Kossak Z. Bursztyny.pdf
(
8352 KB
)
Pobierz
ZOFIA
KOSSAK
BURSZTYNY
INSTYTUT
WYDAWNICZY
-PAX-
1972
Spis
treści
Opowieść
o
bursztynie.........................................................
5
U
świtu
dziejów.............................................................................
13
Przysięga..........................................................................................
21
Purpurowy
szlak......................................
....
25
Ojcowie
cystersi
w
Mogile..........................................................
49
Idą...
._..........................................................................................56
Uczta
Wierzynka
.............................................................................
69
Hołd
pruski
...
-...............................
...
77
Strażnicy
morza.............................................................................
82
Sąsiedzki
dar...................................................
...
94
Pod
lipą........................................................................................
101
Prawo
książęce................................
108
Proroczyna
Boży............................................................................117
W
pracowni
Rembrandta...............................................................
124
Wesele
w
Jaworowie
.....................................................................
134
Zemsta
błazna..................................................................................
143
Jak
pan
Kulesza
kościół
odbudował
.......
159
Sas
i
Las........................................................................................
172
Przy
święconym...........................................................................
182
Do
światła........................................................................................
188
Na
łowach........................................................................................
198
Imieniny
w
Luneyille.....................................................................
208
Nad
kanałem..................................................................................213
Obiad
czwartkowy.....................................................................
224
Ocknienie........................................................................................
232
Spotkanie........................................................................................
239
Na
szczycie
Mont
Blanc...............................................................248
Nieporozumienie...........................................................................
256
Przerwane
posiedzenie...............................................................267
Na
paryskim
bruku.....................................................................
275
Doktor
Marcinek...........................................................................
282
Koncert
Szopena...........................................................................
291
Opowieść
o
bursztynie
Na
krótko
przed
letnimi
Godami,
w
które
ogień
daw
ny,
zużyty
należy
zgasić,
by
starce
roznieciły
nowy,
Poświst,
bóg
gniewny,
przeciągnął
burzą
nad
wybrze
żami
Bałtyku.
Wzdął wodę
do
dna,
przewalił
się
wskroś
mierzei,
wyłamał
drzewa
nadbrzeżne
i
tratował
ląd,
aż
checze
rybackie
trzeszczały.
Pędził
fale
na
wybrzeże,
targał
siecie,
gnał
ku
puszczy,
gdzie
wtłoczył
się
z
hu
kiem
i
świstem.
Lecz
bór
stawił
tęgi
opór, aż
bóg
zmę
czony
ustał
i
zadrzemał.
Zza
chmur
błysło
słońce,
pro
mienne
oko
Dadźboga.
Tylko
rozkołysane
morze
nie
mogło
uspokoić
się
od
razu,
hucząc,
przelewając
wały
granatowosine,
zbielone
wełnami
piany.
Najsposobniejsza
to
pora
do
połowu
jantaru,
toteż
ludzie
tkwili
od
rana
w
wodzie.
Śmielsi
nurkowali
szu
kając
cennych
brył
na
dnie.
Dziewczęta
i
młodsze
wy
rostki
brodzili
po
ramiona,
zakrzywionymi
gałęziami
ciągnąc
ku
sobie
nawiane
wichrem
grzędy
brunatnych
morszczyn,
w
których
pęcherzykowatym
zielsku
raz
po
raz
złocił
się
poszukiwany,
upragniony,
przedziwny,
bo
gom
poświęcony
jantar.
Ruch
fal
wyniósł
go
z
głębiny,
gdzie
tkwił
ukryty
w
zaklętych
grodach
podmorskich,
zazdrośnie
strzeżony
przez
topielice
i
wiły,
by
zamkniętym
w
sobie
słońcem
rozświetlał
ciemnie
podwodne.
Niepodobny
do
żadnego
innego
kamienia,
lekki,
całopalny,
w
spalaniu
cudownie
wonny,
obdarzony
tajemną
siłą
przyciągania.
Najwięk
szy
podziw
i
cześć
budziły
te
jego
odłamy,
w
których
5
bożyce
(lub
wiły?)
zamknęły
skrzydlate
swe
służki:
owady.
Z
pobożną
czcią
i
lękiem
patrzono
na
zawarte
wewnątrz,
nieznane
już
dziś
wielogłowe
mrówki,
kro-
cionóżki,
szczypawki
i
jętki.
Wiotkie
ich
skrzydełka,
nóżki
i
macki
zachowane
były
tak
dokładnie,
jak
gdy
by
miały
frunąć
w
przestworze,
zbiec
na
ziemię
po
źdźble
trawy,
byle
kto
rozbił
przezroczystą
ścianę
wię
zienia.
Te
kawałki,
osobliwie
cenne,
palono
na
ofiarę
bogom
w
dniach
wielkich
uroczystości.
Mniejsze,
po
spolitsze chowano
w
oczekiwaniu
nadejścia
starego
Ma-
zocha,
słynącego
na
całym
wybrzeżu
z
umiejętności
ob
rabiania
jantaru.
