - dodała Shari.
   - I wszystkich ocalałych ludzi - przytaknęła Wendy.
   - To chore.
   - Nie, to wojna - odparła zimno dziewczyna. - Pamiętasz, skšd przyjechałymy?
   - Ja przeżyłam Fredericksburg - warknęła Shari. - Tak samo tutaj przeżyjš jacy ludzie! Ale nie uda im się, jeżeli odpalicie tę bombę!
   - We Fredericksburgu najważniejsze było to, że mocno utarlimy Posleenom nosa! - odwarknęła Wendy. - Od tamtej pory wiedzieli, że możemy i że będziemy przy każdej sposobnoci im dopieprzać! Tutaj możemy odcišć łeb ich natarciu i wyeliminować sporš częć ich wojsk. A to jest warte ofiar. Na wojnie ginš ludzie. Dobrzy i li. Gdybym uważała, że większoć z nich przeżyje, nie zdetonowałabym bomby. Ale oni wszyscy zginš w tych korytarzach i zostanš przerobieni na karmę. Nie. Nie pozwolę na to.
   - A więc zostaniesz tu i dasz się wysadzić? - spytała gorzko Shari.
   - Nie ma mowy! - odparła Wendy. - Zamierzam wynieć się stšd w cholerę, jeli dam radš. I zabrać ze sobš ciebie i dzieci! Nastawiłymy bombę na szeć godzin...
   - Około czterech minut temu - wtršciła Elgars, patrzšc na wywie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin