Nowy41(1).txt

(16 KB) Pobierz
40


Niedaleko Balsam Gap, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
20:17 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 27 września 2009
   
   Thomas Redman był cholernie wkurzonym Indiańcem.
   Nie wystarczyło, że wojna spowodowała zamknięcie kasyna, które od czternastu lat było jego miejscem pracy. Nie wystarczyło, że jego młodszy brat zginaj na jebanym Barwhon, zabity przez tych sukinsynów Posleenów. Teraz przyszli i zajęli Dillsboro, gdzie kiedyś był jego sklep z „autentycznymi indiańskimi nożami do skalpowania Posleenów”.
   To fakt, że sklep rozjechało cholerne działo SheVa, ale nie miało specjalnego wyboru.
   Niezależnie od tego, kto faktycznie zniszczył sklep, odpowiadają za to Posleeni, którzy, na Boga, muszą za to zapłacić. Rodzina Thomasa mieszkała w tych górach od czasów, kiedy Kolumb naciągał Izabelę na klejnoty, a on nie zamierzał być ostatnim Redmanem, który przekręca białasów na forsę.
   Aż do tej chwili jego walka z Posleenami polegała na przekazywaniu lasce w SheVie, gdzie są. Kiedy gruchnęła wiadomość, że obcy idą na przełącz, Thomas posłał żoną - nazywał ją squaw, kiedy chciał ją rozeźlić - drogą do Knoxville. Potem wyciągnął swoje radio, zabrał karabin i pojechał czterokołowcem na wzgórza.
   Nie widział, co działo się na przełęczy, ale słupy dymu nie pozostawiały wiele wątpliwości. Znał takie miejsce, z którego mógł spojrzeć na Posleenów. Ale dotarcie tam wymagało złamania prawa.
   Podczas legislacyjnej gorączki u zarania kryzysu jednym z najważniejszych tematów było sformowanie milicji. W końcu Kongres zniósł większość ustaw ograniczających posiadanie broni, a zamiast nich wprowadził przepisy dotyczące działania milicji. Przepis odnoszący się do zasięgu terytorialnego powiadał, że „żaden członek milicji utworzonej w określonym rejonie nie może przekraczać sąsiednich rejonów w związku z działalnością milicyjną bez wyraźnej zgody władz tych rejonów”. Oznaczało to, że jeśli grupa, powiedzmy, milicjantów z Wirginii ćwiczyła w lesie, nie mogła przekraczać granic stanu Maryland.
   Biurokraci z Biura Spraw Indian zinterpretowali ten przepis w taki sposób, że musi powstać milicja rezerwatu i milicja całej reszty Północnej Karoliny. Zasadniczo więc Thomas Redman, sierżant Czirokeskiej Milicji Plemiennej Stanu Północna Karolina, mógł toczyć wojnę z Posleenami tylko na terenie rezerwatu. A on właśnie zamierzał przekroczyć jego granice.
   Jego czterokołowiec wspiął się na ostatnie usypisko skał i z łoskotem zjechał na Blue Ridge Parkway, aby odciąć Posleenów na przełęczy.
   - Lepiej uważajcie! - wrzasnął Redman w noc. - Czerwonoskóry uciekł z rezerwatu!
*
   - Sir, mam łączność z Dowództwem Wschód - powiedziała Kittteket, przez chwilę stukając pospiesznie w klawiaturę.
   - Co mówią? - spytał pułkownik.
   - Cały czas opisuję im nasze położenie - ciągnęła specjalistka, znów stukając w klawisze. - Muszę układać słowa po trzy litery, czekać, aż nadajnik to wyśle, i znów wpisywać trzy litery. Strasznie to upierdliwe.
   - Każemy im to poprawić w następnej wersji - powiedział Pruitt - Zakładając, że tego doczekamy.
   Sytuacja nie wyglądała zbyt różowo.
   - Dobra, co z Posleenami pod Dillsboro? - spytał Mitchell.