Mrucząc
odpowiednie,
jemu
tylko
zna
ne
zaklęcia,
zanurzał
bryły
w
gorącym
oleju,
a
gdy
zmiękły,
nadawał
im
kształt,
jaki
chciał,
ozdobnych
na
ramienników,
szpilek
i
kabłączków.
Wbrew
oczekiwaniom
połów
tego
dnia
nie
był
dobry.
Nawet
młody
Golęch,
przedni
nurek,
nie
wyniósł
dotąd
nic
prócz
mało
znaczących
okruchów.
Podobnie
siostry
jego,
Lubosza
i
Bożana.
Z
tym
większą
niechęcią
wszys
cy
troje
spoglądali
na
szczęśliwca,
co
wynurzył
się
właśnie
z
wody
trzymając
w
ręku
bryłę
jantaru
wiel
kości
głowy
dziecka.
Woda
ściekała
mu
strumieniami
z
długich
włosów.
—
Kto
mu
zwolił
szukać
tutaj?
—
mruczał
gniewnie
Golęch.
—
Niech
się
wynosi,
skąd
przyszedł...
—
Iście,
kto
mu
zwolił?
Wypędź
go,
wypędź!
—
po
twierdzały
siostry.
Znalazca,
młody
chłopiec,
obcy
w
siodle,
bo
zbieg
ze
spalonej
przez
północnych
zbójów
morskich
sąsiedniej
osady,
przezwiskiem
Ino,
wyciągnął
z
wody
swój
wię-
cierz,
włożył
weń
zdobycz
i
zarzucił
sobie
na
plecy
zbierając
się
do
odejścia.
Golęch
podszedł
ku
niemu,
twardo
rozpryskując
wodę
piętami.
—
To
nasz
brzeg
—
rzekł
groźnie.
6
—
Woda
jest
niczyja
—
odparł
tamten
i
stanął
w
postawie
obronnej,
gotowy
do
walki.
—
Ostaw
jantar
i
ruszaj
precz!
—
Jantar
jest
mój.
Nie
ostawię.
Golęch
zacisnął
pięści.
Obie
dziewczyny
patrzyły
na
niego
ciekawie
i
zachęcająco.
Ale
do
walki
nie
doszło,
bo
właśnie
od
lądu
bieżał
najmłodszy
z
Golęchów
ma
chając
rękami
i
krzycząc:
—
Obce
jakieś
jadą!
Obce!
—
Skąd?
—
zapytał
starszy
z
przerażeniem.
—
Z
boru!
—
Siła
ich?
—
Nie
wiem,
bom
zaraz
uciekał...
—
Z
boru,
toć
nie
Duńczyki...
—
zauważył
uspokaja
jąco
brat.
Skulił
się
i
pomknął
ku
najbliższym
krzakom,
by
pod
ich
osłoną
zbliżyć
się
niepostrzeżenie
do
domu.
Za
nim
siostry,
za
nimi,
w
pewnej
odległości,
pociąg
nięty
ciekawością
Ino.
Osada,
czyli
jak
wówczas
mawiano
—
siodło,
leżała
na
piasku
nadmorskim,
oparta
grzbietem
o
puszczę.
Nie
miała
nazwy,
podobnie
jak
roztocz
morza
ciągnąca
się
przed
nią
była
dla
mieszkańców
po
prostu
tylko
wodą.
Żyli
w
siodle
przy
wodzie.
Inne
określenia
były
zbęd
ne,
jako
że
nigdzie
się
nie
oddalali,
innych
stron
nie
wi
dzieli.
Nie
zaszli
tu
jeszcze
nigdy
obcy,
co
by
tę
dzie
dzinę
mianem
jakim
nazwali.
Siodło
składało
się
z
kilkunastu
checz,
czyli
chałup
plecionych
z
chrustu
obrzuconego
gliną.
Wszystkie
były
jednoizbowe,
z
ogniem
zatlonym
wieczyście
pośrodku,
na
pokrytych
ziemią
kamieniach.
Dym
uchodził
przez
drzwi
i
strzechę,
słał
się
pod
dachem,
niską,
ciemną
chmurą.
Wokół
ścian
obiegały
ławy,
pod
którymi
było
siedlisko
skrzatów
domowych,
a
w
kącie
przed
ławą
stał
stół,
święty,
bo
na
nim
chleb
składano.
Górą,
na
wbi
tych
w
ścianę
żerdziach
wisiały
skóry
zwierzęce
i
sieci.
7
Plik z chomika:
Aizococ
Inne pliki z tego folderu:
Kossak.mp4
(24940 KB)
Kossak Z. Pożoga.djvu
(6900 KB)
Kossak Z. Pożoga.pdf
(3344 KB)
Kossak Z. Pożoga.txt
(685 KB)
Kossak Z. Pożoga.docx
(1249 KB)
Inne foldery tego chomika:
AH
Bierdiajew
Brandtstaetter
Bruckner
Czarnyszewicz
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin