Wilczyńska Karolina - Kawiarenka za rogiem 01 - Życie na zamówienie czyli espresso z cukrem.pdf

(1825 KB) Pobierz
Pięć dni wcześniej…
Wiewiórka przemknęła tuż przed stopami dziewczyny i zatrzymała się na
brzegu trawnika. Zwierzątko patrzyło wyczekująco maleńkimi, podobnymi do
szklanych paciorków oczkami i przechylało główkę to w jedną, to w drugą
stronę.
– Basia! – powiedziała, bo tak wołano w Busku do tych sympatycznych
rudzielców. – Nie mam nic dla ciebie, musisz poszukać gdzieś indziej. Ale
zaczyna się nowy turnus, więc niedługo kuracjusze wyjdą na spacer. Na pewno
przyniosą ci jakieś smakołyki.
Ruda kitka poruszyła się kilkukrotnie, jakby zwierzę rozumiało, co do niego
mówi, a potem w kilku susach wiewiórka przemierzyła trawnik i dopadła do
najbliższego drzewa. Wystarczyło kilka sekund i znikła w zielonej koronie.
Miłka wstała i z westchnieniem spojrzała na parkową ławeczkę. Chętnie
posiedziałaby jeszcze chwilę wśród drzew, ale wiedziała, że musi wracać.
W pensjonacie było zawsze coś do zrobienia, a mimo pomocy pani Stasi przyda
się każda dodatkowa para rąk.
Jeszcze przez moment patrzyła na piękny budynek sanatorium Marconi –
wizytówkę jej rodzinnego miasta. To tutaj przyprowadzała zawsze nowych
gości, bo charakterystyczna fasada niezmiennie wzbudzała zachwyt, ale
i stawała się punktem orientacyjnym dla kuracjuszy w pierwszych dniach
pobytu. Te cykliczne spacery były tą częścią jej obowiązków, którą lubiła
najbardziej, bo Park Zdrojowy urzekał ją swoim pięknem o każdej porze roku.
Czasami żałowała, że nie jest gościem któregoś z pensjonatów i nie może
beztrosko spacerować alejkami, ale z drugiej strony cieszyła się, że mieszka
w tak urokliwym miejscu i nie musi opuszczać go po kilku tygodniach.
Owszem, prowadzenie pensjonatu wymagało dużego zaangażowania i, co tu
kryć, ciężkiej pracy. Kilkunastu gości to nie przelewki. Sprzątanie,
przygotowywanie posiłków, zakupy – to wszystko zajmowało czas. Jednak
Miłka nie narzekała. Przywykła do tego od dziecka i właściwie grafik
sanatoryjnego życia stał się także jej rytmem. Zresztą czuła, że praca daje jej
satysfakcję. Zadowolenie pensjonariuszy i podziękowania za miły pobyt były
nagrodą, sprawiały, że czuła się doceniona.
Wspomagała rodziców zawsze, ale odkąd skończyła studia, jej zajęcia nabrały
innego wymiaru.
– Co zamierzasz robić dalej? – Pamiętała pytanie ojca, które padło, gdy już
nacieszyli się wynikami obrony pracy magisterskiej.
– Chyba to, co wszyscy – odpowiedziała. – Poszukam pracy, zacznę na siebie
zarabiać.
– Zrobisz, co zechcesz, ale może chciałabyś pracować z nami? I tak przecież
kiedyś przejmiesz ten interes. – Choć z pozoru mówił zupełnie obojętnie, to
dostrzegła w jego spojrzeniu nadzieję, że córka przyjmie propozycję. – Po co
masz pracować u obcych? A wiesz, że tu pomoc potrzebna.
Zgodziła się, bo jak miała odmówić rodzicom? Poza tym argumenty ojca były
racjonalne i kiedy jeszcze dodał, że będzie jej wypłacał wynagrodzenie – nie
miała powodu, żeby szukać czegoś innego. I w ten sposób od dwóch lat
wspólnie z matką i ojcem prowadziła rodzinny biznes.
Znała w pensjonacie każdy kąt, wiedziała wszystko o kuchni, pralni, pokojach
i ogrodzie. Odpowiadało jej takie życie, bo przy rodzicach czuła się bezpiecznie,
a do codziennych obowiązków była przyzwyczajona, nie traktowała ich jak
pracy, ale jak część życia rodziny. Nawet czasami miała wyrzuty sumienia, że
bierze za to pieniądze. Może nie tak duże, jak rodzice płaciliby, gdyby zatrudnili
kogoś z zewnątrz, ale przecież miała wikt i mieszkanie za darmo, więc nie było
powodów do narzekania. Zresztą i tak odkładała większość pieniędzy, bo nie
bardzo wiedziała, na co je wydawać. Jedyną jej słabością były książki i to na nie
przeznaczała część comiesięcznej wypłaty. Lubiła szczególnie powieści
o kobietach, które potrafiły sobie poradzić w trudnych chwilach, i często się
zastanawiała, co ona zrobiłaby w podobnych sytuacjach. Nawet teraz, wracając
do domu, myślała o ostatniej lekturze. Tak pochłonęły ją losy bohaterki, że
w pierwszej chwili nie do końca dotarły do niej słowa matki.
– Babcia jest w szpitalu – powtórzyła kobieta, widząc, że córka patrzy nieco
nieprzytomnym wzrokiem. – Zaraz po twoim wyjściu bardzo źle się poczuła
i musiałam wezwać karetkę. Powinnam była jechać za nimi, ale goście… –
Przerwała i zacisnęła wargi.
– Ja pójdę – zadeklarowała szybko Miłka. – I poczekam, aż mnie zmienisz.
Matka spojrzała na nią z wdzięcznością i nadzieją.
– Naprawdę? Dobrze, leć. Przyjdę, gdy tylko tutaj skończę.
Popatrzyła na córkę, która chwyciła leżące w wiklinowym koszyku jabłko
i ruszyła w stronę drzwi.
– Tylko zadzwoń do mnie zaraz, kiedy czegoś się dowiesz – krzyknęła za nią.
– Będę czekała.
– Dobrze, mamo. Dam znać.
*
Trudno lubić szpitale. Nawet te nowe albo wyremontowane mimo pastelowych
kolorów i nowoczesnego sprzętu w nikim nie wzbudzają dobrych skojarzeń. Bo
chociaż to miejsca, w których leczy się ludzi i ratuje życie, to jednak więcej tu
cierpienia, bólu i smutku niż radości.
Kiedy tylko weszła na szpitalny korytarz, od razu przypomniała sobie
wszystkie opowieści kuracjuszy, którzy bardzo często dzielili się z gospodarzami
Zgłoś jeśli naruszono regulamin