   - Nie jest dobrze, Mają trochę problemów ze zrytą drogą i mniej więcej polowa z nich maszeruje szosą 441, ale reszta zmierza w naszą stronę. Zgromadziło się ich też strasznie dużo nad rzeką. Zwiadowcy nie umieją dobrze oszacować ich liczby, albo nie mogą uwierzyć swoim obliczeniom. Tak czy inaczej, jest ich dużo.
   - Kiedy tu będą? - spytał Pruitt.
   - W tym tempie za mniej więcej godzinę - powiedziała Kitteket. - Wschodowi to samo powiedziałam.
   - Do diabła z tym - zdenerwował się pułkownik. - Koniec z grzecznym króliczkiem. Nie ma powodu, żebyśmy musieli martwić się Posleenami. Pruitt, mamy jeszcze trzy pociski szerokiego rażenia?
   - Tak, sir - odparł działonowy. Postukał w klawisze i wieża zaczęła płynnie obracać się w tył. - I nie ma tam ludzi, którymi musielibyśmy się przejmować. Trzy stukilotonowe atomówki do dyspozycji, sir!
   - Kitteket, proszę się dowiedzieć, gdzie są główne rejony koncentracji obcych, i wyliczyć, gdzie prowadzące siły będą za... dziesięć minut - powiedział Mitchell. - Proszę się też dowiedzieć, dla czego tylko my bijemy się o tę przełęcz!
*
   Blue Ridge Parkway jest jedną z amerykańskich ikon typu Route 66 czy Szlak Appalachijski. Biegnie wzdłuż szczytów Blue Ridge, które w rzeczywistości są ciągiem mniejszych łańcuchów górskich od Wielkich Gór Dymnych w Północnej Karolinie aż do doliny Shenandoah w Wirginii. Po drodze mija kilka najpiękniejszych, najsurowszych regionów Ameryki Północno-Wschodniej. Niełatwo na nią wjechać, gdyż biegnie grzbietami gór; zazwyczaj nie jest też najszybszą drogą.
   Ale Thomas nie mógł marzyć o niczym lepszym.
   Wjechał na szosę niedaleko Woodfin Creek, korzystając z mało znanego szlaku prowadzącego ze starej autostrady na nową. Zbliżał się już do przełęczy, ale to nie ona była jego celem. Z tego, co mówiła laska z SheVy, połowa wiaduktu wciąż stała. Chociaż zabawnie byłoby wspiąć się na niego i postrzelać w dół do kucyków, rozsądniej było znaleźć miejsce, z którego można by strzelać pod wiadukt. Prostopadle do autostrady biegło urwisko, to samo, które wymuszało ostatni zakręt na drodze 23 i na które można było dostać się z szosy. Gdyby znalazł sobie dobrą kryjówkę na jego skraju, mógłby strzelać wprost pod wiadukt i odciążyć trochę żołnierzy uziemionych na przełęczy.
   Jadąc po łuku, zauważył, że niektóre drzewa są pozbawione wierzchołków. Zwolnił, widząc, że kilka drzew leży na drodze. Im dalej jechał, tym asfalt był bardziej zaśmiecony gałęziami; wiele z nich zaczynało już więdnąć i żółknąć od żaru.
   Ogólnie rzecz biorąc, powinien być wdzięczny za te przeszkody, ponieważ kiedy minął łuk, wciąż wyciągając jakieś trzydzieści kilometrów na godzinę, wpadł na stertę zwalonych topoli blokujących drogę.
   - Jasna cholera.
*
   - Sir, mam wiadomość z Dowództwa Wschód - powiedziała Kitteket. - Coraz więcej dobrych wiadomości.
   - Słucham. - Mitchell wskazywał Pruittowi punkt na mapie.
   - Jest powód, dla którego tylko my bijemy się o przełęcz. Nasza atomówka spowodowała lawinę, która zasypała drogę od strony Asheville. Brygada, która powinna już być tutaj na górze, stoi zablokowana. Oczyszczają drogę, ale zajmie im to jeszcze przynajmniej godzinę. Lekka piechota próbuje ominąć zawał, ale też nie prędko tu będą.
   - Świetnie - odparł Mitchell, wystukując kolejny kod dostępu. - Niech im pani powie, że za chwilę oczyścimy dolinę Scotts Creek z Posleenów.
   Pruitt skończył wpisywać polecenie ostrzału i spojrzał na dowódcę.
   - Wszystkie trzy pociski, sir?
   - A co, oszczędzałeś je na bardziej uroczystą okazję, Pruitt? - spytał z przekąsem pułkownik. - Wszystkie trzy. Jeden w skrzyżowanie, jeden na czoło Posleenów i jeden na zgrupowanie na drugim brzegu rzeki. Jeśli to ich nie zatrzyma, nic już tego nie dokona.
   - Tak jest, sir - powiedział działonowy, wpisując ostatnie polecenie i uruchamiając sekwencję salwy.
*
   Biuro Spraw Indian i Kongres Stanów Zjednoczonych wymyśliły sporo głupich przepisów - z których jeden kuśtykający Thomas właśnie łamał - ale za to porządnie wyposażyły milicję w sprzęt. Zwłaszcza kiedy wytknięto im, że po zamknięciu kasyna „na czas wojny” Indianom nie zostało wiele źródeł dochodu. A ponieważ BSI było agencją rządową, nie poskąpiło grosza. Dlatego właśnie Thomas jeszcze do niedawna miał ładną, pomalowaną w barwy maskujące hondę ATV.
   Przeżył jednak wypadek, tak samo jak jego karabin w futerale, lornetka i amunicja. A więc cały czas był na plusie. Mniej więcej. Dotarcie na wzgórze, z którego mógłby strzelać do Posleenów, było trudniejsze niż się spodziewał - atomówka porządnie zryła okolicę. Cały rejon wokół skrzyżowania szos był zwałowiskiem drewna. Wyglądało to jak zdjęcia z góry Świętej Heleny. Thomas pisał o tym wypracowanie w ósmej klasie, i wciąż pamiętał zdjęcia łosi przedzierających się między zwalonymi pniami. Teraz wiedział, co wtedy czuły: były wkurwione.
   Przełożył prawą nogę nad kolejną kłodą i zaklął. W czasie wypadku nadwerężył sobie kolano i przedzieranie się przez stosy gałęzi wcale nie było łatwe. Zwłaszcza w niemal całkowitej ciemności - słońce już zaszło, a księżyc tylko z rzadka wychylał się zza chmur. Thomas był jednak pewien, że wie, gdzie jest. Wąwóz w dole powinien być jednym z koryt Scotts Creek, a to oznacza, że grzbiet wzgórza, którym szedł, powinien urywać się nad skrzyżowaniem.
   Pod samą kalenicą biegła linia drzew, które ocalały w czasie wybuchu. Nie była to wprawdzie „ścieżka”, ale łatwiej się nią szło, a poza tym pozwalała wejść na sam szczyt tak, by Posleeni tego nie zobaczyli.
   W końcu Thomas dowlókł się na górę i położył na brzuchu. Fala uderzeniowa powaliła drzewa mniej więcej w tym kierunku, w którym zmierzał, mógł więc przeczołgać się między nimi do miejsca, z którego widział wiadukt i ukrytych pod nim Posleenów.
   Zobaczył też płonące na drodze transportery. Wyglądało na to, że piechociarze dostali ostro w dupę. Widział, jak dwaj z nich czołgają się w stronę pozycji obcych. Pora osłonić ich ogniem.
*
   Joe Buckley czołgał się ostatni raz na zaawansowanym teście sprawnościowym piechoty. Miało to miejsce u zarania dziejów, kiedy musiał się martwić tylko złamaniem nogi podczas skoku, wypadkiem na motocyklu albo bójką o jakąś tłustą laską na Bragg Boulevard.
   O rany, to były czasy. Żadnych Posleenów. Żadnych wieżowców walących się człowiekowi na głowę. Żadnych wybuchających statków. Czasami tylko jakiś wkurwiony sierżant i oglądanie Pinky’ego i Mózga w oczekiwaniu na popołudniowy apel. Lepiej być nie mogło.
   Przycisnął tyłek do ziemi, kiedy od asfaltu z gwizdem zrykoszetował pocisk. Teraz jest znacznie gorzej.
   Jeden...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin